Dzieci na weselu = katastrofa?
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuZapraszać z dziećmi czy bez? Gdy śluby i wesela były po prostu wielkimi uroczystościami rodzinnymi, nikt takiego pytania nie zadawał. Dzieci biegały między biesiadnikami. Ich obecność była oczywistością. Dzisiaj część młodych par uważa swoje wesele za imprezę towarzyską, na którą lepiej zaprosić koleżankę ze studiów niż ciocię z jej piątką potomstwa. I tu zaczynają się rodzinne konflikty.
Zapraszać z dziećmi czy bez? Gdy śluby i wesela były po prostu wielkimi uroczystościami rodzinnymi, nikt takiego pytania nie zadawał. Dzieci biegały między biesiadnikami, a potem zasypiały pod stołem w oparach dymu papierosowego. Ich obecność była oczywistością. Dzisiaj część młodych par uważa swoje wesele przede wszystkim za imprezę towarzyską, na którą lepiej zaprosić koleżankę ze studiów niż ciocię z jej piątką potomstwa. I tu zaczynają się rodzinne konflikty.
Bożena z Krakowa jest matką przyszłej panny młodej. Uważa, że skoro płacą z mężem za całą imprezę, powinni móc decydować, kto na niej będzie. Dla niej to uroczystość rodzinna, okazja do spotkania się i pogadania. Jednak jej córka jest innego zdania:
— Ola chce, żeby wesele było eleganckie i „z klasą”, dlatego jej zdaniem powinno to być kameralne przyjęcie. Bez dzieci, bo one robią zamieszanie, płaczą i krzyczą. Za moich czasów cała rodzina by się obraziła na taką parę młodą, która uważa, że dzieci nie są krewnymi i pełnoprawnymi gośćmi. Teraz są takie nowoczesne obyczaje, że już zwyczajnie nie nadążam. Ale myślę, że te trzydzieści lat temu, kiedy brałam ślub, było lepiej, nikt się tak nie „spinał”, żeby było luksusowo i snobistycznie. Na naszym weselu był osobny stolik dla siedmiolatków i starszych, a młodsze siedziały na kolanach u dorosłych. Tańczyły sobie razem, czasem popłakały czy pokrzyczały. Ale nikt nie wpadł na to, żeby je z wesela wyganiać. Teraz płaci się „od talerzyka” i przedszkolak liczy się tak samo jak pięćdziesięciolatek. Dlatego Ola z narzeczonym twierdzą, że lepiej zaprosić jakichś ich znajomych, których na oczy nie widziałam, niż na przykład dzieci kuzynostwa. Już widzę, jak zostaniemy obgadani.
Sama Ola uważa, że jej decyzja była słuszna, ale nie przewidziała wszystkich kłopotów, jakie z niej wynikną. Niektórzy goście w ogóle nie są w stanie pojąć, że nie są zaproszeni ze swoimi dziećmi:
— Przywieźliśmy zaproszenie do krewnej, zresztą dość dalekiej. Zaraz z mężem zawołali dzieci, żeby im obwieścić: Jedziemy w sierpniu na wesele!. A dzieci jest – uwaga! — czworo, w wieku od trzech do jedenastu lat. W treści zaproszenia było napisane wyraźnie: Państwo X, a nie Państwo X z dziećmi. No i niestety musiałam całą rzecz odkręcać, tłumaczyć, że owszem, są zaproszeni, ale tylko oni. Strasznie byli oburzeni, nawet usłyszałam złotą myśl w stylu: moje dziecko jest częścią mnie. A te spojrzenia Matki Polki! Potem kuzynka zadzwoniła z informacją, że dzieci są niepocieszone i że bardzo przeprasza, ale chyba im ten termin nie pasuje. To nie, nie będę się przecież prosić, żeby mnie zaszczycili w sześć osób. Oczywiście, zostałam obgadana przed całą rodziną, jako ta, która nie lubi dzieci i jest straszną snobką. A ja po prostu chciałam zaprosić tych, na których mi naprawdę zależało. Nie ma w tym gronie dzieci dalekiej kuzynki. Dobrze pamiętam wesele koleżanki, na którym między kelnerami biegał tabun dzieci. A rodzice za nimi, więc oczywiście zabawa była przednia. Tylko tego przewróconego stołu trochę żal.
Karolina z Poznania jest już po własnym weselu. Wspomina je dobrze, z wyjątkiem jednej rzeczy:
— Mieliśmy nadprogramowych gości. I nie były to niemowlaki, ale piętnastoletni syn cioci oraz dwunastoletnia córka przyjaciółki mojej mamy. Czyli wcale nie jakaś bliska rodzina. Mimo winietek, musieliśmy przesuwać gości, bo oczywiście te „dzieci” musiały siedzieć koło swoich rodziców. Zrobiło się zamieszanie, szum i kilka osób poczuło się urażonych. No nie dziwię się, musieliśmy na przykład rozsadzić jedno małżeństwo, a siostra babci musiała siedzieć koło moich koleżanek ze studiów. Przez to wszystko impreza się opóźniła o pół godziny. A pretensje, oczywiście, były do nas. Następnego dni okazało się, że obie panie zupełnie nie wiedzą, dlaczego są do nich uwagi. Przecież tylko zabrały swoje „dzieciaczki” ze sobą. Moim zdaniem to trochę tak, jakby po prostu wzięły je, żeby zaoszczędzić na obiedzie. A zaproszone dzieci na moim weselu też były – ale tylko dwoje od mojej siostry. Uważam, że jest sens zapraszania kilkulatków tylko wtedy, gdy pochodzą z naszej najbliższej rodziny.
Innego zdania jest Marta, trzydziestolatka z Trójmiasta. Ona uważa, że wesele to impreza przeznaczona dla rodziny. Nie było mowy, żeby zabrakło na niej dzieci:
— Na naszym weselu będzie specjalnie wynajęta niania dla sześciorga dzieci. To całkiem pokaźny wydatek, ale zależało mi na obecności kilku par, które w przeciwnym wypadku by nie dotarły. Dzieci będą miały osobny stolik i swoje specjalne zabawy. Po dziesiątej idą spać, bo wynajęliśmy też oczywiście pokoje przy sali. Same dzieci to nie problem, ale nie ma co ukrywać, że ciągłe myślenie na temat tego, czy czterolatek nie ściąga na siebie właśnie wazy z zupą, nie sprzyja uczestnictwu w weselu. A ja chcę, żeby wszyscy, także młodzi rodzice, mogli się dobrze bawić. Stąd ten pomysł z opiekunką. Ale wcale nie mam pewności, czy ktoś mi numeru nie wywinie. Koleżanka też wynajęła opiekunkę, jednak okazało się, że dzieci jest o troje więcej. Rodzice oczywiście nie wpadli na to, że to może być jakiś kłopot. I pani odmówiła pracy, bo przecież nie tak się z koleżanką umawiały. Liczę na to, że nasi goście będą jednak ciut bystrzejsi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze