Największa z małych przyjemności
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuCodziennie pozwól sobie na coś miłego – tak radził mi kolega. Przynajmniej do czasu, aż w ostatniej chwili odcięli go ze sznurka. Mimo takiej perspektywy, przyjąłem te słowa za motto i realizuję je konsekwentnie, choć niezbyt często.
Ludzie mają różne małe przyjemności, zresztą, poruszałem już tutaj ten temat. Ktoś kupi sobie lody, ktoś inny wyjdzie popatrzyć w gwiazdy, ktoś jeszcze kupi sobie jaguara (występującego w dwóch postaciach, na czterech kołach lub tyluż łapach) albo prom kosmiczny. Przyjemności zmieniają rozmiar w zależności od zasobności portfela. Przyjmijmy jednak, że są rzeczy przyjemne, na które stać niemal każdego, jak dobry film, parę minut z książką, czy też spacer. Nieskromnie oświadczam, że przejrzałem większość małych przyjemności dostępnych nam, szaraczkom. Mam swój typ. Jest nim zimny browar z samego rana.
Och, jakie to wspaniałe! Moje śliczne oczęta rozwierają się niczym robaczywe bramy, wyłuskuję się z kokonu pościeli, wlokę się do kuchni, omiatam wzrokiem ekspres do kawy i otwieram lodówkę. Spojrzenie pełne pogardy, zarezerwowane dla największych wrogów ludzkości przejeżdża po jogurtach naturalnych, marchwi, sokach owocowych, dłoń chwyta puszkę, a ja zwalam się na fotel i z pierwszym łykiem fruniemy do Disneylandu.
Nie chciałbym, aby moje radosne wyznanie wzbudziło oskarżenia, iż usiłuję kogokolwiek wpędzić w alkoholizm. Fakt, picie z rana nie ma najlepszej prasy, choć tradycja ludowa odnosi się do niego raczej życzliwie, żeby wspomnieć tylko piękne, proste porzekadło piwo z rana jak śmietana. Po prostu wypicie porannego piwka musi być poprzedzone szeregiem sprzyjających okoliczności.
Po pierwsze, nie może wynikać z przymusu, czyli nie ma mowy o klinie. Klin, wiadomo, niekiedy stanowi przykrą konieczność, lecz nigdy nie będzie niczym więcej. Człowiek trzęsie się, ma zawroty głowy, na koniec słabnie i próbuje przetrwać dzień. Nie jest to więc przyjemność ani mała, ani w ogóle żadna. Zresztą, zawodowi kliniarze utrzymują, że jedynym napojem wchodzącym w grę jest wóda. Tak czy inaczej, radość z porannego piwa pozostaje zarezerwowana dla wypoczętych.
Muszę cieszyć się dobrym zdrowiem, gdyż, jak wiadomo, choroba poważnie ogranicza spożywanie alkoholu, nawet niskoprocentowego. Trudno radować się gdy coś boli, lub trawi nas gorączka. Porządnie przeziębiony, nie odróżnię piwa od oleju lnianego, co zresztą raz mi się zdarzyło. Poza tym piwo musi być zimne, co pogorszy jeszcze stan gardła. Mógłbym oczywiście się uprzeć i zignorować te wszystkie zależności. Niestety, ktoś mi zaraz o nich przypomni. Tak świat jest urządzony.
Nie mogę mieć żadnych trosk palących. Oczywiście, każdy czymś tam się trapi. Mam na myśli coś w rodzaju rekina okrążającego moją tratwę, komornika wiszącego u drzwi, śmiertelnej choroby lub choćby prostackiego głodu. Troski palące mają tę szczególną cechę, że zmuszają człowieka albo do morderczego wysiłku, albo do popadnięcia w apatię. Skoncentrowanie się na celu wymaga skupienia właściwego snajperom, apatia odbiera wszelką radość, a więc w tych dwóch przypadkach o porannym piwku stanowczo nie ma mowy.
Analogicznie, muszę pozostawać w bezpiecznej odległości od kwestii rodzinnych. W moim wypadku jest to łatwe o tyle, gdyż rzuciło mnie na obczyznę (gdzie, nomen omen, piwo jest drogie, lecz za to paskudne), inni mają gorzej. Dość trudno o poranne piwko, jeśli mamy zaraz jechać samochodem na wycieczkę, zakupy czy coś podobnego, co oczywiście nie umywa się do rzeczonego browara. Zionąc, nie zaprowadzę dziecka do przedszkola, a i iść na zwykły plac zabaw trochę głupio. Zresztą, po co tłumaczyć rzeczy oczywiste? Dodajmy, że samotnicy również nie cieszą się porannym piwem, gdyż najczęściej po prostu chleją na umór.
Nie zapominajmy o pracy. Piwo pite z rana nie ma żadnego sensu, jeśli za chwilę trzeba pędzić do roboty. Zasada ta dotyczy zwłaszcza zawodowych kierowców, ale nie tylko ich. Mój skromny zawód również stoi w sprzeczności z największą małą przyjemnością. Co to za radość, walnąć browara, a potem rzucać się na pracę? Przestawiać całego siebie z relaksu na pchanie kieratu? Przypomina to lizanie cukierka przez papierek i ma coś wspólnego z zachowaniem bulimisty, który jedną czynnością zaprzecza poprzedniej.
Nie, jeśli mam wypić piwo z rana, muszę mieć pewność, że cały dzień nie zostanie w żaden sposób skażony pracą. Nawet więcej. Zimna, półlitrowa butelka tylko otwiera perspektywę czasu wolnego od wszelkiego wysiłku, spędzonego na robieniu czynności, które każdy żłopiący poranne piwo najbardziej ukochał. Może być to wspomniane oglądanie filmów, książka, melancholijne uderzanie własną głową o ścianę, seks na płatach róż, czy nawet bez tych płatków. Poranne piwo jest jak papier, w który opakowano gwiazdkowy prezent. Także dlatego, że zdarza się tak rzadko.
I wreszcie, co najważniejsze. Poranne piwko potwierdza, że życie tego, który je chłepcze, zmierza we właściwym kierunku. Taki człowiek musi mieć dobre zdrowie, stabilne życie rodzinne z „okienkiem” pozwalającym od niego odetchnąć i pracę pozwalającą na głębszy oddech. Wreszcie, powinien być wolny od trosk palących, choć troski zwyczajne, jak każdemu, posiadać mu wolno. Po prostu, piwo z rana może wypić tylko porządny człowiek z sercem po właściwej stronie, mający stałą predyspozycję do szczęścia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze