Pochwała głupoty
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuOd smutku życia, jego bezsensowności, uwierającej grozy nie sposób uciec. Są jednak drobiazgi, które nas ratują. Życie ratuje nam praca, dzieci i głupota. Głupoty są ważne. Nie śmiejmy się z głupców.
Czytelniczki moich pojękiwań zapewne zwróciły uwagę, że nie należę do ludzi najweselszych. Mój śmiech dochodzi z dna błotnistego rowu, ma radość jest radością skazańca wpatrzonego w szubieniczny sznur. Uważam, że życie jest okropne – to niekończąca się nić udręki biegnąca do nieszczęśliwego końca, którym jest śmierć. Życie nie ma też żadnego sensu, jest boksowaniem się z nicością. Nicość zaś ma taki prawy prosty, że nie sposób się uchylić.
Grunt to zacząć felieton od wesołej myśli, prawda?
Od smutku życia, jego bezsensowności, uwierającej grozy nie sposób uciec (przynajmniej ja nie potrafię, przypuszczam też, że niektórzy, czytając moje słowa pukają się w głowę). Nie pomoże nam miłość, gdyż ta przemija po paru latach. Seryjna monogamia tylko oddala tę udrękę. Skakanie z kwiatka na kwiatek, puszczalstwo, dziwkarstwo tylko pogłębia smutek. Oddawanie siebie innym, na przykład nałogowe uczestniczenie w najróżniejszych inicjatywach na rzecz społeczeństwa przypomina plaster nakładany na otwartą ranę. Ani nie pomoże, ani nie zakryje. Podobnie jest z hedonizmem. Ile pysznych obiadów można zjeść? Ilu partnerów zaciągnąć do łóżka? Ile butelek damy radę osuszyć? Wszystko to kończy się smutkiem, lub co gorsza znudzeniem.
Są jednak drobiazgi, które nas ratują.
Pierwszym jest praca. Mam świadomość, że większość ludzi w naszym wspaniałym, wolnym kraju pracuje za dwa tysiące na rękę i marzy o pięciuset złotych podwyżki. Jest to suma, za którą Niemiec, Francuz, Duńczyk nie raczy wstać z łóżka. Do tego, najczęściej wykonujemy pracę, której nie lubimy, kierując się wyłącznie motywacją finansową. Z mojego punktu widzenia – człowieka, który swój zawód wybrał i w nim się spełnia – taka sytuacja jest trudną do wyobrażenia tragedią.
Bo praca, będąca jednocześnie powołaniem, rozświetla każdy dzień i nadaje mu przynajmniej pozór sensu. Złościmy się na taką pracę, nienawidzimy jej, a jednak nie potrafimy bez niej żyć. Wypełnia nam dni, uczy dyscypliny i daje powód, byśmy rano podnieśli się z łóżka. Bez niej natychmiast zaczynamy gnuśnieć.
Ratunek przychodzi ze strony dzieci. Oczywiście własnych. Nie ulega wątpliwości, że dzieci to potwory, nieznośne, samolubne stworzenia zainteresowane wyłącznie sobą, własnym światem i jego przeżywaniem. To małe, bezbronne bestie, czysty egoizm porażający swoją zachłannością, źródło nieustannych zmartwień, złodziej czasu i pompa ssąca do portfeli. Niemniej, powinniśmy mieć dzieci. Przynajmniej jedno. Jedno – wystarczy.
Za sprawą dzieci tłumaczymy sobie świat na nowo. Od podstaw. Od najprostszych reguł. Kiedy wyjaśniam mojemu synowi, dlaczego pada deszcz, sam muszę sobie przypomnieć, jak to właściwie działa. Pacholę zadaje mnóstwo takich pytań: dlaczego słońce jest ciepłe? Czy ryba pije? Dlaczego mama i tata nie są razem? Czemu ciocia okłada wujka krzesłem? To ostatnie pytanie zmyśliłem, ale chyba rozumiecie, o co mi chodzi. Nie można zbyć, nie wypada kłamać, całej prawdy również nie wypowiemy. Aby wytłumaczyć skomplikowaną relację międzyludzką, muszę najpierw wyjaśnić ją przed samym sobą.
Ponadto dzieci były, są i będą (odkładam na bok niezbyt częste, na szczęście, tragedie, kiedy dziecko umiera przed rodzicami), podczas gdy wszystko inne przemija. Rodzice odejdą z tego świata. Partnerzy, kochankowie, kochanki prędzej czy później obrażą się na nas, uciekną lub staną się obojętni – przestaniemy być dla nich potrzebni. Kumple również mają skłonność do oddalania się za horyzont zdarzeń, ewentualnie, z upływem lat, serdeczna relacja przyjacielska staje się relacją okazjonalną. Tymczasem dziecko, skoro już pojawiło się na świecie, to nie zamierza z niego zniknąć i nieustannie wymaga uwagi. Nieustannie się zmienia, lecz jego obecność pozostaje niezmienną. Jest jedyną stałością w życiu i mówiąc wprost, uczy rygoru trzymając w kupie. Dlatego dzieci są ważne – nie pozwalają by rodzice osunęli się w marazm, nicość, beznadzieję, wódę. Są tacy, którzy się osuwają mimo tego. To temat na osobny felieton.
Trzecim, ostatnim ratunkiem są głupoty. Tak, bzdury, idiotyzmy, małe radości. Pamiętam, jak wiele lat temu nabijałem się z czterdziestolatków sklejających modele. Wydawało mi się to idiotyczne. Stary chłop składający czołg, samolot, łódź podwodną. Przecież to zabawa dla dzieci, myślałem. A teraz sam skleiłbym sobie model, choć nawał obowiązków sprawia, że najbliższy wolny wieczór będę miał w wigilię roku 2070.
Głupoty pomagają. Widzę to po swoich przyjaciołach. Jeden, na przykład, zaczął kolekcjonować stare zegarki kieszonkowe, co jest bardzo skomplikowanym zadaniem. Wiem, bo potrafi gadać o tych zegarkach całymi godzinami. Gość siedzi na sieci długie wieczory, wybierając odpowiedni zegarek. Potem czyści go u zegarmistrza, wymienia kopertę, niekiedy zachodzi konieczność zakupienia nowego cyferblatu. Tak w kółko, gdyż mój przyjaciel jest perfekcjonistą. Cały jego wysiłek, to mrowie zadań zegarkowych dokonuje się w celu znalezienia idealnego zegarka. Gdy cel zostanie osiągnięty, kumpel odpłynie ku innej uroczej głupocie. Zacznie zbierać przyprawy. Nauczy się tańca na rurze. Zajmie się rekonstrukcją broni białej i zrobi najostrzejszy miecz świata. Jest człowiekiem wielkiej siły woli i jeszcze większej wyobraźni.
Mówię o jeżdżeniu na koncerty i zbieraniu kompaktów, o kolekcjonowaniu przedwojennych pocztówek pornograficznych i struganiu figurek szachowych, o samodzielnej rekonstrukcji fliperów z lat osiemdziesiątych, o fotografowaniu cmentarzy zwanym tanatofilią, o rzeźbieniu z glutów i wypychaniu gołębi, właściwie o każdej idiotycznej aktywności, która jest jednocześnie aktywnością piękną, potrzebną, rozjaśniającą codzienność. Głupoty są ważne. Nie śmiejmy się z głupców.
Życie ratuje nam praca, głupota i dzieci.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze