Toksyczne teściowe
POLA SIEMASZKO • dawno temuTworzą zgodne małżeństwa i szczęśliwe rodziny. Mają miłych mężów, słodkie dzieciaki, zabawnych znajomych, pracę, domy i pieniądze. Mają marzenia, cele i życiowe plany. Mają też problemy, jak każdy. Ten największy to krótkowzroczna mama - bluszcz. Toksyczna teściowa wystarczy, by życie rodziny powoli zamieniało się w koszmar.
Joanna (26 lat, pedagog z Ełku):
— Gdybym musiała krótko scharakteryzować moją teściową, to jest ona apodyktyczna, zamożna i niezwykle uprzejma. Kiedy byliśmy początkującym małżeństwem, mieszkaliśmy w Warszawie – wynajmowaliśmy mieszanie, studiowaliśmy, cieszyliśmy się sobą i życiem. Kiedy urodziła się Basia, rodzice mojego męża postanowili, że będą nas wspierać finansowo. Zaproponowali, byśmy zamieszkali w ich starym domu (oni wyprowadzili się do nowo wybudowanego), a oni co miesiąc będą nas zasilać stałą, pokaźną sumą. Wróciliśmy do rodzinnego miasta, zaczęliśmy nowe życie.
Od tamtej pory minęły cztery lata, w międzyczasie urodził się Grześ. Teoretycznie żyjemy jak pączki w maśle. Mamy dach nad głową i choć pracuje tylko mąż (ja nadal zajmuję się dziećmi), to jesteśmy finansowo zabezpieczeni. Ale daleko nam do szczęścia – coraz częściej kłócimy się o byle co, warczymy na siebie, przestajemy się rozumieć i lubić. Przyczyną tego stanu jest moja teściowa, która morduje nasze małżeństwo w białych rękawiczkach. Nie akceptuje ani mnie, ani tego, że jej syn, zamiast robić wielką karierę, spala się jako mąż i ojciec. Coraz śmielej wytyka mi błędy wychowawcze, brak ambicji, neguje wszystko, co mnie dotyczy. Niestety nie bardzo mam się jak obronić – mamuśka jest bowiem bardzo miła za każdym razem, kiedy się spotkamy, rozwija skrzydła dopiero za moimi plecami. Nie boli mnie, że angażuje w nasze sprawy bliższą i dalszą rodzinę, że rozmawia o mnie z sąsiadami czy znajomymi, że mówi o mnie ciągle i ciągle, aż jej prawdy zaczynają żyć własnym życiem. Dręczy mnie to, że buntuje przeciwko mnie mojego męża i miesza w naszą wojnę moje dzieci, lekceważąc moje zasady, podważając w ich oczach mój autorytet. Boli mnie, że mój mąż po jakimś czasie jej opinie uznaje za swoje.
Raz doszło to wymiany zdań, wtedy to rodzice mojego męża postawili sprawę jasno: albo będziemy utrzymywali z nimi kontakty na ich zasadach, albo my stracimy w nich oparcie, a dzieci — dziadków.
Zaczynam się łamać i coraz częściej myślę o tym, by rzucić to wszystko, oddać dom i zmienić numer konta, wyjechać stąd i zacząć wszystko od nowa, po swojemu. Boję się, że jeśli natychmiast nie zrobimy czegoś, by odciąć się od tej toksycznej relacji, by zawalczyć o siebie – moje małżeństwo się rozpadnie. Niestety nic nie jest proste, na razie czytam książkę o toksycznych teściach i zbieram siły, by nadal udawać, że wszystko jest w porządku.
Edyta (30 lat, plastyczka z Bydgoszczy):
— Mój mąż jest jedynakiem. Od dnia, kiedy zamieszkaliśmy razem, jego matka była naszym stałym gościem — codziennie pokonywała autobusem miejskim całe miasto, by przywieźć synkowi ciepły obiad, zakupy na kolację i śniadanie, no i wypraną, czystą bieliznę. Mnie w tych operacjach nigdy nie uwzględniała. Sprzątała w naszym mieszkaniu, panoszyła się i do dzisiaj pozostaje głucha na jakiekolwiek argumenty. Na każdym kroku, codziennie i po trochu, uświadamia synowi, jak bardzo źle w życiu wybrał, jaką to ma kobietę-niedojdę, że ani to ładne, ani mądre, ani gospodarne. Ale niech się synek nie martwi, jeszcze jest szansa na to, by to wszystko zmienić. Naturalnie swe opinie głosi w mojej obecności, jestem dla niej jednym ze składników powietrza. Chociaż nie, odkąd jestem w ciąży, awansowałam do rangi inkubatora dla jej wnuczka. Nie zmienia to faktu, że nie przestaje być czujna, wciąż knuje jakieś intrygi.
Któregoś dnia, kiedy Marcin był u niej w domu, udawała, że zgubiła klucz od naszego mieszkania i prosiła, by został z nią tak długo, aż te się znajdą. Symuluje choroby, maksymalnie absorbuje jego uwagę i czas. Doszło też do tego, że zaczęła zostawać u nas na noc, a kiedy na przykład kochaliśmy się, szła do łazienki i ostentacyjnie wymiotowała.
Kiedy Marcin pyta ją, dlaczego mu to robi, dlaczego obdarza go taką chorą miłością – ta wzrusza ramionami. A kiedy pyta — czy nie widzi, że on chce przed nią uciec, rozczulona odpowiada: ale ty przecież wiesz, że ci się to nie uda.
Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że dostaliśmy się na upragnioną ASP. Nie posiadaliśmy się ze szczęścia – nadeszła nasza wielka szansa. Ze znajomymi wynajęliśmy duże mieszkanie w centrum Gdańska. Przewieźliśmy meble, pozamykaliśmy swoje sprawy w Bydgoszczy i wpadliśmy do teściów się pożegnać. Podczas rodzinnego obiadu okazało się, że teściowa od przyszłego miesiąca wynajęła swoje mieszkanie studentom, niemal siedzi na kartonach, bo… ona i jej mąż wyprowadzają się do Trójmiasta. Naturalnie będą mieszkać koło nas – wszak jej syn-artysta będzie pochłonięty sztuką, a ktoś musi mu ugotować, posprzątać, uprać.
Zamurowało nas, ojciec siedział i patrzył w okno, a teściowa kontynuowała, dając nam do zrozumienia, że naprawdę nie ma dla niej znaczenia fakt, że my mamy inne zdanie, inne plany. Argument ma jeden, za to solidny: jest matką, to ona powołała Marcina na świat, zatem to ona jest za niego odpowiedzialna. Naprawdę nie wiemy już co robić. Jestem przekonana, że ona po prostu będzie wpadać do tego mieszkania i w końcu zostanie z nami na zawsze.
Mam wezwać policję? Pogotowie psychiatryczne? Wziąć rozwód z mężem? Naprawdę zaczynam się bać.
Milena (35 lat, księgowa z Suwałk):
— Moja teściowa wygląda jak czarownica i ma chyba ze sto lat. Tak naprawdę to ma lat osiemdziesiąt cztery, mojego męża urodziła późno, po czterdziestce. Jest maksymalnie oderwaną od rzeczywistości malarką, a sztalugi i syn są całym jej światem. Ja zaś jestem jej życiową asystentką. Robię jej zakupy, sprzątam, wysłuchuję narzekań, piorę oraz obcinam paznokcie. W zamian otrzymuję niespodziewane wizyty, małe awantury, duże kłótnie, złośliwe opinie czy pytania typu: czy ty w ogóle ścierasz kurze?, coś ty na siebie włożyła?, schudnij wreszcie, bo cię mąż zostawi!
Generalnie zawsze ma coś do powiedzenia, coś do zarzucenia i do skomentowania. Twierdzi, że nigdy nie popełniła żadnego błędu, że była wspaniałą matką, doskonałą żoną i piękną kobietą. To jest jakiś obłęd – patrzę na nią i nie potrafię opanować śmiechu. Mój mąż wzrusza ramionami i tłumaczy, że to stara, schorowana i samotna kobieta i prosi, by dać jej spokój.
Nasz czteroletni syn z kolei mówi babci prosto w oczy, że jej nie lubi, że nie chce od niej żadnych zabawek, że wolałby, by do nas w ogóle nie przychodziła. W rezultacie teściowa płacze, obwinia mnie o buntowanie wnuka, o zniszczenie życia jej synkowi oraz o całe zło na ziemi. To koszmar. Choć z jej wizyt nie wynika nic dobrego – nie jest dla nas ani miła, ani pomocna — to nie mamy jak od niej uciec. Czuję się więźniem we własnym domu i to dosłownie, bo matka mojego męża, pełnoprawna właścicielka naszego mieszkania, dorobiła sobie klucz i przychodzi do nas, kiedy tylko chce. Nigdy więc nie wiem, czy nie zastanę jej po powrocie z pracy lub wychodząc spod prysznica.
Mąż czuje się bezradny, przecież nie wyrzuci z domu swojej starej matki. Mój synek się jej boi, a ja mam po prostu dość. Tylko nie mam pomysłu jak to wszystko rozwiązać, nie umiem z nią spokojnie rozmawiać – kiedy szalona teściowa usłyszy coś niezgodnego ze swoim widzimisię, natychmiast wpada w histerię, a ja mam wizję jej zawału i swojego poczucia winy do końca życia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze