Walczę z rodziną o spadek
ANNA MUZYKA • dawno temuStare przysłowie mówi, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. I rzeczywiście, nie zawsze krewni są dla nas źródłem wsparcia. W sytuacji kryzysowej wyjść na jaw mogą dawne zatargi, rozczarowania i konflikty. A kiedy nie wiadomo o co chodzi, najprawdopodobniej chodzi o pieniądze.
Szczególnie trudne sytuacje mają miejsce wtedy, gdy członkowie rodzin, a więc ludzie teoretycznie sobie bliscy, próbują przeliczyć swoją troskę, zaangażowanie i opiekę nad zmarłym na dobra materialne, które po sobie pozostawił. Według polskiego prawa, jeżeli zmarły nie pozostawił testamentu, dochodzi do dziedziczenia ustawowego. Do kręgu spadkobierców należy małżonek zmarłego, jego zstępni (np. dzieci), rodzice, rodzeństwo oraz zstępni rodzeństwa.
Jan (52 lata, kamienicznik z Torunia):
— Mój ojciec był właścicielem budynku, w którym na dole były dwa sklepy, a na górze mieszkali lokatorzy. Połowę tego budynku przepisał 20 lat temu na mnie. Kiedy zmarł, pozostała część przypadła mnie i mojemu brat.
Nie mieszkam już w tej miejscowości, w której znajduje się dom, więc to brat zajmował się bieżącymi sprawami. Rok temu zadzwonił i mimochodem wspomniał, że przydałoby się zrobić remont, więc przyznałem mu rację, że byłoby dobrze wymienić parę rzeczy i że porozmawiamy o tym, jak przyjadę. On wziął to jednak za zgodę i nie tylko zrobił ten remont, o którym mówiliśmy, ale też wypowiedział umowy najmu sklepikarzom, o czym mnie nie poinformował! Jest święcie przekonany, że mógł to zrobić, chociaż do mnie należy pół budynku i ½ z pozostałej połówki.
Od roku ze sobą nie rozmawiamy, a jeśli już, to rozmowa kończy się karczemną awanturą. Niedługo mamy pierwszą rozprawę w sądzie.
Martyna (35 lat, prowadzi gospodarstwo w Julianowie):
— Jestem najmłodszą z rodzeństwa. Razem z mężem po ślubie zamieszkaliśmy z rodzicami w moim rodzinnym domu. Wsadziliśmy mnóstwo pieniędzy w remont i zakup sprzętu, bo prowadzimy gospodarstwo rolne.
Siostra mieszka 20 km dalej, w innej wsi, brat po studiach został w Gdańsku. Mama przez ostatnie lata sporo chorowała, wymagała stałej opieki i nikt nie interesował się wtedy tym, czy przydałaby nam się pomoc, a przecież my też mamy dwójkę małych dzieci.
Po śmierci mamy brat dogadał się z siostrą i szwagrem i zażądali od nas spłaty swojej części spadku. Oboje z Jackiem, moim mężem, ciężko pracujemy, spłacamy kredyt, który wzięliśmy kilka lat temu, nie jesteśmy w stanie zapłacić im, zwłaszcza, że to nie jest mała kwota. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego to robią, przecież nigdy nie interesowali się tym domem, żadne z nich nie chce tu mieszkać, a my bardzo dużo w niego zainwestowaliśmy. Przez całą tą sytuację bardzo pogorszyły się kontakty z siostrą. Ona nie chce nic od nas, wie, że ten dom się nam należy, ale szwagier nie odpuści.
Karolina (40 lat, nauczycielka z Nidzicy):
— Mój brat rozwiódł się kilka lat temu. Przed dwoma laty zginął w wypadku samochodowym. Bardzo ciężko to przeżyliśmy. Rok później u mojej mamy zdiagnozowano raka trzustki. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Kiedy jej stan był już krytyczny, zadzwoniłam do byłej bratowej, żeby ją poinformować i dać szansę bratankowi, żeby pożegnał się z babcią (chociaż od rozwodu rodziców, kiedy matka wywiozła go na drugi koniec Polski, rzadko się widywali). Przyjechali do szpitala, mama była szczęśliwa, to był jej jedyny wnuczek pośród trójki dziewczynek. Wszystko było OK, do czasu aż była bratowa stwierdziła (stojąc przy łóżku chorej!), że Maciek jest niepełnoletni, więc to ona będzie dbać o jego interesy, a skoro jego ojciec nie żyje, to jemu należy się jego część spadku i ona będzie walczyć, żeby syn otrzymał wszystko, co mu się należy. Wszystko, co do grosza!
Byliśmy w szoku, mogłaby przynajmniej nie mówić tego, przy mamie. Poza tym w tym spadku i tak prawie nic nie ma, trochę oszczędności w banku i przedmioty codziennego użytku. Pielęgniarka, która to usłyszała była tak zdegustowana, że kazała jej wyjść. Mama zmarła kilka dni później. Ani Maciek, ani jego matka nie pojawili się na pogrzebie. Ostatnio dostałam pismo z sądu, ona uważa, że ukrywamy coś, żeby się tym nie podzielić.
Marek (29 lat, trener, Ostrołęka):
— Kiedy dziadek dowiedział się o moich zaręczynach, powiedział, że wesela to on chyba nie dożyje. Poważnie chorował na serce, później się okazało, że nie chciał nas martwić, jak bardzo. Stwierdził, że zapisze mi w testamencie swoje mieszkanko. Małe, bo małe, ale dla młodego małżeństwa wystarczy. Zażartował, że mamy mu tu ładne prawnuki płodzić. Zmarł zaraz po weselu.
Liczyliśmy z żoną, że po otwarciu testamentu wyprowadzimy się z wynajmowanej kawalerki i zamieszkamy w mieszkaniu po dziadku. Okazało się jednak, że mój ojciec ma inne plany. Stwierdził, że testament jest nieważny, bo dziadek w chwili jego sporządzania nie był świadomy tego, co robił i to ja go zmusiłem, żeby mi wszystko zapisał. No OK, zawiozłem go do notariusza, ale to chyba normalne. Osiemdziesięciolatek nie będzie pchać się sam autobusem, poza tym chyba należała mu się ode mnie wdzięczność.
Pierwsza scysja z ojcem miała miejsce tuż przed pogrzebem. Chyba bym go zabił, gdyby żona i matka mnie nie powstrzymały. Teraz chodzi po mieście i wszystkim rozgaduje te brednie. Sąsiedzi wytykają mnie palcami, a przecież nic nie zrobiłem. Mam nadzieję, że kiedy sąd stwierdzi, że teraz to moje mieszkanie, to ten człowiek wreszcie da mi spokój.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze