Obojętny i wrażliwy
CEGŁA • dawno temuCo jest moim problemem? Obojętność. Nie umiem się cieszyć czyimś szczęściem. Wielokrotnie spotykam ludzi, którzy podniecają się według mnie banałami, robią fajerwerki z rzeczy, które dla mnie są krótkim fleszem. Doznaję emocji, są one jednak dla mnie zbyt słabe, żeby robić z nich „afery”. Wolę je odczuć i żyć dalej, niż rozwodzić się nad nimi. Rzeczy, które u innych wzbudzają łzy, dla mnie są oczywiście ważne, ale u mnie w oku - Sahara!
Witaj, Cegło!
Nie jestem fanem Twojego kącika, zajrzałem przypadkowo raz i pomyślałem,że napiszę. Po lekturze listu od Pana tytułującego się jako „Kamień” (nieliczne męskie głosy na tym forum) doszedłem do wniosku, że chyba ze mną też jest coś nie tak.
Dzieciństwo miałem boskie, dużo rodzeństwa, rodzice kochani — po prostu:szczęśliwa rodzinka. Niczego nam nie brakowało, nie mogliśmy narzekać. Wychowywani twardą ręką i charakterem Taty oraz troskliwym i opiekuńczym sercem Mamy, mieliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy, a jeśli chcieliśmy mieć coś specjalnego, to też to dostawaliśmy. Oczywiście, nic za darmo, musieliśmy się czymś wykazać lub coś osiągnąć. Nigdy nas nie rozpieszczano, nigdy nie bito. Rodzice mieli autorytarne charaktery, ale i rozumieli nasze potrzeby, byle nie przeginać:).
Bardzo wcześnie straciłem siostrę. Byłem małym brzdącem, jej tragiczna śmierć na pewno odbiła się na mojej psychice, a rodziców to już praktycznie zmiażdżyła. Nigdy o niej nie zapomnieliśmy, wiadomo jednak, czas leczy rany i trzeba żyć dalej.
Kilka lat później sporo narozrabiałem, tylko decyzją rodziców nie trafiłem do zakładu poprawczego. Mocno zacząłem pracować nad swoim charakterem, starsi bracia, że tak powiem, zadbali, abym nie kontaktował się z dawnymi kumplami. W szkole średniej bardzo się zmieniłem, zacząłem się uczyć, uprawiać sporty, byłem naprawdę okazem zdrowia i siły.
Po drodze kolejny ból. Brat cudem uniknął śmierci, a rokowania dla niego nie były zbyt pomyślne — wózek. Przypatrywałem się temu wszystkiemu z boku, bo co mogłem zrobić, mając 15–16 lat? Na szczęście wyszedł z tego. Niestety, po latach spokoju znów tragedia. Mój Tato miał wylew i został połowicznie sparaliżowany, nie mógł mówić, pisać, chodzić. Jako najmłodszy zostałem w domu z mamą i miałem najczęstszy kontakt z Tatą. Rodzeństwo, owszem, pomagało, było w koniecznych sytuacjach, ale to zawsze co innego, jak się jest na miejscu i żyje się z tą osobą, a co innego jak się ją tylko odwiedza. Rok temu Tato zmarł.
Pomimo problemów rozpocząłem naukę na trudnym kierunku studiów i jakoś pchałem do przodu, choć po drodze wpadłem w krótki, dzięki Bogu, choć burzliwy wir alkoholowy…
Rozpocząłem pracę i bywało różnie, wiadomo: wzloty i upadki młodegoczłowieka, wybrnąłem… Teraz pracuję w dużej międzynarodowej firmie na kierowniczym stanowisku. Muszę być silny, odporny na stres, dążyć do celu, pomimo tego iż wielokrotnie krzywdzę ludzi (w ich mniemaniu oczywiście), nie raz wysłuchuję lamentów, bezsensownych próśb, tragedii… Jestem jednak twardy i robię swoje, takie mam zadanie i z powodzeniem je realizuję. Zarządzam grupą ludzi, którzy szanują mnie i moją wiedzę.
Co jest moim problemem? Obojętność. Dość dziwny rodzaj obojętności. Praca to jedno — zamykając drzwi biura, zamykam sprawy z nią związane, nie ma ona wpływu, jak sądzę, na moje emocje. Kłopot pojawia się w kontaktach z ludźmi. Chodzi o to, że nie umiem się cieszyć czyimś szczęściem. Wielokrotnie spotykam ludzi, którzy podniecają się według mnie banałami, robią fajerwerki z rzeczy, które dla mnie są krótkim fleszem. Lubię sprawiać przyjemność bliskim, spędzać z nimi czas. Moje rodzeństwo żyje w szczęśliwych związkach, jestem „wielokrotnym wujkiem”. Ale jakoś nie odczuwam ulgi czy radości z tego powodu. Doznaję emocji, są one jednak dla mnie zbyt słabe, żeby robić z nich „afery”. Wolę je odczuć i żyć dalej, niż rozwodzić się nad nimi, podniecać ich przeżywaniem. Rzeczy, które u innych wzbudzają łzy, dla mnie są oczywiście ważne, ale u mnie w oku — Sahara! Wielokrotnie uczestniczyłem w cudzych radosnych chwilach — sam nigdy nie płakałem z radości, bo za moment były już one dla mnie zwyczajne.
Już w trakcie studiów kilka razy sparzyłem się też uczuciowo. Z mojej winy lub nie, ale chodzi o to, że choć początkowo niechętnie w to wchodziłem, to później chciałem się zbliżyć, zaczynałem ufać tym kobietom. Niestety, kiedy otwierałem się dla nich, wszystko się rozpadało. Nigdy nie związałem się z nikim dłużej niż na rok. Kobiety, z którymi teraz się spotykam, często wypominają mi, że jestem zimny jak lód, obojętny. Nie potrafię się zaangażować.
Mój stan emocjonalny nie jest dla mnie niby wielkim problemem, ale możliwe, że pacjent wymagający lekarza nie wie, że jest chory… Mam 30 lat, ustabilizowane finansowo życie i szczerze? Obojętne mi to! I co myślisz … Psychiatra czy psycholog jest mi potrzebny? Może jestem aż takim egoistą, a może nikt nie nauczył mnie odczuwać emocji i się nimi dzielić, albo nigdy ich faktycznie nie odczułem?
Pozdrawiam i czekam na odpowiedź.
Siek
***
Drogi Obojętny!
Dzięki, że zaufałeś mi jako nie-fan tej rubryki…
Prosto z mostu: należysz do wymierającego gatunku (z zaznaczeniem, że ja nie wartościuję gatunków, o czym już pewnie sporo osób wie:)). Gatunku facetów wychowanych „po staremu” – twardych, odpowiedzialnych, zaradnych. Ale wychowanie to tylko jeden z budujących nas elementów. Los wtrąca swoje trzy grosze, lub więcej — i tak właśnie było z Tobą.
Wspominasz dzieciństwo sielankowo. Terapeuta rozprawiłby się z Twoim mitem w 45 minut! Bo rodzice też byli twardzi, ho ho! No i po drodze, jak to bywa w rozległej rodzinie, zdarzyło się kilka mocno traumatycznych przeżyć, których znaczenie, wybacz, nieudolnie bagatelizujesz. One zostawiły ślad. Choćby to, że najmłodsze z dzieci bywa z reguły chronione i hołubione, a w Twoim wypadku zdarzyło się inaczej… Nie dość, że czułeś się winny za swoje „brykanie”, to jeszcze przypadła Ci (skądinąd chlubna) rola głowy domu. Podczas gdy Twoje rodzeństwo naturalnym biegiem spraw i skutecznie podążyło ku zbudowaniu sobie szczęśliwego życia, Ty obarczony byłeś kilkoma rzeczami równocześnie. Musiałeś odpokutować „winy”, zaopiekować się mamą, wyjść na ludzi, udowodnić, ile jesteś wart. Sporo roboty, jak na jednego człowieka, nie spojrzałeś nigdy na to w ten sposób?
Dlatego też przykro mi czytać ubolewania nad własnym brakiem wrażliwości ze strony kogoś takiego, jak Ty. Zupełnie, jakbyś nie dostrzegał, że to życie Cię po prostu zahartowało, impregnowało. Doświadczyłeś wielu cierpień i niepewności w wieku niedojrzałym. Stanąłeś na wysokości zadania – zawsze stajesz, prawda? Wyrosłeś na spolegliwego opiekuna, który poradzi sobie z każdą sytuacją, bez względu na koszty. Wiesz o tym doskonale. Nie jesteś zimny. Wciąż czujesz się „winny”, choćbyś nie wiem jak zaprzeczał i ironizował na temat siebie i innych!
W Twoim opisie stosunków w pracy i poza pracą wyczuwam charakterystyczny sarkazm: ludzie się skarżą, przeżywają horrory – albo wpadają w euforię, wzruszają się byle czym, generalnie – w sposób nieprzyzwoity rozdmuchują swoje emocje, te negatywne i te pozytywne… Ty oczywiście stoisz z boku i ze zdumieniem się temu przyglądasz: o co im właściwie chodzi? Ja przecież robię swoje. Powiem Ci o co: o to, za czym Ty rozpaczliwie tęsknisz i czego rzekomo nie potrafisz czuć.
A teraz o kobietach… Chwała tej – niełatwe zadanie – która wyorze z Ciebie prawdę. Dostrzeże i przypomni Ci, wydobędzie z zakamarków Twojej przeszłości to, że jesteś… wrażliwym człowiekiem. Bo jesteś. Musisz tylko wyjść z roli, uwolnić się na chwilę od pozy, jaką wygodnie przyjąłeś, by realizować scenariusz „człowieka sukcesu”. Pamiętaj, że tkwisz w schemacie i skazujesz się na relacje z osobami, które ten schemat podchwytują – życie jest dziś szybkie i wymagające. Nie wiem, co masz na myśli, pisząc, że w końcu potrafisz się otworzyć… Wcale nie musisz – jeśli nie chcesz – dzielić się z drugą osobą wszystkimi szczegółami swojego życia, bo nie na tym polega otwartość. Ona polega na chęci bycia z kimś, nie samemu, to tyle.
Nie obwiniaj się po raz kolejny i nie klasyfikuj siebie jako egoisty. Moim zdaniem nigdy nim nie byłeś. Pamiętaj, że ważne są czyny. Oczywiście, nie mam pojęcia o tym, czy kogoś skrzywdziłeś i do jakiego stopnia – w bezwzględnej pracy na kierowniczym stanowisku czy w miłości (teraz ja ironizuję). Jeśli masz „ogólnikowe” wyrzuty sumienia, rzeczywiście doradzam psychologa. Przyda się na zaś – zanim naprawdę się zakochasz, będziesz pragnął szczęścia drugiej osoby i… zobaczysz, jakie to proste.
Powodzenia.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze