Jak łatwo stracić przyjaciela
EDYTA LITWINIUK • dawno temuPrzyjaźń jest jak miłość - trzeba się bardzo starać, żeby ją podtrzymać. Zdarzają się przyjaciele, którzy okazują się być nimi tylko wtedy, kiedy czerpią z tego jakieś korzyści. A kiedy źródełko wyschnie - odwracają się plecami... Ale o tym dowiadujemy się dopiero po czasie. Tak jak Olga, bohaterka tej historii.
Olga (31 lat, księgowa z Olsztyna):
— Zawsze wychodziłam z założenia, że szafowanie słowem „przyjaciel” to zbędna szczodrość, na to określenie zasłużyły jedynie osoby szczególnie bliskie naszemu sercu. Takie, z którymi choćby i konie kraść. Takie, za którymi śmiało wskoczymy w ogień. W tej definicji nie ma miejsca na wątpliwość lub tryb warunkowy. Dlatego mianem „przyjaciel” określam zaledwie kilka najbliższych mi osób. Naprawdę niewiele. Koledzy, znajomi, ba, nawet bliscy pojawiają się, znikają — a przyjaciele zostają z nami. Choćby i na drugim końcu świata, ale przy nas.
O tym, że przyjaźń nie trwa wiecznie, przekonujemy się najczęściej na własnej skórze. To nie jest tak, że można wcześniej zauważyć, że coś się psuje, odebrać jakieś sygnały, że coś jest nie tak. Zwykle przyjaciołom pozwalamy na więcej. Znajoma może pożyczyć od nas jakąś rzecz, a my w dniu upływającego terminu zwrotu cierpliwie upominamy się o oddanie. U przyjaciół na całe lata znikają wiertarki, miksery lub ulubione spódnice. Niekiedy zapominamy o tych przedmiotach albo nie chce się nam upominać. Czasem po prostu nie warto, przecież u przyjaciela, jak w rodzinie, nic nie powinno zginąć. Bywa też, że po prostu głupio nam upomnieć się o swoje. Niby wiemy, że powinniśmy, a jednak zawsze to przyjaciel. Od przyjaciół nie żąda się i nie wymaga… A to i tak nic w porównaniu z sytuacją, kiedy w grę wchodzą jakieś pieniądze.
Aśkę znałam od dawna. Chyba jeszcze od podstawówki. Mieszkałyśmy blisko, więc z zasady zawsze byłyśmy razem. Na studniach trochę się to zmieniło: wybrałyśmy inne miasta, więc nasza przyjaźń — rzecz całkiem naturalna — ostygła. Rozgorzała na nowo, kiedy przed kilkoma laty przypadkiem się spotkałyśmy. Podobnie jak za lat młodzieńczych, stałyśmy się nierozłączne. Aśka często bywała u mnie. Ja też odwiedzałam ją w każdej wolnej chwili. Wspólnie spędzałyśmy wakacje i każdy dłuższy weekend.
Naprawdę nie wiem, kiedy zaczęły się te pożyczki. To wyszło jakoś samo z siebie. To na bluzkę, to na fryzjera, albo okazywało się, że Aśka zapomniała portfela i trzeba było za nią zapłacić za zakupy w supermarkecie. Byłam dobrą koleżanką i płaciłam. Ona rzadko zwracała. A mnie głupio było się upomnieć: wychowana zostałam w taki sposób, że o pieniądzach nie powinno się rozmawiać. Zazdrościłam tym, którzy potrafią wprost powiedzieć: „oddaj”. Dlatego „dług” Aśki systematycznie rósł. A potem była ta sprawa z autem.
Któregoś dnia Aśka wpadła bardzo podekscytowana. Z urywanych, krótkich zdań udało mi się ustalić, że jej mąż znalazł jakiś niebywale atrakcyjny samochód do kupienia. Jakaś super-hiper-okazja, jak zarzekała się Aśka. Był tylko jeden szkopuł: kupiec jest gotowy sprzedać od zaraz. Niby było kilku jeszcze chętnych, ale oni mieli prawo pierwokupu. Szło o czas. Aśka deklarowała, że w tej chwili nie ma płynności finansowej, ale za dwa, trzy dni na pewno, bo mąż dostanie wypłatę. No i żeby pożyczyć. Oni na pewno oddadzą. Popatrzyłam wtedy pytającym wzrokiem na swoją druga połowę. Nie bardzo podobał nam się ten pomysł. Aśka nie dała nam się długo zastanawiać, patrzyła na nas błagalnym wzrokiem. W końcu ulegliśmy. Przecież taka suma to poważna sprawa. Jeśli się zobowiązują, to na pewno oddadzą. Dlaczego nie pomyśleliśmy wtedy, żeby podpisać jakieś pokwitowanie? Nie wiem. To był ostatni raz, kiedy te pieniądze widzieliśmy.
Dziwnym trafem Aśka zaraz po pożyczce zaczęła odwiedzać nas coraz rzadziej. Wymawiała się tym, że ma więcej pracy. Że nie ma czasu na wizyty, że jeszcze sobie odbijemy. Kiedy po pół roku od ostatniej wizyty mąż z trudem namówił mnie na telefon do Aśki i upomnienie się o zwrot pieniędzy, które przecież miały być oddane „za trzy dni”, w słuchawce najpierw zaległa długa cisza, a potem usłyszałam wypowiedziane z wyrzutem: „no wiesz, przecież mówiłam, że oddam…”. I cisza. Aśka nie tylko odłożyła słuchawkę podczas tamtej rozmowy, ale też przez długi czas nie odbierała od nas żadnych telefonów. A przecież jeszcze kilka miesięcy wcześniej mogłabym za nią ręczyć własną głową. Była jedną z najbliższych mi osób. Widocznie jednak ta przyjaźń działała tylko w jedną stronę.
Sytuacja rozwiązała się dopiero wtedy, kiedy postanowiliśmy użyć radykalnych środków. Co za szczęście, że przy udzielaniu pożyczki był obecny sprzedawca samochodu, który zaświadczył, że Aśka i jej mąż solennie zobowiązali się do zwrotu pożyczki. Co by było, gdybyśmy nie mieli takiego świadka? W każdym razie pieniądze udało się nam odzyskać. Gorzej z przyjaciółką, która od tej pory nie tylko parskała nosem z niezadowolenia przy każdym przypadkowym spotkaniu, ale też, jak się potem okazało, naszą wspólną historię przerobiła na swoją modłę. Według jej opowieści to my byliśmy tymi złymi, którzy im nie chcieli oddać pieniędzy. Dałam sobie spokój z prostowaniem tych wymysłów, bo ci, którzy nas znali, wiedzieli, że to do nas niepodobne. Nie mogę jednak przeboleć, jak osoba, którą wydawało mi się, że znam od podszewki mogła zrobić mi coś takiego? Jak mogła okazać się zupełnie kim innym. Widocznie prawdą jest, że pieniądze psują przyjaźń. Z bliskimi nam osobami nie powinniśmy robić interesów, bo często wtedy na wierzch wychodzą największe brudy. Rzadko która przyjaźń potrafi znieść taką próbę.
Zazdroszczę tym, którzy wspólnie z przyjaciółmi prowadzą jakieś biznesy i świetnie się dogadują. Ja na własnej skórze przekonałam się, że to bardzo trudna sprawa. Nie wiem, czy to dlatego, że trafiłam akurat na niegodną zaufania osobę, czy był to zwykły pech. Na pewno nauczyło mnie to ostrożności. Widocznie przyjaźń i pieniądze nie chodzą w parze…
Historia opowiedziana przez Olę przypomniała mi moją znajomą Monikę. Wpadła do mnie kiedyś, wielce rozżalona. Poszło o zgodę na publikację jej zdjęć. Monika dogadywała się w tej sprawie ze swoją bardzo bliską przyjaciółką. Pech chciał, że ufała jej do tego stopnia, że nie podpisała żadnego dokumentu. Wszystko było „na słowo”. Efekt: kilka długich miesięcy wykłócania się o należne pieniądze.
Komentarze zapewne pokażą, że takich historii można usłyszeć mnóstwo. Widocznie nie tylko z rodziną ładnie nam wyłącznie na zdjęciach. Także przyjaciele komponują się z nami doskonale wtedy, kiedy nie prowadzimy z nimi żadnych interesów. Dlaczego przyjaźń, czyli uczucie w gruncie rzeczy wzniosłe, rozbija się o tak błahe sprawy jak pieniądze? Nie wiem. Może nie jest dość silna. Może nie każdego warto nią obdarzać. Kim zatem jest przyjaciel i od kiedy zaczyna się przyjaźń? Na to pytanie każdy chyba musi odpowiedzieć sobie sam.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze