Zawód: alkoholik
URSZULA • dawno temuZ alkoholem lepiej nie zaczynać, bo wiadomo, że to droga prosto na dno, ale wszyscy wiemy, jak jest - „kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem”. A ja zawsze lubiłam pić. Nie to, że destrukcyjnie i długoterminowo, raczej od okazji, ale za to spektakularnie. Wygląda jednak na to, że wiecznie zestresowany, pracujący człowiek nie powinien jednak popijać, nawet do kolacji. Trzeba wymyślić inne sposoby na relaks po pracy.
Alkohol szkodzi zdrowiu — to już wszyscy wiemy od dawna. Wystarczy przejść się po mieście albo jeszcze lepiej po wsi, by znaleźć dowody. Panowie, którzy pod sklepami monopolowymi z lubością sączą tanie wina, są brudni, śmierdzący i mają złamane życie. W domu czekają na nich grube żony o czerwonych twarzach, tak samo pijane jak oni, i Bogu ducha winne dzieci, które za kilka lat zajmą miejsce tatusiów pod sklepem. Nie ma pracy, nie ma perspektyw, ale kilka groszy na wiśniówkę zawsze się jakoś wysupła.
Z alkoholem lepiej nie zaczynać, bo wiadomo, że to droga prosto na dno, ale wszyscy wiemy, jak jest - „kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem”.A ja zawsze lubiłam pić. Nie to, że destrukcyjnie i długoterminowo, raczej od okazji, ale za to spektakularnie. Pierwszy raz upiłam się, kiedy miałam kilkanaście lat. Z moją najlepszą przyjaciółką posprzątałyśmy mieszkanie sąsiadce i zapłaciła nam za to kilka groszy. Byłyśmy tak dumne z tego, że zarobiłyśmy pierwsze w życiu pieniądze, że postanowiłyśmy uczcić ten fakt. Aby pokazać, że niby teraz takie dorosłe jesteśmy, kupiłyśmy dwa czerwone wina i paczkę mentolowych prince'ów i poszłyśmy świętować na szkolne boisko. Kilka godzin później wymiotowałyśmy w łazience do fioletowej miseczki i przysięgałyśmy sobie, że nigdy więcej tego nie zrobimy, a nasze mamy piły herbatę w kuchni i naradzały się, jak nas ukarać. Na szczęście skończyło się na reprymendzie.
Potem było kilka lat przerwy, ale w liceum, a tym bardziej na studiach, alkohol zaczął się jakoś tak przewijać na różnych imprezach. Kiedy studiowałam, normą było, że trzy albo cztery razy w miesiącu wychodziłam ze znajomymi do knajpy, na koncert, na kolację, zawsze zakrapiane. Po lżejszych imprezach przysypiałam trochę na wykładach, a po tych cięższych kac był tak koszmarny, że trzeba było niestety zajęcia opuszczać. Ale na studiach zawsze się jakoś człowiek wykręci.
Pierwsza randka z moim obecnym mężem także nie obyła się bez napojów wyskokowych. Poszliśmy wieczorem na romantyczny spacer brzegiem Wisły. Wzięliśmy ze sobą dwa szampany, które on wyniósł cichcem z barku rodziców. Ja piłam niewiele, ale on chyba był dość zdenerwowany, bo bez przerwy pociągał z butelki. W pewnym momencie rozmowa się urwała i po dłuższej chwili milczenia powiedział, że czas już wracać. Odprowadził mnie do autobusu, po drodze milczał jak zaklęty. Doszliśmy do pętli, wsiedliśmy do pojazdu, on upewnił się, czy mam miejsce przy oknie i czy mam książkę, żeby nie nudziło mi się podczas podróży, po czym chłodno pożegnał się i zostawił mnie samą. Pomyślałam, że się obraził albo zmienił na mój temat zdanie, i przepłakałam całą noc. A on rano zadzwonił i powiedział:
— Ja cię z góry przepraszam za wszystko, co wczoraj zrobiłem, bo gdzieś tak w połowie wieczoru urwał mi się film i nic nie pamiętam.
No cóż, znam facetów, którzy gorsze rzeczy wyprawiają po pijaku.
Tak właśnie wyglądały szalone, młodzieńcze lata, ale teraz to wszystko się skończyło. Kiedy zaczęłam pracować, okazało się bowiem, że nawet najmniejsze ilości alkoholu działają na mnie destrukcyjnie.
Po kilku miesiącach w nowej pracy mniej więcej już się zorientowałam w swoich obowiązkach i przestałam wracać do domu o 21, o której to godzinie można już tylko umyć ząbki i lulu. Pojawiła się więc potrzeba „miłego spędzenia wieczoru”. Na eskapady do miasta nie miałam już przeważnie siły. Co więc zostało? Spacer z psem i dobra kolacja w towarzystwie męża. A do kolacji kieliszek dobrego wina — kulturalnie i bez ekscesów. Kupowałam więc w sklepie kilka butelek, by stało sobie to wino i by można było w każdej chwili sobie ten kieliszek strzelić. Czasem jeden, czasem dwa, a któregoś dnia okazało się, że do kolacji wypiłam całą butelkę! Kiedy następnego dnia rano obudziłam się i zobaczyłam tę pustą butelkę, nie mogłam uwierzyć.
Po kilku tygodniach picia do kolacji okazało się jednak, że tego wyniku już raczej nie powtórzę, bo po dwóch kieliszkach urywa mi się film. Po raz pierwszy stało się to w któryś piątek. Wróciłam do domu po bardzo ciężkim tygodniu pracy i otworzyłam swoje upragnione, kolacyjne wino. Po pierwszym kieliszku poczułam wszechogarniającą senność, ale nie poddawałam się i starałam się skoncentrować na jakimś filmie, który zaczęłam oglądać. Rano bardzo zdziwiona obudziłam się w łóżku z mężem, który przyznał się, że kiedy wrócił z pracy, zastał mnie śpiącą przed telewizorem, więc zlitował się i położył do mnie łóżka.
Podobna sytuacja zdarzyła mi się jeszcze kilka razy, przy czym raz niestety na przyjęciu w pracy. Przyjęcie odbywało się w sobotę, więc pojawiłam się na nim świeżutka i wypoczęta. Szybko jednak zaczęłam się denerwować nową sytuacją. Wszyscy od kilku lat stanowili już zgrany team, a ja mało kogo znałam, nie za bardzo orientowałam się w tematach rozmów. Wypiłam więc dwie wódki z sokiem i pamiętam, że nawet jakoś się wyluzowałam, a potem rano obudził mnie telefon od zaniepokojonego kolegi:
— Kiedy wczoraj wieczorem wpychałem cię do taksówki, nie wyglądałaś, jakbyś się zbyt dobrze czuła – mówił.
W poniedziałek w pracy wszyscy mi się dziwnie przyglądali, chociaż może mi się tylko wydawało.W każdym razie ja przyjrzałam się sobie uważniej. Wygląda na to, że wiecznie zestresowany, pracujący człowiek nie powinien jednak popijać, nawet do kolacji. Trzeba wymyślić inne sposoby na relaks po pracy, a picie zostawić zawodowym alkoholikom.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze