Na miłość nie ma lekarstwa
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuŚpiewały już o tym, zdaje się, gwiazdy rodzimej muzyki rozrywkowej za czasów mego dorastania. Trzebaby z jednej strony wziąć sobie to do serca i zakochiwać się, chi, chi, chi – ostrożnie, ale z drugiej... cóż począć z takimi źle ulokowanymi uczuciami? Niestety, jedynym w miarę skutecznym byłby program metodycznej eksterminacji, bo na lobotomię nie namawiam.
Droga Margolu!
Właśnie przeglądałam kafeterię i aż mi łzy spłynęły, choć z całych sił starałam się je powstrzymać. Niedawno zakończyłam swój związek, najdłuższy i najważniejszy w moim dwudziestosześcioletnim życiu.
Poznałam go przez mojego brata, byli (do dziś są) najlepszymi kumplami. Zawsze go lubiłam, ciągnęło mnie do niego, miło było z nim rozmawiać i przebywać. On czuł to samo, jak mi później powiedział. Kiedy z dnia na dzień straciłam stancję, on zrobił mi miejsce na swojej… Jakiś czas potem staliśmy się parą. Planował to, kręcił się zawsze blisko – to też mi powiedział.
Sielanka trwała rok. Potem on przestał się starać, stał się oziębły, chłodny. Sprawiał wrażenie, że wszystko mu jedno, czy jestem, czy mnie nie ma. Ponieważ lubię wiedzieć, na czym stoję i męczyła mnie niepewność – doprowadziłam do rozmowy. Próbował się wymigać, ale w końcu powiedział, że nie wie, czy nadal mnie kocha. Że mu zależy i chce, żebym została. Minął jakiś czas, było coraz gorzej. Zaczęłam dostrzegać wady tego związku – chłopak nigdy mnie nie zaprosił do domu, był skąpy – wiele razy najadłam się wstydu wśród znajomych, gdy komentował ceny, choć to zwykle ja płaciłam, a nie on. Gdzieś zniknęły jego troska i zaangażowanie, w zamian pojawiły się obojętność, wygoda. Czułam się traktowana przedmiotowo, czułam się nieważna, nic nie warta jako kobieta – skoro nie chciało mu się starać… Przykre to doświadczenie. Zakończyłam ten układ, wyprowadziłam się. Staram się zająć czymś, żeby nie myśleć, ale na razie kiepsko mi to idzie.
Och, gdyby można było łyknąć taką magiczną pigułkę na odkochanie…
Aga
***
Droga Ago,
Ustalmy jedno: na miłość nie ma lekarstwa.
Najczęstszym błędem, powielanym co najmniej od rewolucyjnego roku 1968, odkąd kobiety i mężczyźni łączą się w pary nie na podstawie przesłanek racjonalnych (podobno), a uczuciowych (podobno), jest projektowanie na partnera swoich marzeń. Umiemy owinąć go naszymi wyobrażeniami tak ściśle, że choćby jego prawdziwy charakter szarpał się, wrzeszczał i zdzierał bandaże, i tak będziemy wyobrażały go sobie na własną modłę wbrew wszelkim faktom. Stąd później rozczarowania – bo ileż czasu można utrzymywać takie, przyjemne, nie przeczę, ale jednak złudzenia?
Nie ma i na to lekarstwa: wszystko, co na początku znajomości powie, zrobi, pokaże – jest wyjątkowe, wspaniałe, doskonałe. Natura zdradziła nas chemią, która wdziewa nam różowe okulary i otumania oparami feromonów. Gdy feromony się rozwieją, a okulary spadną – stajemy twarzą w twarz z szarą – oby nie ponurą – rzeczywistością. I teraz pozostaje nam wybór: sposobem prababek budować związek rozumowy, z szacunkiem i miłością dojrzałą, bez szczególnego fruwania w obłokach, albo – jeśli brak fundamentu i wybór był szczególnie nietrafiony – rozejrzeć się za zmianą. Jak tu jednak rozglądać się za zmianą, kiedy jeszcze świeże wspomnienie uniesień i niewyblakłe slajdy idealizowanych wspomnień?
Otóż, kochana Ago, w celu rozwoju piśmiennictwa w Polsce proponuję Ci zupełnie zwyczajnie wziąć zeszyt i zapisywać. Wszystko, co się przypomni. Dobre i złe. Potem analizować. Kiedyś ja, poczyniwszy założenie, że pewną taką nadmorską znajomość wytnę z serca do samego korzenia, analizowałam z nastawieniem, żeby mi wyszło z tego, że świnia (męska szowinistyczna), że bubek żałosny i słabeusz, ogólnie, im gorzej – tym lepiej. Udało mi się to do tego stopnia, że potem trudno mi było zobaczyć w nim normalnego człowieka, którym przecież był, a i zalet musiał mieć niemało, skoro mi na jego punkcie palma odbiła… Żeby nie wyjść we własnych oczach na kretynkę, co się zakochuje w palantach, musiałam „analizę” odkręcać… Ważne zatem, byś spróbowała zdobyć się na jako taki obiektywizm, żeby racjonalnie poukładać sobie ten związek w pamięci (ona i tak niejeden numer Ci wytnie, o tym dalej) – i żeby umieć potem ocenić racjonalne przesłanki przy spotkaniu kogoś następnego – czy wdawać się natychmiast, czy szybko rejterować.
A wszystko to, powiem Ci w tajemnicy, będziesz mogła od czasu do czasu o kant stołu potrzaskać, bo oto spokojnie położysz się spać, a tu przyjdzie nocą Twój niegdyś ukochany, utuliwszy Cię przeprosi za wszelkie niegodziwości i obudzisz się z żalem, że mogło być tak pięknie… i nich Cię ręka Boska broni dzwonić do niego w takim nastroju, w najlepszym wypadku natkniesz się na jego żonę. W najgorszym na niego, a nie daj Boże będzie samotny… Karuzela w ruch. Zatem, Ago najmilsza, jeśli sen podsunie Ci go siwiuteńkiego jak gołąbek, z laseczką, dzielnie dzierżącego Cię „de pache” i snującego cichy żal, że zmarnowaliście życie, natychmiast po przebudzeniu łap zeszyt i czytaj najgorsze wyimki z Waszego wspólnego życia. Kiedy zneutralizujesz przyjemne złudzenia senne, będziesz gotowa na konfrontację z prawdą. Niekoniecznie nagą, raczej ładnie ubraną i dobrze wystylizowaną.
Aga, najlepszym lekarzem, banalnie i niestety prawdziwie, jest czas. Trzeba tylko przy okazji upływu czasu kontrolować stan swoich emocji, żeby nie spłatały Ci figla. Że będą próbować, nie wątpię, Ty pewnie też. Trzymaj się dzielnie i racjonalnie!
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze