Kiedy rodzic jest jak dziecko
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuRadosny senior, który w końcu ma czas i pieniądze na zagraniczne wycieczki, więc uśmiecha się na zdjęciu pod palmą kokosową, to obrazek raczej emeryta z Niemiec. W Polsce rzeczywistość zgoła odmienna. Rodzimi staruszkowie nie mają ani pieniędzy, ani zdrowia, żeby zapewnić sobie rozrywki. Aż 83 proc. osób niesamodzielnych korzysta wyłącznie z opieki najbliższych.
Około 2 mln Polaków opiekuje się starszymi członkami rodziny, często rezygnując przy tym z pracy, a nawet życia osobistego. Aż 83 proc. osób niesamodzielnych korzysta wyłącznie z opieki najbliższych. Dla rodziny to ciężki orzech do zgryzienia, bo ze swoimi problemami zostają całkiem sami, brakuje oddziałów geriatrycznych, a pomoc opieki społecznej jest szczątkowa.
Radosny senior, który w końcu ma czas i pieniądze na zagraniczne wycieczki, więc uśmiecha się na zdjęciu pod palmą kokosową, to obrazek raczej emeryta z Niemiec. W Polsce rzeczywistość zgoła odmienna. Rodzimi staruszkowie nie mają ani pieniędzy, ani zdrowia, żeby zapewnić sobie rozrywki. Z raportu PolSenior, podsumowującego wyniki największego w Polsce interdyscyplinarnego badania populacji osób powyżej 65 lat, wynika, że 75 proc. seniorów ma nadciśnienie, co czwarty cukrzycę, prawie połowa źle skorygowane wady wzroku, co trzeci cierpi na zaćmę, również co trzeci źle słyszy. Większość cierpi na choroby zwyrodnieniowe stawów w różnym stopniu zaawansowania. Dolegliwości somatyczne pogarszają i tak nie najlepszą kondycję psychiczną starszych ludzi. Na tle innych nacji rekordowa liczba Polaków w podeszłym wieku ma stałe objawy depresji – prawie 30 proc. Zgodnie z unijnymi standardami w polskich szpitalach powinno być 7,6 tys. miejsc geriatrycznych, a jest zaledwie 600 (unijne normy przewidują 2 łóżka na 10 tys. mieszkańców). Szpitale zamykają oddziały geriatryczne lub ograniczają je do minimum, bo geriatria jest w Polsce deficytowa. Dobrze, jeśli na wysokości zadania staje rodzina.
Aneta (28 lat, polonistka z Białegostoku):
— Kocham moją babcię. Ona mnie wychowała, kiedy rodzice nie radzili sobie z własnym życiem. Rozstawali się, wracali do siebie, popijali. Dwa tygodnie nie chodziłam do szkoły, bo mama nie zorientowała się, że jest już wrzesień. Wtedy babcia wzięła mnie i mojego młodszego brata do siebie. Zawdzięczam jej bardzo wiele. Dała mi spokojne dzieciństwo, warunki do nauki. Może bym się stoczyła, jak moi rodzice, gdyby nie ona. Dziś mogę jej się za wszystko odwdzięczyć. Dziadek nie żyje od trzech lat.
Babcia z trudem wstaje z łóżka, czasami ciężko jej zrobić dwa kroki. Zwyrodnienie stawu biodrowego postępowało od lat. Przeszła już dwie operacje. Serce mi się kraje, jak patrzę na jej cierpienie. Chciałabym jej jakoś ulżyć. Ale jedyne, co mogę zrobić, to otoczyć ją opieką tak, jak kiedyś ona mnie otoczyła.
Nie będę kłamała, że jest lekko, bo nie jest. Babcia mało się rusza, a więc przybrała na wadze. Muszę jej pomóc przejść nawet z pokoju do kuchni. Po pracy lecę do domu, bo wiem, że beze mnie niewiele zdziała. Muszę zrobić zakupy, ugotować, latem zwieźć babcię na podwórze przed blokiem, albo pojechać z nią na spacer. Czasami czuję się strasznie zmęczona. Brat studiuje w innym mieście, do domu przyjeżdża co dwa tygodnie. Wtedy mnie wyręcza, a ja mogę wyjść gdzieś ze znajomymi. Radzą mi, żebym pomyślała o oddaniu babci do ośrodka, gdzie będzie miała fachową opiekę. Tak to się nazywa „fachowa opieka”, a tak naprawdę jest pozbyciem się chorego. Żadnemu dziecku nie jest lepiej w sierocińcu, niż w rodzinie i żaden starszy człowiek nie będzie bardziej szczęśliwy w domu starców.
Poza sprzątanie i gotowaniem ona potrzebuje mojej obecności. Rozmawiamy, oglądamy jakieś głupie seriale. Podziwiam ją za jej poczucie humoru i dystans do życia. Nie traci go nawet w ciężkich chwilach. Ona bardzo lubi swój dom, sąsiadkę, która do niej zajrzy. Na szczęście jest winda, więc wózkiem inwalidzkim wyjdzie przed blok, żeby pogadać ze znajomymi. Jest u siebie. Starych drzew się nie przesadza. Rodzice lub dziadkowie wychowują dzieci, a potem dzieci pomagają im. Taka jest kolej rzeczy.
Maria (39 lat, stomatolog z Wałbrzycha):
— Moja mama umarła 7 lat wcześniej, na zawał serca. Mój ojciec został sam. Umarł pół roku temu, a ja odetchnęłam z ulgą. Może to co mówię, wydaje się okrutne. Ale on też chciał żeby w końcu Bóg go zabrał do siebie. Na raka krtani chorował w sumie 5 lat. Chudł, nie mówił, nie mógł jeść. I panicznie bał się hospicjum. Myślę, że gdybym go tam umieściła, nie przeżyłby roku po operacji. A tak był z nami jeszcze 5 lat. Ale tylko ja wiem, ile wysiłku mnie to kosztowało.
Całe życie mojej rodziny kręciło się wokół chorego. Jedliśmy zupki warzywne, bo on mógł tylko zmiksowane jedzenie. Dzieciaki leciały ze szkoły do domu, żeby dziadek nie był długo sam, bo może mu się pogorszyć. Nigdy nie zapomnę tego zapachu leków, którym przesiąknięty był mój dom. Całe szczęście, że miałam pomoc z hospicjum. Przychodziła pielęgniarka, posiedziała z nim, a przede wszystkim nie czułam się z tym wszystkim sama. Wiedziałam, że w każdej chwili mam kogo zapytać, co robić.
Cały dom przerobiliśmy, żeby dziadek mógł w nim funkcjonować, wyłożyliśmy maty antypoślizgowe w całej łazience, po tym jak upadł i uderzył się o wannę. Uchwyty w toalecie, przy brodziku, przy łóżku. Ale najgorsze było to, że tak trudno było z nim się porozumiewać. Denerwował się, że go nie rozumiemy. My się denerwowaliśmy, bo mógłby być bardziej wyrozumiały, przecież staraliśmy się. Obciążenie psychiczne w takiej sytuacji jest ogromne. Uświadomiłam sobie, że moja rodzina najbardziej potrzebuje wsparcia psychologicznego, żeby wiedzieć, jak sobie radzić z taką sytuacją. Nie wiedziałam, czy dzieci w wieku 12 i 9 lat są gotowe na towarzyszenie umierającej osobie. Kiedy odszedł, z jednej strony poczuliśmy ulgę, a z drugiej brakuje mi go. Pamiętam, jakim był cudownym człowiekiem przed chorobą.
Katarzyna (30 lat, kierownik sklepu z Łodzi):
— Widziałam jak moja mama z dnia na dzień zamienia się w małe dziecko. Alzheimer spowodował, że nie poznawała swoich dzieci i wnuków. Ciągle opowiadała jakąś historię z czasów swojej młodości. Pojawiał się w niej jakiś Władek, jakiś syneczek. Nie znałam tych historii, nie wiem nawet, czy ktoś taki kiedykolwiek istniał. Wychodziła z domu i szła przed siebie. Potem szukaliśmy ją cały dzień. Na szczęście tylko raz przywiozła ją policja, bo zazwyczaj udawało nam się ją znaleźć na osiedlu. Kiedyś o mało nie wpadła pod samochód.
Wydawało mi się, że rodzina jest najlepszym opiekunem, że starsza osoba najlepiej czuje się w wśród bliskich. Ale nie daliśmy rady. Na opiekę społeczną nie ma co liczyć. Jakaś pielęgniarka przychodziła do nas, chwilę się powymądrzała i szła. A mama potrzebowała pomocy non stop. Dzieciaki w szkole, my w pracy i ciągły lęk, co tam w domu się dzieje. Wynajęliśmy opiekunkę, ale zaśpiewała sobie 1,5 tys. zł. Pomyślałam, że posypie mi się rodzina. Dzieciaki uciekały z domu, jak tylko mogły. Ciągle były u jakiejś koleżanki. Mąż mówi, że marzy, żebyśmy choć jeden dzień byli sami. Oddałam mamę do ośrodka, widziałam jak gasła. Umarła po roku, a ja nigdy sobie nie wybaczyłam, że swoje ostatnie dni spędziła sama, zagubiona, wśród obcych ludzi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze