Kradzież dla sportu
EWELINA KITLIŃSKA • dawno temuBiorą do kieszeni, torebek, teczek i pod ubrania, co się nawinie. Nie ma znaczenia: czy to wartościowe czy nie i czy do czegokolwiek się przyda. Byle wynieść ze sklepu towar nie płacąc za niego i po raz kolejny poczuć dreszcz emocji. Adrenalina jest taka sama, jak przy uprawianiu sportów ekstremalnych.
Mają porządną pracę, są dobrze sytuowani, wyglądają elegancko. Nie rzucają się w oczy ochronie sklepów. Dzięki temu czują się bardziej bezkarni. Ale ryzyko złapania na sklepowej kradzieży zawsze istnieje. Przejście przez próg, minięcie pracowników ochrony i bramek uwalnia takie emocje, jakie towarzyszą przeżyciom ekstremalnym. Przyspieszony rytm serca, wzmożona czujność, fala gorąca i wstrzymanie oddechu. Uff… znów nikt nie zatrzymał. A potem, przy oględzinach łupu, często pojawia się pytanie: „Po co ja to kradnę? Przecież do niczego nie jest mi to potrzebne…”
Odreagowanie stresu
Monika ma 31 lat, kradnie w sklepach od piętnastego roku życia. Jeszcze nigdy nie została zatrzymana.
Zaczęłam jako nastolatka w liceum. Nie dostawałam od rodziców kieszonkowego, mimo że pochodzę ze średnio zamożnej rodziny. Zazdrościłam koleżankom, nawet nie tyle fajnych rzeczy, bo te, jak poprosiłam, to mi rodzice kupowali, ale tego, że one mogą wejść do sklepu i kupić cokolwiek chcą, a ja nigdy tego zrobić nie mogłam.
Nie pamiętam od czego się zaczęło i co było pierwszą rzeczą, jaką ukradłam. Ale to były drobne przedmioty w sklepach spożywczych. Kiedy okazało się, że to jest całkiem proste, zaczęłam wynosić ze sklepów większe i bardziej wartościowe rzeczy: bluzki, spodnie, bieliznę, książki, okulary. Nie zastanawiałam się, czy coś jest mi potrzebne czy nie. Istotne było, że potrafię ukraść, dawało mi to poczucie siły i ważności.
Dzisiaj wydaje mi się, że w ten sposób buntowałam się jako nastolatka, wołałam swoim zachowaniem o odrobinę zainteresowania rodziców, którzy tylko wymagali ode mnie dobrych stopni w szkole, ale nigdy nie mieli czasu, żeby ze mną porozmawiać. Nie wiedzieli nawet, jak mają na imię moje najlepsze koleżanki.
Teraz też zdarza mi się kraść różne rzeczy. Za każdym razem czuję się podekscytowana i kiedy wracam z łupem do domu, cieszę się, że znów wykiwałam ochronę i pracowników sklepu. Nie muszę kraść, mam dobrą pracę, zarabiam sporo ponad średnią krajową, stać mnie na każdą z rzeczy, którą kradnę. Kradzież w sklepie pozwala mi trochę odreagować stres. Wiem, że to jest złe i że być może powinnam z tym coś zrobić, udać się do specjalisty od leczenia uzależnień, bo dla mnie kradzież to już nawyk, ale dopóki mam poczucie bezkarności, to nie widzę takiej potrzeby. Nie wydaje mi się, żeby to była kleptomania, bo kleptomani robią to zupełnie nieświadomie, ja zaś obecnie wybieram tylko to, co mi się faktycznie przyda.
Bezkarnie w modnej garsonce
Takich osób jak Monika, jest sporo pośród dobrze sytuowanych ludzi. Tłumaczą swoje działania podobnie. Traktują kradzieże sklepowe jak rodzaj sportu, pozwalający przeżyć silne emocje i zapomnieć na chwilę o swoich problemach. Nie myślą o tym, że gdy zostaną złapani na gorącym uczynku, to dopiero sobie ich napytają. Czują się bezkarnie. Bo pracownik sklepu czy ochrony nie będzie podejrzewał o kradzież mężczyzny ubranego w elegancki garnitur, ani kobiety w modnej garsonce.
Notabene, to częściej kobiety mają skłonności do kradzieży i kleptomanii. Zwłaszcza w okresie napięcia przedmiesiączkowego nasila się chęć do złodziejstwa. Najczęściej za cel obierają mniejsze sklepy, poza galeriami handlowymi, bo nie ma w nich kamer, brzęczących bramek, luster czy ochroniarzy. Równie często są to supermarkety, których duża powierzchnia sprawia wrażenie, że można skryć się w tłumie i że nikt nie jest w stanie ich kontrolować. Średnio w supermarketach na próbie kradzieży są łapane 2–3 osoby dziennie. Kierownictwo sklepu ma prawo każdorazowo wezwać policję. Ale na ogół sklepy same starają się uporać ze złodziejami.
Jak podaje podinspektor Grażyna Puchalska z Wydziału Prasowego Komendy Głównej Policji:
W 2007 roku byliśmy wzywani do zaledwie 1 359 kradzieży w sklepach. To są statystyki dotyczące całej Polski, jest to ułamkowa część tego, co się dzieje na co dzień w różnych placówkach handlowych. Na ogół policja jest wzywana, gdy wartość towaru przekracza 250 złotych i wówczas taka kradzież jest klasyfikowana przez prawo jako przestępstwo z artykułu 278 Kodeksu Karnego i jest zagrożone karą od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. Jeśli wartość ukradzionego towaru jest mniejsza niż 250 złotych, jest to traktowane jako wykroczenie. Sprawa taka trafia do sądu grodzkiego i karana jest grzywną.
Zakaz wejścia do sklepu
Madga, 34 lata, jeszcze będąc studentką, została złapana w sieci C&A w Londynie. Snuła się po sklepie ponad pół godziny udając, że nie jest zainteresowana spodenkami, które jej wpadły w oko. Wyniosła je na ulicę, a za nią wybiegł ochroniarz.
Złapali mnie, zaprowadzili na zaplecze. Tłumaczyłam, dość idiotycznie, że chciałam pokazać je koleżance, która czeka na zewnątrz. Pokazali mi nagranie z całego mojego pobytu w sklepie. Widać było, że zachowuję się podejrzanie, więc nie było sensu już udawać i się przyznałam. Miałam szczęście, bo nie wezwali policji. Zrobili mi zdjęcie i powiedzieli, że mam zakaz wchodzenia do sklepów C&A na całym świecie. Nie przejęłam się tym, bo wtedy nie było w Polsce tej sieci.
To zdarzenie wcale nie przeszkodziło Magdzie kraść po powrocie do Polski. Ustatkowała się dopiero parę lat temu.
Założyłam rodzinę, więc muszę być bardziej odpowiedzialna, nie mogę narażać ani siebie, ani najbliższych. A jeśli chodzi o C&A, to bez żadnych przeszkód chodzę do nich na zakupy.
Czasem jednak przyłapanie na gorącym uczynku jest jak kubeł zimnej wody.
Kiedyś lubiłem ten sport… – mówi Piotrek, 32 lata - Jako stary anarchista walczyłem z systemem, podjadając najdroższe orzeszki. Robiłem to dla sportu, wiec nie musiałem nic wynosić. Złapali mnie, bo się zagadałem z koleżanką przez telefon i straciłem czujność. Przeszukali mnie całego od stóp do głowy. Nie wierzyli, że mam tylko łupinki w kieszeni.
Pracownicy sklepu tylko spisali Piotrka, ale całe przeżycie na tyle go otrzeźwiło, że już nie uprawia tego „sportu”.
Skłonność do kradzieży jest uważana za kleptomanię, gdy wynoszone ze sklepów przedmioty nie mają większej wartości dla kradnącej osoby. Zwykle też po takim akcie, odczuwane są wyrzuty sumienia.
Gdy występują te dwie cechy, to można mieć pewność, że ma się do czynienia z kleptomanem. To zaburzenie, które można leczyć łącząc psychoterapię oraz środki farmakologiczne. – mówi Ewa Bilewska, psycholog zajmujący się uzależnieniami.
Leczenie nie jest proste, ale warto je podjąć, aby nie mieć w przyszłości kłopotów. I aby zacząć postrzegać kradzież jak szkodliwe społecznie postępowanie, a nie jak sport ekstremalny.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze