Czy sympatyczny misiek Hartman z Jagiellonki reklamuje kazirodztwo?
MONIKA SZYMANOWSKA • dawno temuEuropejczyk debatuje, Polak płaci myto. To znany scenariusz. Choćbyśmy wypluwali płuca w pogoni za peletonem humanistów i postępowych polityków, zawsze zostajemy w narodowej dupie. Jak profesor Jan Hartman, któremu Janusz Palikot, mój były idol - nagle święty, podziękował za współpracę partyjną… esemesem.
Europejczyk debatuje, Polak płaci myto. To znany scenariusz. Choćbyśmy wypluwali płuca w pogoni za peletonem humanistów i postępowych polityków, zawsze zostajemy w narodowej dupie. Jak profesor Jan Hartman, któremu Janusz Palikot, mój były idol — nagle święty, podziękował za współpracę partyjną… esemesem.
Niemieccy politycy pochylili się nad zjawiskiem śliskim, a powszechniejszym, niż się wydaje. Czy karać pełnoletnie rodzeństwo za dobrowolny związek miłosno-erotyczny? W tym także – rodzeństwo przyrodnie? A co z rodzinami, gdzie jedno dziecko jest „własne”, a drugie adoptowane? Na tego typu relacje brata i siostry (nie daj Bóg jednopłciowe!) też patrzy się krzywo, pomimo braku pokrewieństwa. Bo to jest na czele listy tabu, a w sumie cała czołówka listy rzeczy zakazanych dotyczy seksu… Trudno zaprzeczyć, że społeczeństwo, rządy, prawodawstwo, media, jednostki – wszyscy mają świra na punkcie tego instynktu. Niektóre narody, niestety nie nasz, umieją tego chorego świra okiełznać w imię zdrowego rozsądku.
Podsłuchał i skomentował…
Profesor Hartman z Zakładu Filozofii i Bioetyki Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego po prostu zreferował tydzień temu debatę niemiecką na swoim blogu w „Polityce.pl”. Uznał, że problem poruszony przez Radę Etyki przy rządzie niemieckim wart jest uwagi: propozycja niekarania za związki kazirodcze to w końcu nie to samo, co legalizacja, propaganda, reklama, entuzjazm… To potrzeba zmierzania z faktem, zjawiskiem, problemem powszechniejszym, niż się zdaje.
Niestety, Polska choruje na groźną alergię. Tekstu Hartmana na blogu prawie nikt nie czytał, gdyż został on usunięty (nie przez autora) zaledwie w godzinę — dwie po ukazaniu się. Reszta to spekulacje, plucie i gra sił – w fajnym momencie, gdzie na fali tropienia pedofilii zręcznie i pożytecznie jest potępić wszelkie potencjalne „dewiacje” – czyny zasługujące na to miano lub nie.
Posuwa się dalej…
Niczym dziecko w polskiej mgle, intelektualista przechodzi od zreferowania debaty niemieckiej do wniosków, zagrażających etosowi naszego społeczeństwa, w tym naszej zawsze świętej rodziny – świętej nawet gdy tata gwałci córkę, nie zważając na jej wiek… Profesor proponuje bowiem, jak jakiś szaleniec, by nad problemem zastanowić się także u nas, bo to może być ważne… Zgroza!
W medialny eter idzie natychmiast sensacyjna informacja: mamy gościa do zlinczowania! Usprawiedliwia i popiera kazirodztwo, ba, zachęca do niego, proponując zniesienie sankcji prawnych! Oczywiście, nic takiego nie miało miejsca, nie było nawet takich intencji ze strony Hartmana (przedstawiającego się zresztą jako konserwatysta) – była jedynie sugestia pochylenia się nad drażliwym, zamiatanym pod dywan problemem. Nikt przytomny, bez względu na stopień liberalizmu, nie twierdzi przecież, że związki najbliższych krewnych są OK i warto do nich zachęcać na lekcjach wychowania seksualnego. Można natomiast dostrzec problem, zastanowić się, skąd się bierze…
Ale u nas każdy pretekst jest dobry, by chory kraj uzdrowić i przy okazji zapunktować. Nagonka ruszyła.
Inteligencja jak zwykle w defensywie
Czytając komentarze do „sprawy Hartmana” w necie, łatwo odnieść przykre wrażenie, że jedyny prawdziwy podział polskiego społeczeństwa przebiega według linii prawicowcy (wierzący) – lewicowcy (ateiści). Wiedza, wykształcenie, otrzaskanie w świecie, doświadczenie – to sprawy bez znaczenia. Jak świat światem, uczeni, akademicy, myśliciele zawsze mieli taryfę ulgową, a nawet glejt na wkładanie kija w mrowisko, zastanawianie się nad kwestiami co najmniej spornymi. U nas też są awangardą – ale taką do wykoszenia. Za odważniejsze myśli – dyscyplinarka. Poziom polemiki, jak zwykle w trudnych tematach, żenujący.
Jeśli jedyna ostoja postępowości, przekory, prowokacji - „Twój Ruch” - zawiewa nagle jak chorągiewka na wyborczym wietrze i wyklucza ze swoich szeregów profesora Hartmana za sam fakt skomentowania politycznego zdarzenia za granicą zachodnią, to litości, Polsko, dokąd zmierzamy?
Poza programem obowiązkowym w necie, czyli nienawistnymi komentami typu „kolejny zboczeniec”, pojawiają się dowcipne odsyłacze do Biblii – wszak cała ludzkość kazirodztwem stoi, inaczej skąd by się wzięli inni ludzie po Ewie i Adamie? Nie zmienia to jednak faktu, że jesteśmy krajem aferalnym, jak sfora gończych psów wypatrujemy krwi skór, na których da się zarobić lub chociaż wyżyć emocjonalnie.
A gdzie intelekt? Uwięziony w dusznych uczelnianych niszach, skąd od czasu do czasu dobiega jakieś obrazoburcze filozoficzne pytanie. Głęboka polska myśl nie ujrzy światła dziennego, jeśli nie dotyczy seksu, na którym zawsze można coś w naszym kraju ugrać. Będąc generalnie przeciw. Bo u nas, jak się wierzy w Boga, to w diabła obowiązkowo też.
Zdjęcia: AKPA
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze