Złodziej czasu
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuNie będzie to tekst o natrętnym zegarku, który nieubłaganie odmierza czas, skracając młodość, czas nauki przed egzaminem, czas do bolesnej wizyty u stomatologa. To reportaż o złych mężczyznach i naiwnych kobietach, o uczuciach i ryzyku, o żalu, lęku i szczęściu.
Nie będzie to tekst o natrętnym zegarku, który nieubłaganie odmierza czas, skracając młodość, czas nauki przed egzaminem, czas do bolesnej wizyty u stomatologa. „Zabrał mi najlepsze lata życia…” – powiedziała do mnie starsza pani na przystanku autobusowym. „Po co zmarnowałam tyle lat, tkwiąc w tym beznadziejnym związku?” – żaliła się moja przyjaciółka, przechylając filiżankę kawy. „To pijawka energetyczna, złodziej czasu! Boję się, że jest już za późno na dziecko” – stwierdziła moja koleżanka z pracy. To tekst o złych mężczyznach i naiwnych kobietach, o uczuciach i ryzyku, o żalu, lęku i szczęściu.
Andrzej (34 lata, trener, Słupsk):
– Ania była moją dziewczyną od siódmej klasy szkoły podstawowej. Można powiedzieć, że znaliśmy się jak łyse konie. Jesteśmy z tej samej miejscowości, nasze domu są na tej samej ulicy, chodziliśmy do tych samych szkół. Na początku wydawało mi się, że jesteśmy dla siebie stworzeni. To była prawdziwa miłość. Poszliśmy na inne studia: ja na akademię wychowania fizycznego, Ania na pedagogikę specjalną. Zaczęły się schody. Dorastaliśmy i się zmienialiśmy. Ania okazała się domatorką, była mniej odważna, rodzinna. Ja uwielbiałem podróżować, nie usiedziałem ani chwili w domu, wciąż próbowałem różnych sportów. Zaczęliśmy zdawać sobie sprawę, że nie pasujemy do siebie. Było jednak przyzwyczajenie i miłość. Nie wyobrażałem sobie życia bez Ani, z drugiej jednak strony czułem, że małżeństwo nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Przesuwałem więc termin zaręczyn, a potem termin ślubu i poczęcia dziecka. Nie byłem pewien, czy w ogóle nadaję się do życia w rodzinie, czy chcę być ojcem i czy ma sens wiązanie się z osobą, która jest tak różna ode mnie – ma inne potrzeby, cele, usposobienie, przyzwyczajenia. Kochałem ją jednak i nie umiałem powiedzieć: dość. Oboje nie umieliśmy. Ania nie nalegała i nie przyspieszała moich decyzji. Była cierpliwa i czekała.
Teraz żałuję bardzo, że nie oceniłem tej sytuacji na zimno i nie podjąłem decyzji wcześniej. Od dwóch lat nie jesteśmy ze sobą. Od tego czasu miałem dwie sympatie, ale teraz jestem sam. Ania nie miała nikogo. Poświęciła się swojej pracy z dziećmi. Wiem, jak bardzo pragnęła dzieci, i wiem, że jest jej ciężko, bo liczy się z tym, że może nie mieć już własnych. Jest nieśmiała – zanim kogoś pozna, zakocha się, wyjdzie za mąż, może być za późno na macierzyństwo ze względu na wiek. Wiem, że w tej kwestii medycyna poszła do przodu i że teraz kobiety później decydują się na dziecko. U Ani dodatkową przeszkodą może być cukrzyca. Znam ją i wiem, że nie zdecyduje się na ciążę po 35. roku życia, bo będzie się obawiała urodzenia niepełnosprawnego dziecka. Pracuje z takimi dziećmi i wie, jak to jest. Niepotrzebnie zabierałem jej czas. Powinienem był się zdecydować – być może dziś byłaby już żoną i matką. Ja nie mam tego problemu – jestem mężczyzną i nie czuję pociągu do ojcostwa. Poza tym u mężczyzn jest inaczej – nasz zegar biologiczny jest bardziej elastyczny w kwestii ojcostwa. Czuję, że skrzywdziłem dziewczynę, i jest mi z tym źle.
Lena (35 lat, copywriter, Warszawa):
– Trudno mi dziś o tym opowiadać, bo to dość świeża sprawa. Wiem też, że moja historia nie spotka się ze zrozumieniem. Nie liczę na to. Byłam w związku z żonatym mężczyzną. Poznaliśmy się w aptece, przypadkiem. Zamieniliśmy parę zdań. Bardzo mi się spodobał i zrobił na mnie duże wrażenie. Potem spotkałam go na imprezie integracyjnej mojej firmy, był menedżerem pensjonatu. Długo rozmawialiśmy o życiu. Opowiedział mi o swoich kłopotach rodzinnych – o żonie, dla której liczą się tylko jego pieniądze, o oddzielnych sypialniach, braku zrozumienia, nudzie, rutynie i dzieciach, które mają dość tej sytuacji. On ciężko pracował, a ona opiekowała się dziećmi, które miały naście lat, więc właściwie nie potrzebowały opieki. Wydawała na ciuchy i swoje fanaberie. Jedną z nich był opłacony kurs jazdy konnej i własny koń w pobliskiej stadninie. Wolała się bawić, niż gotować obiady i sprzątać. Uwierzyłam w tę historię, było mi go żal.
Zaczęliśmy się spotykać, zakochałam się i zaczęliśmy ze sobą sypiać. Starałam się robić wszystko, żeby zrekompensować mu jego nieudany związek. Mieliśmy wspólne plany – przynajmniej tak mi się wydawało. Po dwóch latach, gdy nadal nie był rozwiedziony i nie mieszkał ze mną, gdy wymyślał historie o przeciągającej się sprawie rozwodowej, zaczęłam coś podejrzewać. Nie będę przytaczać jego wytłumaczeń, dlaczego jeszcze się nie wyprowadził, bo to byłaby długa lista. Zawsze jednak mówił tak wiarygodnie, a jego historia była tak sensowna, że sama miałam do siebie pretensje, że go tak męczę tym ślubem, a on ma tyle problemów. Minęło prawie pięć lat i dopiero wtedy się ocknęłam, że mnie oszukiwał. Nigdy nie sprawdziłam, czy naprawdę miał taką wstrętną żonę i takie nieudane małżeństwo, ale teraz wiem, że gdyby rzeczywiście tak było, a on naprawdę mnie kochał, z pewnością by się rozwiódł, zamieszkał ze mną i stworzył rodzinę. Byłam głupia, bo dałam się oszukać. Na własne życzenie zmarnowałam sobie pięć pięknych lat młodości. Teraz moje szanse na ułożenie sobie życia, na pełną rodzinę, są bardzo nikłe. Zadręczam się tym.
Basia (30 lat, polonistka, Warszawa):
– Zaczęliśmy ze sobą chodzić już w liceum. Michał był moją pierwszą miłością i pierwszym chłopakiem, z którym poszłam do łóżka. To była wielka miłość. Na drugim roku studiów zaczęliśmy rozmawiać o małżeństwie, właściwie – bardziej ja. Nasze rodziny się znały i bardzo lubiły. Razem spędzaliśmy święta, mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu. Michał nie był zwolennikiem małżeństwa podczas studiów. Mówił, że jest dojrzały, ale wolałby najpierw skończyć studia, znaleźć sobie pracę, żeby mógł zarobić na rodzinę, kupić mieszkanie lub przynajmniej wziąć kredyt. Uważałam, że mówi mądrze, choć byłam odmiennego zdania – mogłabym mieszkać z nim nawet w lepiance i klepać biedę, byle być razem. Skończyliśmy studia, a wtedy on poszedł na podyplomowe, tłumacząc mi, że będzie wykształconym tatusiem i da przykład swoim przyszłym dzieciom. Zgodziłam się z trudem.
Między nami zaczęło być źle. Kłóciliśmy się coraz częściej, rzadko się kochaliśmy. Michał wciąż gdzieś wyjeżdżał, znikał na całe dnie. Wreszcie dowiedziałam się, że mnie zdradzał. Robił to od samego początku naszego związku – z jego koleżankami z klasy, na wyjazdach studenckich, także z prostytutkami. Dowiedziałam się przez przypadek od jego kolegi, który nie wiedział, że jesteśmy razem. Wpadłam w szał, nie mogłam w to uwierzyć, bo byliśmy idealną parą. Skonfrontowałam to z nim. Nie do wszystkiego się przyznał, ale mnie to w zupełności wystarczało. Odeszłam od niego. Mam do niego wielki żal, bo jeśli tak bardzo mu nie odpowiadałam, że szukał seksu u innych kobiet, to dlaczego się ze mną nie rozstał od razu? Zmarnował moje najpiękniejsze lata młodości – lata studenckie.
Ania (42 lata, dyrektor, Londyn):
– Moja opowieść jest złożona. Wyszłam za mąż dość wcześnie – w wieku 22 lat. Wybrankiem był 30-letni mężczyzna. Byłam młoda, głupia i zakochana na zabój. Rodzice nie popierali mojego związku, ale ja ich nie słuchałam. Małżeństwo trwało dwa lata. Urodził się Mateusz, a mój mąż wymienił mnie na 20-latkę. Bardzo cierpiałam i było mi ciężko, bo musiałam jednocześnie kończyć studia, zarabiać i wychowywać syna. Rodzice mi pomagali, ale w domu wytrzymywałam z trudem, bo musiałam wiecznie wysłuchiwać ich wyrzutów. Gdyby nie moje przyjaciółki, nie dałabym rady się z tego otrząsnąć.
Na hucznie obchodzonych 30. urodzinach poznałam w lokalu 40-letniego Anglika, Marka. Narodziła się między nami więź. Był żonaty, miał dwoje dzieci. Nie wiem dlaczego, ale nie myślałam o tym – chciałam z nim być. Tym razem moje przyjaciółki nie stały po mojej stronie, odradzały mi, powtarzały, że znów będę płakać. Rodzicom nie pisnęłam o nim, bo chyba wyrzuciliby mnie z domu. Nasza przyjaźń trwała długo – przerywana rozstaniami. Wciąż jednak do niego wracałam. Mówił mi, że się rozwiedzie, ale gdy dzieci będą starsze. Wierzyłam mu. Wszyscy mówili mi, że jestem głupia. Po 10 latach przyjechał po mnie i Mateusza do Polski i zabrał mnie do Londynu. Rozwiódł się, podzielił majątek. Teraz jestem dyrektorem jego firmy budowlanej i mamy roczną córeczkę – Margaret. Zaryzykowałam i zainwestowałam w związek bez przyszłości. Wiem, że mogłam stracić czas, zestarzeć się przy nim, ale bez niego. Tak się jednak nie stało. Jestem szczęśliwa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze