Podwarszawska sielanka
CEGŁA • dawno temuMieszkam we wsi, jedzie się tylko 40 minut, ale to zabita dziura, ładnie jest tylko w lecie z powodu cudnej przyrody. Pracuję w Warszawie na recepcji. Ludzie są mili, nie lubią własnego miasta i powtarzają, jak zazdroszczą mi, że mieszkam blisko natury, a oni wydają krocie na wynajem. Wszyscy już od młodości marzą o wyniesieniu się z miasta, tylko nie wiedzą naprawdę, jak to jest. Bo nie wszędzie jest lepiej, gdzie nas nie ma.
Droga Cegło!
Mieszkam we wsi, jedzie się tylko 40 minut autobusem do Okęcia, ale to zabita dziura, ładnie jest tylko w lecie z powodu cudnej przyrody. Pracuję w Warszawie na recepcji. Ludzie są mili, nie lubią własnego miasta i powtarzają, jak zazdroszczą mi, że mieszkam blisko natury, a oni wydają krocie na wynajem. Wszyscy już od młodości marzą o wyniesieniu się z miasta, ta moda, jak widzę, się utrzymuje, tylko nie wiedzą naprawdę, jak to jest. Bo nie wszędzie jest lepiej, gdzie nas nie ma.
Chciałabym poznać kogoś fajnego, ale nie zarabiam tyle, żeby zaczepić się w Warszawie, na razie ciułam. Do mojej miejscowości ciekawi ludzie się nie sprowadzą, jest mało pustych działek, tylko 123 mieszkańców, a ostatni autobus (chodzi co godzinę) rusza do mnie na wieś o 18.30! Tak że nawet jak jest raz na kilka lat tania stara chałupa do wynajęcia, to każdy patrzy na komunikację i od razu rezygnuje. O samochodzie nie mam co marzyć, praca byłaby może lepiej płatna, gdybym zgodziła się na 3 zmiany, ale ja muszę punkt 17.00 łapać kurtkę i biec do tramwaju, żeby zdążyć do domu. Zero kina, teatru, imprez w Warszawie, ewentualnie mogłabym podjechać w weekend, ale w domu też mam jakieś obowiązki i już się nie chce…
Pewnie już mnie nie lubisz, że młoda, a tylko narzeka. To nie tak. Mam przykry zjazd po tym, co mnie spotkało. Moje życie towarzyskie to okoliczne kluby, do których można zawsze podjechać stopem, a nawet dojść pieszo na upartego. Nie wiem, czy znasz klimat takich miejsc. Wiele zmienia się na lepsze – wystrój, muzyka, ale ludzie są na wsi zawsze ci sami, czy może – tacy sami. Warszawa pod nosem, a po wsi łażą obślizgłe dinozaury, niestety…
W swoje dwudzieste pierwsze urodziny cieszyłam się jak głupia. Rodzice dali mi w prezencie opłacenie prawa jazdy – „zawsze się przyda”. W sobotę pojechaliśmy większą grupą na dyskotekę i tam poznałam chłopaka, imię sobie daruję. Nie widziałam go wcześniej. Przyjechał z miejscowości oddalonej o 60 km, podobno kogoś w naszej okolicy odwiedzał. Był autem, nie pił, zachowywał się więcej niż w porządku. Schludny, pachnący czymś dobrym, ubrany z klasą. Znał się na drinkach bezalkoholowych i strasznie rozbawił tym barmana, częstował zachwycone dziewczyny. Potem jakoś jego uwaga skupiła się na mnie i przetańczyliśmy wieczór, do pierwszej w nocy. Ja, przyznaję, napiłam się troszkę tego, co lubię – szampana, bo to ostatecznie były moje urodziny.
Mój nowy znajomy miał piękny wisiorek na rzemyku i koniecznie chciał mi go wcisnąć na pożegnanie, niby ze wstydu, że nie ma dla mnie prezentu. Spytałam, czy mnie podwiezie te parę kilometrów do domu. Ucieszył się, że chętnie. Spodobało mi się to, bo w tej dyskotece ludzie bawią się do rana i szkoda było wychodzić tak wcześnie, tylko że ja już miałam dosyć bąbelków. Byłam taką idiotką, że myślałam – on się dla mnie poświęca i rezygnuje z dobrej zabawy, o, fajny gostek…
W samochodzie zaczęły się lekkie kłopoty. Najpierw próba całowania i nie tylko, potem jazda na pełnym gazie do jakiegoś fantastycznego podobno motelu na pożegnalną kawę… Akurat na kawę! Kazałam spadać na bambus, rzuciłam mu w twarz wisiorek. Pewnie ma ich na zapas dwadzieścia…
Ostatecznie, wylądowałam w środku nocy na szosie, podchmielona, zmarznięta, spłakana. Komórka rozładowana. Po godzinie na tym pustkowiu ktoś się zlitował, podwiózł mnie z powrotem do dyskoteki, chciałam wyżalić się znajomym… Nikogo już nie było z moich, za to ten całuśny cwaniaczek – owszem, wrócił sobie szukać następnej ćwiary! Rozwaliła mnie taka bezczelność.
Barman i obce towarzystwo przy barze – między innymi te panny, które ten palant przedtem częstował – przykleili sobie takie cwane uśmieszki. Usłyszałam coś w rodzaju nie puszczalska, ale podpuszczalska – i rechoty. Chciałam normalnie dać mu w twarz, ale się bałam. Poszłam do łazienki, podłączyłam telefon do gniazdka i zadzwoniłam do przyjaciół, zaraz po mnie przyjechali, czekałam w kiblu z rozmazanym tuszem, tak mi było wstyd… Ci znajomi – para – mają małego dzidziusia. Kolega rwał się trochę z pięściami do tego lalusia, ale my dziewczyny powstrzymałyśmy go, nie wiadomo, do czego taka hołota jest zdolna, nie warto ryzykować…
Piękny finał urodzin – czułam się jak durna wiejska szmata, o której każdy myśli, że za drinka i podwózkę może ją mieć. To prawdziwa mentalność wsiowych samców. Niedawno znajomi znów chcieli jechać do tej dyskoteki, ja się bałam – może on tam będzie, może zrobił mi wiadomy rozgłos… Czuję niesmak i niechęć do wszystkiego, z czego się wywodzę, mieszkając tu nigdy nie znajdę nikogo wartościowego. A na Warszawę mnie nie stać, i tak w kółko.
Słomka
***
Droga Słomeczko!
Przystopuj na chwilę i pomyśl: pierwszy krok w dobrym kierunku już zrobiłaś – masz w stolicy pracę. Może są tu spaliny, pośpiech, drożyzna, ale coś za coś. Skoro Twoja wieś nie jest taką, jaką widzieli Kochanowski czy Wyspiański, to trudno, uciekaj w przeciwną stronę niż warszawiacy, aż znajdziesz to, czego szukasz.
Druga sprawa: nie skupiaj się tak uparcie na tym pojedynczym (jak sądzę) epizodzie i nie obwiniaj siebie za cudze chamstwo! Przyszłaś na dyskotekę uczcić urodziny, ewentualnie pobawić się z przystojnym tancerzem. Nie było w planie macanek w samochodzie ani noclegu poza domem, nie było Twojej zachęty. Facet, który liczy na takie „bonusy” i na dodatek wyławia jednostki osłabione alkoholem, aby potem próbować przemocy, to beznadziejny tchórz, może nawet z wielkimi kompleksami. I jeszcze zostawia kobietę bez opieki na zimnym wygwizdowie! Nie będziemy się tu nad nim użalać ani w ogóle poświęcać mu uwagi, bo szkoda czasu i nerwów. I umówmy się: dyskoteka to niekoniecznie miejsce, gdzie warto szukać poważnego związku, choć – różnie to bywa.
Skup się na poszerzeniu grona znajomych w Warszawie. Trudno, ogarnij się w sobotę i wsiadaj w autobus, a jeśli trafi się fajne zdarzenie w piątkowy wieczór – zostań, popytawszy przedtem, czy możesz liczyć u kogoś na nocleg. Wbrew pozorom i legendom, nawet w krytykowanej „wawce” młodzi ludzie bywają mili, otwarci, przyjacielscy – wystarczy na nich trafić, otwierając się samej na nowe znajomości.
Oczywiście, nie łudź się, że w stolicy nie mają miejsca takie historie, jaką przeżyłaś u siebie, „na bliskiej prowincji”. Dinozaury są wszędzie, a nawet jak ich nie ma, to znajdą sposób, żeby dojechać:). Może w Warszawie jest o tyle lepiej, że mniej jest miejsc, gdzie jeden byczek może wszystkim zepsuć zabawę. Taki pojedynczy szemrany koleś ginie w mroku dużego, dobrze chronionego klubu – i w mrokach dziejów każdej szalonej nocy. A kolesiami z kilkunastoosobową obstawą sobie podobnych ani miejscami, które notorycznie okupują, raczej nie będziesz się interesować, prawda?
W dużym mieście fajne jest też to, że lokale są bardziej „sprofilowane”. W zależności od humoru i zainteresowań, możesz pójść do knajpki dla miłośników fotografii, kina, książek czy jedzenia palcami z podłogi:). A jedna wizyta na imprezie u znajomej wywołuje reakcję łańcuchową w postaci wielu innych znajomości…
Zobacz jasną stronę. Kto wie, może niedługo zrobisz prawo jazdy i kupisz sobie za oszczędności używany samochód, który poszerzy Twoją wolność i niezależność (wystarczy Ci 3–4 tysiące złotych) oraz polepszy samopoczucie? Zaczniesz więcej pracować i lepiej zarabiać? Może nie tylko o pieniądze w tym wszystkim chodzi – raczej o to, byś wydobyła się z pesymizmu i przestała skazywać się na rolę pokrzywdzonej wiejskiej gąski. Z takim przekonaniem będzie Ci trudno nawiązać udaną relację, czy to w Warszawie, czy gdziekolwiek indziej. To od Ciebie zależy, kim będziesz. Grunt to się rozwijać – na początku w dowolnym kierunku, a potem się zobaczy… Zaufaj mi.
Powodzenia życzę!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze