Jak przestać się bać?
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuRzymski filozof Epiktet powiedział: Tym, co trwoży ludzi, nie jest to, co im się przydarza, ale znaczenie, jakie temu przypisują. Żyjemy w najbezpieczniejszych czasach w dziejach Europy, mamy pożywienie, pokój i leki. A jednak boimy się coraz bardziej. Starożytni wiedzieli, że o jakości doświadczenia decyduje umysł. Co takiego wsącza się w umysły dziś, że nasz poziom lęku ciągle wzrasta? I jak przestać się bać?
Rzymski filozof Epiktet powiedział: Tym, co trwoży ludzi, nie jest to, co im się przydarza, ale znaczenie, jakie temu przypisują. Żyjemy w najbezpieczniejszych czasach w dziejach Europy, mamy pożywienie, pokój i leki. A jednak boimy się coraz bardziej. Starożytni wiedzieli, że o jakości doświadczenia decyduje umysł. Co takiego wsącza się w umysły dziś, że nasz poziom lęku ciągle wzrasta? I jak przestać się bać?
Biologowie uważają, że nasze lęki wynikają z oderwania od natury – nasi praprzodkowie obawiali się dzikich zwierząt, długich zim, porodów i chorób, wojen i głodu. Dziś realnych zagrożeń nie mamy. Każdy z nas sam tworzy sobie swoje własne lęki, hoduje je na bazie własnych doświadczeń, w efekcie czego – jak pisał w Lęku Antoni Kępiński – człowiek więcej boi się tworów własnego umysłu niż konkretnej rzeczywistości.
Socjologowie uważają, że tracimy poczucie bezpieczeństwa z powodu niebywale szybko rozwijających się anomalii społecznych. Po pierwsze – rozpada się rodzina. Lawinowo wzrasta liczba rozwodów, a więc samotnych rodziców i dzieci z niepełnych rodzin. Ludzie coraz rzadziej wstępują w tradycyjne związki małżeńskie.
Seksuologowie są zdania, że przyczyną lęków może być też brak granic seksualnej swobody. Ci, którzy są w związkach, zdają się zdradzać bez opamiętania. Serwery puchną od seksualnych ofert. Nigdy dotąd nie było tak łatwo o niewierność.
Badacze lęku mówią też o utracie tradycji – większość społecznych norm przestaje obowiązywać, bo znika tabu i poczucie wstydu. Można wszystko. Nie trzeba nic.
Emigrujemy na niespotykaną dotąd skalę, porzucając wszystko, co znane.
Nie mamy poczucia stałości w pracy, bo kryzys i bezrobocie, wyścig szczurów i konkurencja, co ciągle dyszy w kark.
Zniknęły też autorytety. Jak się któryś wychyli, to zaraz się okaże, że był ubekiem albo, że miała skrobankę. Biografowie prześcigają się w grzebaniu w śmietnikach. Świętych już nie ma.
Etykę zastąpiła estetyka. Religię zrobiliśmy sobie z mody; modlimy się do mody i celebrytów znanych dlatego, że są znani.
Dodałabym do tego wszystkiego naszą neurogenną kulturę. Złe wieści z całego świata (bo kogo obchodzą dobre?), emitowane 24 h na dobę, sprawiające, że ciągle żyjemy w poczuciu zagrożenia ze strony rządów, meteorytów, sopli, psychopatów i nieszczęśliwych zbiegów okoliczności.
Reklamy leków, które wmawiają nam, że choroba to naturalny stan ludzkiego organizmu. Wcześniej czy później dopadnie każdego. (Do tego dorzucam robotę ubezpieczycieli, co sprzedają polisy od zachorowania na raka, nadciśnienie, cukrzycę, zawał serca i setki innych chorób).
I wszechobecną przemoc, przecież częściej w telewizji widać podrzynanie gardła niż ludzi uprawiających miłość fizyczną.
Kult młodości i terror bycia pięknym, co generuje niezgodę na starzenie się i inne fizjologiczne procesy.
Wreszcie – życie no life, przeniesienie rzeczywistości do wirtualu, kończące się w skrajnych przypadkach rozpadem więzi i relacji. Mamy setki wirtualnych przyjaciół, a badania pokazują, że czujemy się coraz bardziej samotni.
Zdaje się, że nie mamy już niczego pewnego, na czym można by się oprzeć i na czym opierali się nasi przodkowie.
Psychiatrzy twierdzą, że taka sytuacja społeczna może powodować stany lękowe nawet u osób zdrowych.
Jak więc w takim świecie nie mieć poczucia końca świata, jak nie bać się raka, wojny, papierosów, bliskich związków, słońca, seksu, jedzenia czy jazdy pociągiem w pierwszym przedziale? Jak przestać patrzeć na świat z pozycji ofiary, od której nic nie zależy?
Naukowcy mówią, że występowanie uzależnień, zaburzeń psychicznych i wzrost przestępczości to zjawiska w dużej mierze powiązane z doświadczaniem ciągłego napięcia, wywodzącego się z lęku. Można więc zachorować na bulimię albo anoreksję i kontrolować przynajmniej to, co z człowieka wchodzi i wychodzi.
Można zacząć się odurzać, by doprowadzić się do stanu, gdy człowiekowi wszystko zwisa tzw. luźnym kalafiorem.
Oddać się w ręce jakiegoś Boga, który za nas i za wielu wszystko załatwi.
Spowodować swoim agresywnym postępowaniem wzrost przestępczości.
Sprzeciwić się wobec istniejących struktur społeczno-politycznych, zostając rasistą, anarchistą, czy też kim się chce – ważne, by mieć jasno i wyraźnie określonych wrogów i kodeks postępowania.Można też zachorować na depresję, by wycofać się z czucia, co czyni coraz więcej obywateli Europy.
A co, jeśli nie chce się skończyć za kratami za narkotyki, które zaczęło się brać z powodu depresji spowodowanej długoletnią, uporczywą bulimią? Jak wyhodować w sobie stan tzw. luźnego kalafiora bez odurzania się dragami i antydepresantami, bez rozbijania szyb w sklepach i zapisywania się do jakiejś faszystowskiej bojówki? Z antylękową pomocą może przyjść Epiktet z pierwszego zdania. Uważał, że natura rzeczy dzieli się na te rzeczy, które są w naszej wyłącznej mocy, i te, które w naszej wyłącznej mocy nie są. Pisał: Jest tylko jedna droga do szczęścia – przestać się martwić rzeczami, na które nie masz wpływu. Nie usiłuj naginać biegu wydarzeń do swojej woli, ale naginaj wolę do biegu wydarzeń, a życie upłynie ci w pomyślności.
Naginajcie wolę do biegu wydarzeń. I nie lękajcie się. Kiedyś w końcu przyjdzie prawdziwa, ciepła wiosna.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze