Kula u nogi
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: przeszłość musi zostać za nami, by można było wyruszyć w przyszłość. Jeśli nie zamknie się za sobą drzwi, włóczy się człowiek po teraźniejszości z kulą u nogi, zawieszony między „było” a „będzie”. Rozumiem jednak, że ciężko jest ot tak, jednym gestem rzucić za siebie tyle lat życia, wspólnych planów, przyzwyczajeń...
Margolu,
Jestem po rozwodzie już dwa lata, ale do dzisiaj jest mi ciężko, chociaż staram się żyć dalej. Mój mąż siedem lat temu zaczął spotykać się z szesnaście lat młodszą od siebie kobietą. Dziś jest już jej mężem, mają półroczną córkę, a ja z naszą trzynastoletnią wyprowadziłam się do innej miejscowości. Chociaż jest odległa zaledwie o 25 km, ojciec zabiera córkę co drugi tydzień na weekend, i to wówczas, gdy to ona do niego zadzwoni. Córka kocha go bardzo, wiem, jak przeżyła nasz rozwód i to, że mając siedem lat, jeździła z tatusiem i jego „koleżanką” na plażę czy do kina. Powiedziała mi o tym dopiero, gdy miała dziewięć lat. Kiedy skończyła jedenaście, my się rozwodziliśmy. Nie mogłam dłużej wytrzymać jego romansu, tym bardziej, że już się z nim nie krył. Rozwód, eksmisja i walka o wszystko to było dla mnie piekło, ale wytrzymałam. Teraz czasami myślę o nim i nie mogę zrozumieć, dlaczego ciągle mi na nim zależy i chyba jeszcze go kocham. Czy ja jestem normalna? On wcale się nie przejmuje, jest szczęśliwym mężem, ojcem itd. A ja? Mam teraz 48 lat, jestem sama i tylko córka mi została. Ale ona bardziej jest za ojcem, który i tak nie ma dla niej czasu, niż za mną. Dlaczego? Czy całe moje życie musi być pasmem niepowodzeń? Co mam robić i jak dalej żyć? Nie chcę być sama.
Jola
***
Droga Jolu,
Ustalmy jedno: przeszłość musi zostać za nami, by można było wyruszyć w przyszłość. Jeśli nie zamknie się za sobą drzwi, włóczy się człowiek po teraźniejszości z kulą u nogi, zawieszony między „było” a „będzie”. Rozumiem, że ciężko jest ot tak, jednym gestem rzucić za siebie tyle lat życia, wspólnych planów, przyzwyczajeń… Jednak Twój były mąż nie dał Ci możliwości wyboru i musisz, po prostu musisz, pogodzić się z rzeczywistością taką, jaka ona jest – i jakoś się w tej rzeczywistości odnaleźć. Tylko od Ciebie zależy, czy Twoje życie będzie pasmem niepowodzeń, czy raczej niepowodzenia przekujesz w sukces.
Masz za sobą bardzo trudne, bolesne doświadczenie. Czujesz, że ktoś wyrządził Ci krzywdę. Możesz się w tym poczuciu zatopić po nos, rozpamiętywać, cierpieć… Możesz – i masz do tego pełne prawo. Tylko że ten sposób krzywdzisz sama siebie. Obudowując serce skorupą, zapiekając je w bólu, nie pozwolisz mu się otworzyć na nic nowego w życiu. Nie mam tu na myśli wyłącznie związku z mężczyzną – ale jakiekolwiek działanie, dążenie do czegoś nowego, społeczne zaangażowanie – to wszystko będzie dla Ciebie niedostępne tak długo, jak długo tkwić będziesz w poczuciu beznadziei i krzywdy. Rozdrapując rany, niczego nie zyskasz, natomiast Twoja córka będzie miała tysiąc dodatkowych powodów, by przedkładać towarzystwo taty nad tę nieszczęśliwą mękołę w domu.
Pytasz, czy tęskniąc za mężem i czując jeszcze do niego miłość, jesteś normalna. Sądzę, że jak najbardziej tak – bo niby dlaczego rzeczą normalną byłoby od razu odrzucić własne uczucia, zanegować całą przeszłość? Można przedstawiać się jako idiotkę – „jaka ja byłam głupia, że go wybrałam” – ale wtedy na jeszcze większą wyjdzie się we własnych oczach. Niby dlaczego miałabyś być głupia? Wybrałaś w najlepszej wierze, wkładając w to wolę, uczucie, całą siebie. Tego nie da się ot tak skreślić. Można natomiast – a nawet trzeba – pogodzić się z tym, że wybór okazał się chybiony. I do tego gorąco Cię zachęcam. Bez budowania w sobie piramidalnej złości na byłego męża, który „skrewił”, przyjmij do wiadomości fakt, że on dokonał innego wyboru, przekreślając tym samym Twój. Trudno! Gdyby umarł, też musiałabyś jakoś radzić sobie sama, może działałabyś wiedziona innymi emocjami, ale nadal sama. Skądinąd znam jedną panią, która obraziła się śmiertelnie na męża za to, że nie dbał o siebie i zmarł, za karę zatem nie odwiedziła jego grobu do końca swoich dni. Tak też można, ale sama przyznasz, że to do niczego mądrego nie prowadzi.
Na pewno najtrudniej jest w tej sytuacji Twojej córce. Nie ułatwiasz jej zadania, bo sądząc po pełnym żalu stwierdzeniu „ona bardziej jest za ojcem, który i tak nie ma dla niej czasu, niż za mną” – stawiasz ją w wyjątkowo trudnej emocjonalnie sytuacji, gdy musi wybrać między matką a ojcem. Obydwoje wystarczająco daliście jej popalić. Tatuś – wciągając ją w swoje gierki z kochanką, Ty – mając żal, że nie przekreśliła tatusia. Błagam Cię, nie czyń z niej treści swojego życia, nie obarczaj jej przynoszeniem sensu Twoim dniom. Ona za chwilę będzie dorosła, a Ty będziesz miała więcej niż 48 lat i nic! Nic – bo musisz dać jej dorosnąć, odejść, zbudować własną rodzinę. Żeby córce było łatwiej, musisz bez pretensji próbować normalnie porozmawiać z mężem o tym, jaki powinien być jego udział w jej życiu. Jesteś jej to winna jako matka. Przypuszczam, że nie będzie to łatwe, bo wnioskuję z opisu waszych potyczek, że jesteście na ścieżce wojennej.
Jednak obydwoje macie wobec córki obowiązki. On – zintensyfikowania swej obecności, Ty – ograniczenia swej ingerencji. Musisz być dla niej oparciem, a nie ciężarem. Twoim obowiązkiem zatem jest pokazać córce, gdzie tkwi sens życia – w człowieku. Że nie jest nim mężczyzna, dziecko, praca – lecz radość życia, miłość do bliskich, miłość trudna i bezwarunkowa, a zatem taka, która nie stawia Ciebie w centrum uwagi. Nie masz przyjaciół? Nie masz pracy? Nie masz potrzeby pomagania innym? Tak często słyszy się, że ktoś, kto zetknął się jako wolontariusz z prawdziwą tragedią, w innym świetle widzi siebie i swoje życie. Nie usprawiedliwiaj się, że jesteś za słaba. Nie możesz być za słaba, skoro z zacięciem walczyłaś w sądzie. Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono…
A Ty, także dla córki, musisz odnaleźć się w innych działaniach. Ruszyć naprzód. Wskazać jej kierunek – miłość dla samej siebie. Dziewczyno, masz 48 lat! Czy zamierzasz przez następne trzydzieści, bo przynajmniej tyle daje Ci statystyka, smarkać w rękaw i mówić córce: „Tata albo ja!”? Coraz doroślejszej córce, której podepczesz płuca i odbierzesz chęć życia? Nie będzie mogła niczego zrobić, bo mama… Mama czeka, mama jest nieszczęśliwa, mamie zrobię przykrość… Chciałabyś tak żyć, z mamą w charakterze młyńskiego kamienia u szyi? Chciałabyś być takim kamieniem?
Dwa lata to akurat w sam raz, żeby przeżyć żałobę. A teraz, droga Jolu, „wyregulujmy zegarki”. Za rok czekam na zaproszenie na reportaż o Joli, która stworzyła świetlicę dla zaniedbanych dzieci/założyła własną firmę/napisała książkę/inne.
I Czytelniczki też czekają. Prawda?
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze