Kto do roboty za 1200 złotych?
URSZULA • dawno temuOczywiście pielęgniarki. Pielęgniarki są biedne. Pielęgniarki są przepracowane. Pielęgniarki są niedoceniane. Więc co robią? Wychodzą na ulicę, strajkują, głodują, domagają się. Pielęgniarka jest wykształcona, ma kwalifikacje. Pielęgniarka to nie byle kto, to nie sezonowy robotnik niewykwalifikowany. A reszta? Co tam reszta!
Oczywiście pielęgniarki. Pielęgniarki są biedne. Pielęgniarki są przepracowane. Pielęgniarki są niedoceniane. Pracują 12 godzin, potem mają 24 godziny wolnego, a do tego dochodzą dyżury w niedziele i święta. A praca — wiadomo: chorzy, cierpiący ludzie, zastrzyki, zabiegi higieniczne. Nic miłego. I za to wszystko 1200 złotych miesięcznie. Mało? Mało. 1200 złotych miesięcznie to jest jakiś ponury żart. Jak tu z tego zapłacić czynsz, wszystkie rachunki, kupić bilet miesięczny na autobus, wypełnić lodówkę, ubrać siebie i rodzinę i jeszcze mieć jakąś rezerwę na potencjalne przyjemności? Da się? Nie da się. To niepodważalny fakt. Więc co robią? Wychodzą na ulicę, strajkują, głodują, domagają się. Pielęgniarka jest wykształcona, ma kwalifikacje. Pielęgniarka to nie byle kto, to nie sezonowy robotnik niewykwalifikowany. A reszta? Co tam reszta!
Bożena Kwiatkowska, 32 lata, nauczycielka rosyjskiego w szkole podstawowej:
Bożena skończyła pięcioletnie studia magisterskie. Po studiach wyjechała na 5 lat do Rosji i tam pracowała jako nauczycielka, szlifowała język. Wróciła. W Polsce pracuje w szkole podstawowej jako pani od rosyjskiego. Ktokolwiek miał kontakt z takimi dzieciakami w liczbie większej niż pięć sztuk, zgromadzonymi w jednym pomieszczeniu, wie, co to za koszmar. Bożena po kilku obowiązkowych godzinach lekcyjnych dziennie ma jeszcze dyżury w świetlicy. Kiedy wraca do domu, huczy jej w głowie od wrzasków dziesiątków rozbrykanych dzieciaków. W weekendy ma kursy doszkalające, które musi opłacić z własnej kieszeni. Ile zarabia? 1200 złotych. Do ręki dostaje 900 z czymś. Na szczęście mąż, tłumacz, przynosi do domu trochę pieniędzy. Jakoś to jest.
Wojtek Paluch, 29 lat, sprzedawca w sklepie ze sprzętem fotograficznym:
Wojtek prawie skończył etnologię. Prawie, bo znalazł sobie dziewczynę i narobił dzieci. Musiał szybko znaleźć jakąkolwiek pracę. W obliczu zbliżającego się porodu nie było czasu na takie fanaberie jak kończenie studiów. Jakoś przypadkiem trafił do tego sklepu z aparatami fotograficznymi. I tak został. Sklep jest w wielkim centrum handlowym, a to oznacza ruch niemalże non stop. Trzeba obsługiwać klientów, robić zdjęcia legitymacyjne. Zmiana trwa 10 godzin. Sprzedawca w czasie zmiany nie może zostawić sklepu nawet na minutę. Na szczęście w sklepie jest toaleta. Obiady Wojtkowi przynosi żona. Czasem są szkolenia: wyjazdy do hotelu Gołębiewski w Mikołajkach. To nieustająca, trzydniowa impreza. Wojtek lubi te wyjazdy. Ile zarabia? 1200 złotych. 900 z czymś na rękę. Żona odchowała potomstwo i też poszła do pracy. Zarabia mniej więcej tyle co Wojtek. Pomagają im rodzice.
Iza Starecka, 27 lat, pracownik naukowy:
Iza skończyła pięcioletnie studia magisterskie. Studiowała język chiński. Być może niektórzy z was są w stanie wyobrazić sobie, że nauczenie się takiego języka jest w ogóle możliwe, ja natomiast nie. To kompletne czary-mary. W każdym razie Iza studiowała chiński przez pięć lat w Polsce, a potem dwa lata w Chinach. Kiedy wróciła, mogła teoretycznie iść tłumaczyć do fabryki chińskich zupek, ale wybrała karierę naukową: poszła na studia doktoranckie. Efekt? Przez kilka godzin dziennie uczy studentów podstaw języka, potem kilka zebrań, czasem jakieś uczelniane juble. Zupełnie nie ma czasu na własne badania. Nawet nie zaczęła zbierać materiałów do pracy doktorskiej. Ubiega się o kolejne stypendium na wyjazd do Chin, ale wie, że szanse są małe. Ile zarabia? 1200 złotych na rękę. Jak dobrze pójdzie, bo płacą jej od godzin zajęć. W święta lub wakacje nie zarabia nic. Poza tym uniwersytet nie płaci jej składek na ubezpieczenie społeczne, tylko zdrowotne. Dorabia jako nauczycielka tańca.
Ja, 27 lat, początkująca dziennikarka:
Skończyłam pięcioletnie studia magisterskie. Spędziłam dwa lata na stypendiach zagranicznych: w USA i w Japonii. Języki obce: dwa. Obsługa komputera: jakoś tam jest. Pracuję jako początkujący dziennikarz w pewnej stacji telewizyjnej. Praca ciężka. Trzeba łazić po mieście w poszukiwaniu sensacji, a konkurencja jest duża. Wysyłają mnie do najnudniejszych i najbardziej męczących tematów. Trzeba cały dzień stać w deszczu z protestującymi pielęgniarkami i czekać, aż się coś wydarzy. Oczywiście tylko wtedy, kiedy nic się nie zapowiada. Kiedy wszyscy spodziewają się jakiegoś zwrotu, jedzie tam nasza gwiazda dziennikarska. A kiedy z pielęgniarkami stoję ja, nie dzieje się nic, przeważnie wracam bez żadnego sensacyjnego materiału. Czasem pracuję 4 godziny dziennie, a czasem 12. Nie mogę nic zaplanować, ponieważ nigdy nie wiem, ile zajmie mi praca. Weekendy też rzadko mam wolne. A płacą mi nieregularnie i ile im się podoba. Czasami nawet uzbiera się te 1200 miesięcznie. Ale do tego dochodzą nieopłacone składki. Nie mam czasu dorabiać, płaczę po nocach w poduszkę.
Kiedy wczoraj poszłam na piwo ze znajomymi, których nie widziałam od lat, nagle uświadomiliśmy sobie, że wszyscy zarabiamy po 1200 złotych. My, podobno ludzie zdolni, sympatyczni, wykształceni. Losy każdego z nas po maturze potoczyły się zupełnie inaczej, ale wychodzi na to, że wszystkie drogi prowadzą do marnej posady za 1200 złotych. Tylko chyba nie mamy tyle tupetu, by spakować do plecaka mały namiot i dołączyć do pielęgniarek pod kancelarią premiera po to, by strajkować, głodować i domagać się.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze