Pieprzony kult piąteczku
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuŚwiętowanie weekendu. Szczęśliwe koty leżą wśród butelek piwa. Śmiejący się psiak szczeka wielkimi literami „Piątek! Piątek!”. Uśmiechnięci młodzieńcy cieszą się na melanż, panny padają w zieloną trawę, Ferdek Kiepski unosi palec do góry i prosi, abym pamiętał, jaki nastał dzień tygodnia. Nie do końca rozumiem te nastroje.
Piątkowy wieczór. Za oknem słońce, a ja siedzę przed komputerem, owładnięty bezsensownym przekonaniem, że cokolwiek mi z tego przyjdzie. Ktoś napisze, coś przyślą, dojdzie do jakiegoś szczęśliwego zdarzenia. Nigdy nie doszło, ale może jednak? Zaglądam na wiadomy portal społecznościowy, a tam zapowiada się świętowanie weekendu. Szczęśliwe koty leżą wśród butelek piwa. Śmiejący się psiak szczeka wielkimi literami „Piątek! Piątek!”. Uśmiechnięci młodzieńcy cieszą się na melanż, panny padają w zieloną trawę, Ferdek Kiepski unosi palec do góry i prosi, abym pamiętał, jaki nastał dzień tygodnia.
Trzy dni później, rano zastaną mnie podobne obrazki o zgoła odmiennym wydźwięku. Kot wrzeszczy przerażony, jakby zobaczył przed sobą buldoga. Psiak wlecze się przez ulicę ze spuszczonym ogonem i pada na niego deszcz. Młodzieńcy łapią się za głowy, panny kulą się po kątach, Ferdek Kiepski smętnie spogląda na zgniecioną puszkę Mocny Full i mamrocze, że klęska i pogrom – nastał poniedziałek. Właściwie nie wiem dlaczego mu smutno. Przecież nie pracuje.
Podobne nastroje obserwuję u moich znajomych. W rejonach środy budzi się w nich nadzieja na lepsze jutro, w czwartek idą do knajpy na nieśmiałe piwko, no a w piątek zaczyna się prawdziwe tańcowanie, trwające, przy dobrych wiatrach, aż do niedzielnego obiadku. Niedziela oznacza również rozpoczęcie okresu żałobnego, przygotowanie się na horror poniedziałku.
Te stany pamiętam mgliście ze szkoły podstawowej. Rzeczywiście, nie lubiłem „przesypiać się na poniedziałek” i iść do budy. Działo się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, szkoła zajmowała dużo czasu, przeszkadzając w ten sposób w czytaniu książek. Uczestniczenie w lekcjach niesłychanie utrudniało mi przyswajanie wiedzy. Ponadto, silniejsi koledzy topili mnie w ubikacji i doskonale wiedziałem, że przez weekend nabiorą sił do tej przykrej akurat czynności. Później poniedziałek stał się kolejnym, zwyczajnym dniem. Perspektywa piątku nie niosła ze sobą żadnych radości, może dlatego, że weekend zaczynał się dla mnie w środę a kończył we wtorek, o północy.
Wypada, abym się przyznał, że nie do końca rozumiem te nastroje. Nigdy nie pracowałem na etacie, przemęczyłem trochę na budowie w Stanach Zjednoczonych, gdzie każdy cieszył się na pracę w sobotę i niedzielę – płacono nam bowiem od godziny. W moim wesolutkim zawodzie praca zależy od intensywności spływania zamówień. Staram sobie zostawiać wolne weekendy, głównie dlatego, że bliscy mają wtedy wolne. Nie zawsze jest to możliwe. Przepracowałem wiele niedziel, tyrałem w Wigilię, Wielkanoc i sylwestra, a także, co tu kryć, przebulemowałem niejeden poniedziałek i niezliczoną ilość czwartków. Tak jest, bo tak wybrałem, ktoś wybrał inaczej i wszystko gra. Niemniej, kult piąteczku, poniedziałkowa żałoba wpieprza mnie gorzej niż wycieczka szkolna i smród w tramwaju.
Można odnieść wrażenie, że wraz z piątkowym zmierzchem łaskawy pan luzuje swoich niewolników. Mogą opuścić kierat, zrzucają kajdany i pędzą wyrównać czas orki pijaństwem, rozpustą i diabeł wie czym jeszcze. Zaczyna się jakiś potworny taniec, dionizje jakby świat się kończył. Przepraszam, z perspektywy sieci tak naprawdę to wygląda, a słowa te pisze człowiek, który dawał czadu jak mało kto i wcale się tego nie wstydzi. Analogicznie, w poniedziałek nastaje czas żałoby, przy którym post jawi się karnawałem. Ktoś umarł? Pół Polski wraca z przepustki za kratki? Trudno odnieść inne wrażenie.
Śmianie się z tej sytuacji, z internautów wklejających wspomniane wyżej posty, z ich życia, byłoby czymś wstrętnym. Po prostu, kult piąteczku jest jednym z najbardziej przerażających zjawisk, z jakim się zetknąłem. Wskazuje, że miliony ludzi nienawidzą swojego życia, a przynajmniej pięciu siódmych tegoż. Weekend przynosi im wyzwolenie, które polega – jak wnoszę z sieci – na doskonałej skądinąd zabawie. Ale co z pozostałymi pięcioma dniami? Co z czasem od poniedziałku do piątku? Naprawdę jest tak okropnie?
Obawiam się, że tak.
Rozmawiam z przyjaciółmi. Większość z nich nienawidzi swojej pracy i przeklina, że musi do niej chodzić. Są niedowartościowani, źle opłacani, wykorzystywani, doświadczają donosicielstwa i strachu przed zwolnieniem. Sukces jest dzieckiem wszystkich, porażka zawsze będzie sierotą. To wszystko dałoby się przeżyć. Gorzej, że nie widzą wyjścia ze swojej sytuacji, mają przekonanie, że zawsze już tak będzie, raz lepiej, raz gorzej. Gdy odbierasz człowiekowi nadzieję, odbierasz mu wszystko.
Dlatego kult piąteczku tak mnie irytuje. Piszę jako idiota z zewnątrz, programowo nie zatrudniony. Gdybym wiódł inne życie, jakiekolwiek, ale takie, które nie przynosi satysfakcji, udawałbym zadowolonego, robiąc po cichu wszystko, aby zmienić swoją sytuację. Po cichu, gdyż nie chcę, żeby ktokolwiek domyślił się, jaki to jestem wściekły i sfrustrowany. Wolę już złościć innych zadowoloną miną.
Próbuję jakoś pojąć, czemu ludzie przeklinają poniedziałki, a cieszą się na piątek (przynajmniej wydaje mi się, że próbuję), ale nie pojmuję, czemu nie dostrzegają prostej zależności. Przecież taki a nie inny piąteczek jest konsekwencją pieprzonego poniedziałku! Czekamy na piątek, bo wcześniejsze dni tygodnia są beznadziejne, szare i smutne. Tymczasem piątek to tylko kolejny dzień, część przykrego rytmu, przykrego jak te memy w sieci i niedzielny kac. Naprawdę jest się z czego cieszyć? Poluzowane kajdany wciąż są kajdanami.
Wielkie nieszczęścia rodzą małe radości i te radości są właśnie najsmutniejsze. Z tego powodu, cały ten piątkowy entuzjazm, celebracja zabawy po koszmarnym tygodniu napełnia mnie głębokim smutkiem. Nie dlatego, że ludzie mają źle, ale po prostu widzę w tym wielki dowód rezygnacji. Opadły dłonie. Gdybym miał cieszyć się z piątku, przemyślałbym swoje życie, a potem zrobił coś, cokolwiek, aby uczynić poniedziałek odrobinę jaśniejszym dniem. Potem przyszedłby czas na wtorek i tak dalej.
Tylko to takie gadanie. Przecież nie wiem co zrobić, tak jak nie mam pojęcia, co powiedzieć moim przyjaciołom, wesołym w czwartek i smutnym w niedzielę. Nikt nigdy nie zdoła naprawić nikomu życia, choćby bardzo chciał. Gdydbym był bardzo bogaty i założył firmę, zapewne zatrudniłbym ludzi na znakomitych warunkach, pozwolił realizować swoje pasje i tym ich unieszczęśliwił. Czekaliby na piątek albo na koniec świata. Więc nic nie można zrobić. Poza jednym. Nie wrzucajmy tych idiotycznych memów do sieci, dobrze?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze