Ups, jestem stara!
URSZULA • dawno temuWłaściwie nie wiadomo, kiedy to się stało. Bo przecież logicznie rzecz biorąc, człowiek się starzeje od urodzenia. Ale jakoś tak jest, że do pewnego momentu myślimy o sobie jako o ludziach młodych, a potem nagle przychodzi ten dzień, kiedy dopadają nas wątpliwości: Czy w tym wieku wypada mi nałożyć minispódniczkę? Czy nie wyśmieją mnie, jeśli pójdę potańczyć do modnego klubu? Czy mogę jeszcze jeździć autostopem?
Gdzie jest granica? Ile lat trzeba mieć, żeby móc powiedzieć o sobie: jestem już na pewne rzeczy za stara? 75? 50? 32? Niektórzy mówią, że masz tyle lat, na ile się czujesz, i nie warto się przejmować stereotypami. Może to i prawda, ale z drugiej strony panie, które mają już swoje lata, a ciągle czują się młodo, w związku z czym paradują publicznie w kusych sukienkach, tlenionych włosach i mocnym makijażu, obiektywnie rzecz biorąc, wyglądają raczej nieestetycznie i śmiesznie. Myślę, że żadna z nas nie chciałaby tak skończyć.Czy jest jakiś sposób, by starzeć się godnie? By akceptować zmiany zachodzące we własnym ciele i własnej psychice? Ja na razie go nie znalazłam. Przeraża mnie każda nowa zmarszczka i muszę siłą powstrzymywać się, by nie lecieć do pierwszego lepszego chirurga plastycznego, krzycząc: Proszę to natychmiast usunąć! Ja jestem jeszcze młoda!
Próbuję prześledzić kolejne etapy mojego starzenia się i muszę z przykrością stwierdzić, że pierwszy raz poczułam się staro, kiedy miałam 25 lat. I to na wszystkich frontach.Zaczęło się w sklepie. Kupowałam właśnie butelkę wina i stałam w kolejce za grupką rozwrzeszczanych małolatów szykujących się na grilla, a w ich koszyku znajdowały się niewiarygodne wręcz ilości alkoholu. „Dowód proszę!” - powiedziała pani sprzedawczyni, na co jeden z chłopców dumnie zaprezentował świeżo nabyty dokument. Kiedy przyszła moja kolej, pani bez słowa skasowała mój zakup. Poczułam się potwornie. „A mnie pani o dowód nie poprosi?” - zapytałam, niby żartem, ale jednak z nadzieją. „Nie, ja legitymuję tylko młodzież” - odpowiedziała sprzedawczyni.
Kolejny raz starość zaatakowała na jodze, na którą uczęszczam oczywiście dlatego, że pewnego dnia poczułam się staro i postanowiłam o siebie zadbać. Na pewnych zajęciach przyszedł czas na ćwiczenia w parach. Jedna osoba miała robić skomplikowaną pozycję, a druga ją asekurować. Jako partnerka trafiła mi się dwunastoletnia dziewczynka. „No, to która pierwsza?” - zagadnęłam wesoło. „Może pani?” - padła odpowiedź. „Pani”? Od kiedy ja jestem „pani”? Na zajęciach z jogi było około 20 osób w wieku od 12 do 65 lat. Nazywając mnie „panią”, dziewczynka owa włożyła mnie do jednej przegródki z tymi najstarszymi. A ja tymczasem czułam się wiekowo raczej bliżej niej niż kobiet, które mogłyby być moimi babciami.
Następnie poniżył mnie mój młodszy kolega. Kiedy byłam na studiach, zaprzyjaźniłam się z 20-letnim chłopakiem. Był to człowiek miły, inteligentny i wspaniale nam się razem spędzało czas i ani się obejrzałam, a zostałam jego powiernicą w kwestiach osobistych. „Spotykam się z 25-letnia dziewczyną” - wyznał mi kiedyś - „Kiedy moi rodzice się dowiedzą, to chyba mnie zabiją. Kobiety w tym wieku są już zdesperowane, żeby założyć rodzinę. Rodzice pomyślą pewnie, że będzie próbowała mnie złapać na dziecko albo coś w tym stylu”.
A potem było już tylko gorzej. Pewnego dnia rano obudziłam się i chciałam nałożyć moją ulubioną spódniczkę mini: białą w czarne gwiazdki, z koronką, ale coś mnie tknęło — czy to przystoi w moim wieku? Przemogłam się, wyszłam w niej na ulicę i byłam przekonana, że wszyscy patrzą na mnie jak na wariatkę, myśląc: Biedna starsza pani, coś jej się pomieszało w głowie. Następnie próbowałam kupić jakieś ciuchy w jednym z młodzieżowych sklepów w wielkim centrum handlowym. W każdym z nich młoda, wyluzowana obsługa patrzyła na mnie z politowaniem, jakby chcąc powiedzieć: Jak ty, stara babo, śmiesz nosić super cool kreacje, zaprojektowane specjalnie z myślą o nas — zwariowanej młodzieży.
Kiedy po kilku miesiącach przerwy odwiedziłam mój ulubiony klub, okazało się, że nikogo już tam nie znam, że przychodzą tam jacyś dziwni ludzie, którzy słuchają jakiejś kompletnie obcej mi muzyki. A do tego mnie się ta muzyka zupełnie nie podoba i gdzie się podziała ta moja, przy której bawiłam się w starych, dobrych czasach, które zdaje się, nigdy już nie wrócą?
Wcale nie jest lepiej, kiedy jestem sama przed lustrem w łazience. Z przerażeniem obserwuję każdy nowy pieprzyk, bo to definitywnie rak skóry, każde pęknięte naczynko na udzie, bo to zapowiedź wielkiego żylaka, a wszystkie drobniutkie zmarszczki z niewyspania na pewno zostaną już na zawsze. A wtedy to tylko się zastrzelić, bo co to za kobieta z żylakami i zmarszczkami.
Oczywiście można powiedzieć, że się czepiam, że to naturalne, że człowiek się rozwija i dorośleje, i że mogłabym się przyglądać dzieciom bawiącym się w piaskownicy i żałować, że ja tego nie robię, bo jestem za stara. To, że nie jestem już „młodzieżą”, tylko „panią”, to naturalna sprawa, człowiek jest mądrzejszy i bogatszy w doświadczenia, nie popełnia już rozmaitych głupstw, a pierwsze zmarszczki tylko dodają uroku i świetnie pasują do beżowych kostiumów, w których najlepiej prezentują się „panie”. Niektórym chyba dorosłość odpowiada. Mnie nie bardzo. Ale może to minie z wiekiem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze