On kłamał, ona się zakochała
CEGŁA • dawno temuWszystko zrobiłam na opak i płacić muszę straszne myto, własnym zdrowiem, spokojem, kto wie, czym jeszcze. Jestem w strachu, a zarazem… pijana ze szczęścia. Byłam na rozmowie kwalifikacyjnej w dużej firmie. Poszłoby śpiewająco, gdybym nie gapiła się cały czas w kierunku pewnego pana. Przysięgam, nigdy nie widziałam przedtem tak powalająco przystojnego i zabójczo ubranego faceta. On też mnie taksował, niekoniecznie pod kątem moich kwalifikacji. I tak się zaczęło...
Kochana Cegło!
Wszystko, wszystko źle! Wszystko zrobiłam na opak i płacić muszę straszne myto, własnym zdrowiem, spokojem, kto wie, czym jeszcze… Jestem w strachu, a zarazem… pijana ze szczęścia i z bólu jednocześnie.
Opiszę to, głupstwo po głupstwie. Byłam na rozmowie kwalifikacyjnej w dużej firmie. W komisji zasiadały cztery panie i jeden pan, wszyscy w moim wieku (25), może trochę starsi. Poszło mi dobrze. Poszłoby śpiewająco, gdybym nie gapiła się cały czas w kierunku pana, jak cielę na malowane wrota. Przysięgam, nigdy nie widziałam przedtem tak powalająco przystojnego, zabójczo ubranego i tak dalej faceta… On też mnie taksował, jakby niekoniecznie pod kątem moich kwalifikacji do pracy, ale wtedy jeszcze wmawiałam sobie, że mi się wydaje…
Głupstwo pierwsze: wyszłam na drżących nóżkach z tamtej sali i… już było postanowione, że ja tam pracować nie mogę. Postanowione przeze mnie. Wiedziałam, że wpadłam po uszy i jeśli się tam zatrudnię, będę parła jak taran do czegoś więcej. A wiadomo – takie rzeczy w pracy, między ludźmi „nie równymi stopniem”, to masakra.
Głupstwo drugie: jak postanowiłam, tak zrobiłam. Bardzo miła pani z komisji zadzwoniła do mnie od razu następnego dnia, że jak najbardziej, chcą mnie, a ja na to kłamię, że jednak miałam w odwodzie ofertę B i na nią się decyduję. Pani z lekkim rozczarowaniem rozstała się ze mną. Pewnie uznała mnie za nie do końca poważną – i nic dziwnego.
Głupstwo trzecie: szok totalny, PAN z komisji, ten, przed którym uciekałam gdzie pieprz rośnie, zadzwonił dzień po pani. I coś tam, że dlaczego taka decyzja, że czy już na pewno, bo wielka szkoda… A ja w telefonie słyszałam muzykę zamiast jego głosu. Zwariowałam, po prostu! Powtórzyłam bajeczkę o drugiej, trochę lepszej pracy, modląc się w duchu, żeby się wreszcie rozłączył – oszukiwałam się, chciałam kontynuować tę rozmowę choćby i do końca świata… I tak się stało. On udał, że mi wierzy, jeszcze chwilę posnuł trochę oficjałki, a potem bach! Do rzeczy, pani Kasiu. Może kawa? Może uda mi się panią skłonić do zmiany zdania?
Głupstwo czwarte: poszłam na tę kawę. Pobiegłam na nią, pofrunęłam! I ciekawa rzecz – kiedy usiedliśmy i spojrzeliśmy na siebie nad stolikiem, jakoś tak dziwnie, ale rozmowa o pracy nawet się nie zaczęła. Nie padło już ani jedno słowo na ten temat. A na wiele innych – owszem. Po 3 dniach pojechaliśmy na weekend w Góry Świętokrzyskie, a stamtąd wróciłam już narkotycznie odurzona i szalona. Kręciło mi się w głowie, kiedy w myślach wypowiadałam jego imię… Gdy był przy mnie na wyciągnięcie ręki – odlatywałam i omdlewałam. Nawet „niechcący” zapomniałam, że przecież… przez to wszystko nadal nie mam pracy i może wypadałoby chociaż część dnia poświęcić na poszukanie czegoś?
Już zbliżam się niestety do końca, gdyż stan nieprzytomności trwał zaledwie 2 tygodnie. No, może przesadzam – trwa ciągle, ale po 2 tygodniach stało się TO. Coś, co chyba każda kobieta przynajmniej raz w życiu musi na swoje nieszczęście przeżyć: przypadkowe, żałosne, tym brutalniejsze przebudzenie z błogiego snu, cios bejsbolem w głupi, pusty łeb!
PIERWSZE KŁAMSTWO: siedzimy w przytulnej restauracji, za oknami deszcz, nam ciepło i dobrze. Pijemy koniak, siedzimy ciasno jedno przy drugim, opierając się delikatnie o siebie ramionami, dotykając lekko biodrami. Jestem w niebie. I już za sekundę powiem, gdzie jest on. Nie w tym samym miejscu, o nie! Dzwoni jego komórka. Odbiera, patrząc uważnie na swój kieliszek i obracając go w dłoni. Słucha, sam nie mówi. Oczy ma jeszcze rozmarzone, ale już czujne. Wreszcie rzuca tekst (cały czas patrzy na koniak): Jestem w centrum, w miłej kawiarence. Schowałem się przed deszczem i popijam sobie colę. Niedługo wrócę. Koniec cytatu. Koniec wszystkiego. Koniec omdlewających wieczorów, nocy, rozmów… ŻONA. I to jego okropne, przepraszające, szczenięce spojrzenie kretyna, z którego mam wyczytać zapewne coś w stylu: miałem ci już dawno powiedzieć…
Cegło, ja się strasznie cieszę, naprawdę, że chwilowo nie mam pracy, bo i tak nie byłabym w stanie zwlec się rano z łóżka. Płaczę, biję się po głowie, jestem niezdolna do niczego. Komórki nie dotykam, nie odbieram. Adres mailowy wpisałam sobie do kompa jako „niechciany”, żeby mnie nie kusiło. Kocham go, pragnę, chcę, nie umiem przestać, i jednocześnie czuję się głupsza niż but, niż noga stołowa, niż najgłupszy człowiek na świecie, jakiś rekordzista głupoty z Księgi Guinnessa.
Dlaczego ZAWSZE tak musi być: że za jakimś cudem musi, no po prostu musi kryć się śmierdzące gówno?
Kate
***
Kochana Kasiu!
Rozdarta jestem, bo Twój list i zasmuca, i rozśmiesza – sama chyba dobrze to wiesz… Cokolwiek jeszcze Cię w życiu spotka – a życzę Ci, by były to same szczęśliwe, spełnione miłości – jednego jestem pewna: nigdy nie zgorzkniejesz ani się nie zestarzejesz. W tej chwili bowiem, jako 25-latka, masz emocjonalność dziewczyny o 10 lat młodszej, a libido – ho, ho… jej rówieśnika! I to jest w tej historii pozytywne.
Smutne jest oczywiście „wdepnięcie” w klasyczną sytuację, która jest nie tylko szmirowata, lecz przede wszystkim krzywdząca co najmniej dwie osoby i od początku zbudowana na łamaniu podstawowych zasad, niekoniecznie zaraz „świętych”…
Jest trochę racji w tym, co piszesz – być może każdy człowiek przynajmniej raz w życiu musi się w taki sposób sparzyć, zostać oszukanym, by potem już raz na zawsze ustawić sobie priorytety we właściwym porządku. W Twoim wypadku było to nieuniknione, ponieważ jesteś wyjątkowo pobudliwa, impulsywna i, rzekłabym, namiętna – gotowa skoczyć w ogień za miłością i spłonąć jak pochodnia, poświęcając wszystko po drodze. Gdyby w Twoje decyzje i działania wkradła się odrobinka zdrowej kalkulacji, może teraz nie chodziłabyś po ścianach, ale cóż – „serce nie sługa” to jedna z częstszych dewiz, jakie głosimy w wieku młodzieńczym. Aż do pierwszego „auć!”:).
Zdajesz sobie sprawę, że nie masz w gruncie rzeczy ruchu, prawda? Dlatego unikasz telefonu i maila. Twoje cierpienie jeszcze potrwa, Wasze uczucie być może też. Zadurzyłaś się, a to stan niemal kliniczny. Co myśli on – nie wiem. Podejrzewam, że dopiero niedawno zaczął się u niego ten proces. Kiedy prawda, a raczej kłamstwo wyszło na jaw. Na pewno jest mu głupio. Na pewno chciałby kontynuować znajomość i zatrzeć brzydkie wrażenie. Nie wiem, czy jego zamiary są „poważne” (nieudane małżeństwo), czy przelotne (notoryczny podrywacz). Nie wydaje mi się to istotne, ponieważ i tak odradzam Ci ten związek.
Jak wiesz, nie mam zwyczaju moralizować (z powodzeniem wyręczają mnie w tym inni:)). Chodzi mi tylko o Twoje dobro i Twój stosunek do samej siebie. Co się stało, to się nie odstanie. Wchodząc jednak dalej i głębiej w tego rodzaju relację, skazujesz się na wieczną huśtawkę uczuciową, katorgę zazdrości, niepewności i poczucia winy. Wyjdziesz z tego (a wyjdziesz prędzej czy później — to raczej nieuniknione) pokaleczona, zakompleksiona i skażona cynizmem. Warto? Absolutnie nie! Jeśli ktoś chce oszukiwać, niech robi to na własny rachunek, nie daj się zwerbować na wspólniczkę. Ucinając wszelkie kontakty, tracisz obiekt pożądania z oczu i uruchamiasz proces zapomnienia i wyzwolenia – uwierz, to działa. Za jakiś czas przestaniesz „omdlewać na samą myśl” o nim i o to przede wszystkim chodzi, chociaż wiem, że może to brzmieć okrutnie. Nie łudź się ani przez moment, że „z Wami będzie inaczej”, bo Wasz przypadek jest „inny”. Koszty są zawsze podobne – monstrualne.
A gdy ochłoniesz, popracuj trochę nad emocjami. Bardzo Cię do tego namawiam. Po co masz wyrzucać sobie kolejne popełnione szaleństwa? Bo rezygnacji z dobrej pracy po kilkunastu minutach zanurzenia się w czyichś pięknych oczach inaczej nazwać nie sposób…
Bardzo mocno Cię pozdrawiam i trzymam palce za „co z oczu, to z serca”!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze