Jechać, nie jechać...
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuJechać czy nie jechać z dzieckiem na wakacje – oto dylemat wszystkich rodziców małych dzieci. Z jednej strony trudno zrezygnować z własnych marzeń, jeżeli przed narodzinami potomka przemierzało się świat z plecakiem. Z drugiej pojawia się mnóstwo wątpliwości związanych z zabieraniem malucha na eskapadę.
Pół biedy, jeżeli z dylematami zmagamy się sami. W końcu znamy swoje dziecko, wiemy, jak o nie zadbać, chcemy dla niego jak najlepiej. Gorzej, jeśli podzielimy się wątpliwościami z ludźmi, którzy nam dobrze życzą. Wówczas dylematy mnożą się w tempie wirusów.
Po co chcecie ciągnąć Małego gdzieś daleko? Przecież nic nie zapamięta! Co on tam będzie jadł? Gdzie będzie spał? A choroby, mikroby, grzyby i porywacze? Dzieci nie lubią zmian, źle znoszą samoloty, na wakacjach tylko chorują albo płaczą… - oto dawka dobrych rad, kończona najczęściej stwierdzeniem „ja bym nigdy nie pojechał/pojechała”.Nawet ja, osoba raczej odważna i zakładająca w życiu optymistyczny wariant wydarzeń, zdążyłam kilka razy zwątpić. Moje argumenty, że Staś jest wesoły, lubi zmiany, prawie nie choruje i na wspólnych wakacjach ma okazję w końcu przez cały dzień pobyć z mamą i tatą, wypadały blado.
Kiedy jednak wielomiesięczne zmęczenie pracą i obowiązkami domowymi zbiegło się z szarugą za oknem, decyzja zapadła. Jedziemy! Jeżeli nie spróbujemy, to nigdy się nie przekonamy czy warto. W końcu na całym świecie dzieci podróżują!
Jedziemy, ale dokąd? Od razu powitał nas nowy dylemat. W Polsce o tej porze roku jest zimno, a przecież nie pojedziemy do czarnej Afryki… Odpadają też kraje z basenu Morza Śródziemnego i południowa Europa, bo już tam byliśmy, a lubimy poznawać nowe miejsca. Ma być ciepło, bo chcemy wyjechać w terminie polskiej zimy, ma być egzotycznie i bezpiecznie zarazem, kraj ma być nieduży, żeby można było łatwo się przemieszczać, ale powinien zapewniać inne atrakcje niż tylko leżak na plaży. Po wielu tygodniach przeglądania witryn internetowych wybór pada na Sri Lankę. Niewielu lata tam indywidualnie i w dodatku z dziećmi, ale skoro robią to inni, więc i my damy radę. Bogatsi o wiedzę z międzynarodowych forów rezerwujemy bilety.
Klamka zapadła! Przystępujemy do pakowania. Znosimy do pokoju rzeczy, bez których absolutnie Staś się nie może obejść. Graty piętrzą się pod sufit i nijak nie mają ochoty zmieścić się w jednym plecaku. Trudno, Stasiu, chyba jednak będziesz musiał obejść się bez swojej zastawy stołowej z Kubusiem Puchatkiem, gumowej kaczuszki i innych niezbędnych akcesoriów. W plecaku zostają ubranka, jedzenie, mleko dla alergika, kosmetyki, kilka zabawek i ulubiony kocyk. W drugim plecaku upychamy rzeczy pozostałych uczestników wyprawy.Po raz pierwszy nasze przygotowania do wyprawy skupiają się na wyborze najlepszego ubezpieczenia i na pedantycznym przygotowaniu apteczki. Nie planujemy trasy, bo po prostu pojedziemy tam, dokąd będzie możliwy przejazd z nieco ponadrocznym dzieckiem.
Noc poprzedzająca wyjazd jest bezsenna. Obawiamy się lotu. Wyobraźnia przynosi wizje płaczącego Stasia, zdenerwowanych współpasażerów i kolejnej bezsennej nocy. W końcu nadchodzi godzina „W” (jak WYJAZD). Bez większych problemów, choć objuczeni jak wielbłądy i pchający wózek, który bierzemy na wszelki wypadek, docieramy na lotnisko. Staś rozgląda się zaciekawiony. Tylu światełek i ludzi jeszcze nie widział. Po chwili już biegamy za naszym początkującym piechurem. I tak już będzie! W każdym miejscu, w którym się pojawimy, Staś niezmordowanie dokonuje oględzin. A my pilnujemy, żeby wyszedł z tego bez większego uszczerbku na ciele.
Jeździmy w górę i w dół ruchomymi schodami we Frankfurcie, oglądamy podświetlone tablice i nie pozwalamy zjadać poręczy krzeseł, śmieci i kabli elektrycznych. Zaprawa przed wyprawą jest wskazana. Kondycja się przyda. Dziękujemy Ci, Stasiu.Na szczęście pokład samolotu okazuje się idealnym miejscem drzemki naszego synka, który podczas kilku lotów nie sprawia najmniejszego problemu. Jest też ulubionym pasażerem azjatyckiej obsługi, która nadziwić się nie może, że mały podróżnik ma takie okrągłe, białe udka.
Kiedy po wielu godzinach lotu, które nasz synek prawie w całości przespał, docieramy na Sri Lankę, jesteśmy zmęczeni, mokrzy, ale szczęśliwi. Dzięki Stasiowi dostajemy wizy bez kolejki. Już po godzinie od lądowania jesteśmy w hotelu, który wcześniej wyszukaliśmy w Internecie. Sami nie możemy uwierzyć, że poszło tak sprawnie i bez kłopotów. Rozpuszczając się w tropikalnym słońcu, obserwujemy szkraba, który z wielką energią i okrzykiem „tiko-tiko” (zwrot uniwersalny stosowany w momentach szczególnej ekscytacji) zagląda w zakamarki hotelowego pokoju. Skąd on ma siłę?
Staś okazuje się wspaniałym kompanem podróży. Bez problemu przestawił się na nowy czas i inną temperaturę. Z ochotą oglądał świat w nosidełku, w którym też lubił sobie uciąć drzemkę. Patrząc na niego, uczyliśmy się optymizmu.
Nasze obawy rozwiały się już pierwszego dnia, kiedy Staś oczarował obsługę hotelu. Porwany na ręce przez kucharza zwiedzał zakamarki kuchni i zajadał słodkie banany. W każdym hotelu, a przez trzy tygodnie zdążyliśmy je zmienić dziesięć razy, Staś z miejsca był brany na ręce, noszony, głaskany, zabawiany. Gdybyśmy mieli zebrać wszystkie banany, jakimi został obdarowany, musielibyśmy chyba zamówić specjalny samolot. W każdej knajpce, sklepie, na ulicy byliśmy pozdrawiani i zaczepiani. Okrzyk „hello baby” wypowiadany z uśmiechem towarzyszył nam podczas całej podróży. Widok białego bobasa otwierał ludzkie serca. Wiele osób chciało nas poznać, zapraszało do swoich domów.Podróż z dzieckiem okazała się ciekawsza, bo poznaliśmy więcej ludzi, przy okazji z niczego nie rezygnując. Razem zdobywaliśmy górskie szczyty, razem oglądaliśmy krokodyle na safari i jeździliśmy na słoniu.
Wszystko okazało się możliwe, choć w inny sposób. Zamiast jeżdżenia zatłoczonymi lokalnymi autobusami na kilka dni wynajęliśmy samochód, zamiast najtańszego noclegu wybraliśmy hotelik z ciepłą wodą, zamiast wielu godzin na plaży zdecydowaliśmy się na krótki spacer brzegiem oceanu.
Jechać zatem czy nie jechać? My odpowiedzieliśmy sobie na to pytanie. Każdy rodzic musi to zrobić sam.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze