Pokój dla pani z podbitym okiem
MAGDALENA LITTERER • dawno temuMuszę zacząć od tego, że ukradli mi samochód, chociaż nie o tym chcę dziś napisać. Narzekanie nie zwróci mi mojej własności, zatem pozostaje jedynie zaapelować do producentów, bądź dealerów samochodów, żeby wykazali się większą fantazją, gdy montują tzw. antynapad. W samochodach tej marki, co mój “były”, wyłącza się je zawsze w tym samym miejscu.
Już po fakcie kolega uświadomił mi, że wiedza, gdzie ukryty jest guziczek wyłączania antynapadu w moim samochodzie jest, można by rzec, rozpowszechniona w narodzie, bo skoro on wie, mimo że złodziejem nie jest, to co dopiero taki złodziej. Koniec końców doszliśmy wspólnie do wniosku, że alarmy, immoblilizery i antynapady są dobrym zabezpieczeniem w takim przypadku, gdy chce ukraść samochód ktoś, kto się na tym kompletnie nie zna. Jeśli się jednak ten ktoś, kto chce ukraść, zna się na tym, czyli mówiąc nieoględnie jest złodziejem samochodów, to wtedy, jak wynika z empirycznych obserwacji rzeczywistości, które chcąc nie chcąc poczyniłam, zabezpieczenia przed kradzieżą nie zabezpieczają. Gdybym ja chciała ukraść samochód, utknęłabym na zamku. Powiedzmy jednak, że zaopatrzyłabym się w łom i wybiła szybę. Ale co dalej? Na filmach każdy potrafi odpalić samochód iskrą, ale ja tego nie umiem zrobić, nie umie także mój chłopak i tata. Z bliskich mi osób nie mam na kogo liczyć, gdy zapragnę ukraść auto; wychodzi więc na to, że nigdzie cudzym samochodem bym nie zajechała, nawet gdyby był to stary maluch bez żadnych zabezpieczeń. Kojarząc te fakty można dojść do pokrzepiającej konkluzji: jeśli przyjąć, że w naszym społeczeństwie złodzieje samochodów stanowią niewielki odsetek, to znaczy, że systemy alarmy, antynapady i immobilizery, nie wspominając już o zamkniętych drzwiach i oknach oraz braku kluczyka w stacyjce, ewentualnie powstrzymają ponad 99,999 współobywateli na 100 przed kradzieżą naszego samochodu, a to naprawdę świetny wynik. Pokażcie mi drugi taki wynalazek, który powstrzymuje tak duży odsetek populacji ludzkiej przed zrobieniem czegoś złego.
Padło na mnie. Jak pech to pech. Zgłosiłam się na komisariat, a tam widać, że dużo się dzieje. Dobudowano nowe piętro, co od razu rzuca się w oczy, jako że w przeciwieństwie do reszty budynku jest nieotynkowane; wyremontowano dyżurkę, jak głosi mosiężna tabliczka przymocowana do filaru, za pieniądze gminy; zakupiono nowe kanapy i fotele do poczekalni vel izby przyjęć. Od 9 rano nie było tam już wolnego miejsca. Zajmowało je kilku mężczyzn, kobieta z podbitym okiem, starsza pani z wnuczkiem i jeszcze jedna kobieta.
Ale po przedłożeniu mojego problemu policjantowi w dyżurce, nie musiałam długo czekać na zaproszenie do zamkniętej części komisariatu, by tam dopełnić formalności związanej ze zgłoszeniem kradzieży. Wszystko, co powiedziałam, pani policjantka skrzętnie spisała: “Po stwierdzeniu braku samochodu i jakichkolwiek pozostałości po nim obeszłam blok dookoła, wróciłam do domu i zadzwoniłam do mamy”.
Ta tzw. robota papierkowa zajęła prawie godzinę, po czym wróciłam do izby przyjęć połączonej z dyżurką, gdzie tłoczyli się kolejni petenci; tam też czekała na zajęcie się jej sprawą kobieta z podbitym okiem. Po wejściu na posterunek od razu zwróciłam na nią uwagę – siedziała w kącie, odwracała twarz, którą dodatkowo zasłaniała dłonią i trzęsła się, tak jakby płakała. Na oko 30 – 32 latka, ale jedyne określenie, jakie do niej pasowało, to biedna kobiecina; tak jakby nędzne i niegustowne ubranie, zniszczone od farbowania, wyraźnie przetłuszczone włosy i pospolita, nieinteligentna twarz czyniły ją starszą. Oczywiście im bardziej ona starała się skryć przed wzrokiem innych, tym mocniej ściągała ciekawe spojrzenia. Ktokolwiek to zrobił, musiał być to mężczyzna; trudno bowiem wyobrazić sobie kobietę potrafiącą zadać tak silny cios. Krwiak pod okiem rozlewał się na pół policzka, powyżej spuchnięta, nabrzmiała krwią powieka, a nad nią zmasakrowany łuk brwiowy.
O 8 rano, gdy normalni ludzie są już w pracy, bądź zmierzają tam, bądź smacznie śpią, jakiś pijany facet bije swoją życiową partnerkę. Ranny ptaszek. I nie on jeden. W ciągu niespełna 10 minut, które spędziłam w izbie przyjęć komisariatu, dyżurny skierował 3 patrole interwencyjne do awantur, w tym jeden do dwóch sąsiadek, które tak się pokłóciły ze sobą, że zaczęły się bić. Nigdy bym nie przypuszczała, że mamy taki awanturujący się naród, słowo daję.
Ale wracając do głównego wątku, skąd wiem, że gigantyczna śliwa pod, na i ponad okiem tamtej pani była, jeśli można się tak wyrazić, świeża? Stuprocentowej pewności mieć nie mogę, ale dla mnie niezwykle wymowne było to, że jej ciało, swoim drżeniem komunikowało: właśnie zostałam skrzywdzona. Gdy ujrzałam ją ponownie po godzinie, już nie płakała, nie zasłaniała twarzy, co nie znaczy, że wyglądała na bardziej szczęśliwą i pogodzoną z losem: zgarbiona, zapadnięta w sobie, jakby przez ten czas siedzenia w poczekalni komisariatu uzmysłowiła sobie, jak beznadziejna jest próba walki o sprawiedliwość, którą właśnie podjęła, że nikogo nie obchodzi jej los, bo jest tylko bardzo biedną osobą i że kara dla męża czy kochanka nic nie zmieni, bo bez niego ona sobie nie da rady, nie będzie miała się gdzie podziać, za co wykarmić dzieci…
A dlaczego przestała zasłaniać twarz? Może zrobiło jej się już wszystko jedno, może przez te godzinę siedzenia w poczekalni komisariatu, przez którą przewinęło się już kilku „byłych właścicieli samochodów”, babcia z wnuczkiem, któremu ukradziono buty w szkole, dziewczyna, do której na komórkę dzwoni jakiś maniak (ponieważ dzwoni z telefonu firmowego, policjanci sugerowali jej, że podaje im błędny numer i chcieli ją odprawić z kwitkiem), jakaś pani, której wybito szyby w drzwiach balkonowych w nocy i pewnie jeszcze kilka innych osób, których bytność przegapiłam podczas składania zeznań, a więc przez godzinę spędzoną w tym miejscu, gdzie wszyscy wiedzą, z jaką sprawą kto przyszedł, kobieta z podbitym okiem poddała się, zaprzestała tej nieskutecznej ochrony swojej prywatności.
Ludzie rozejdą się do swoich spraw, wkrótce nikt z tam zebranych osób nie będzie umiał rozpoznać jej twarzy. Tylko czy tak to wygląda z jej punktu widzenia?
Gdy podążałam za panią policjantką, by spisać moje zeznania i sporządzić protokół, minęłam ileś tam pustych pokojów, do których zaglądała moja przewodniczka, wyposażonych jedynie w stare biurko i dwa wysłużone krzesła, aż wreszcie wybrała jeden, niczym nie różniący się od poprzednich, przynajmniej w moich oczach. Jak się już pewnie domyślacie, zmierzam do tego, czy nie można było tamtej pani ze zmasakrowaną połową twarzy umieścić właśnie w jednym z tych pustych pokoi, bo mi się wydaje, chociaż może mało wiem i się wymądrzam, ale mimo to obstaję przy swoim zdaniu, że można by tę panią ulokować w miejscu mniej eksponowanym niż ogólna poczekalnia dla wszystkich.
I tak wyszło, że jestem zmuszona zgłosić drugi apel, tym razem do policji: w imieniu słabej płci, która, jak sama nazwa wskazuje, nie ma większych szans w walce na pięści z panem bokserem, jeśli z takowym przetną się ścieżki jej życia, proszę o wydzielenie dla nas pokoju w komisariacie, w którym będziemy mogły złożyć zeznania, poczekać na oględziny itp. czynności, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Droga władzo, pobitą kobietę należałoby potraktować trochę inaczej niż osobę, której skradziono choćby nie wiem jak cenny samochód, zapewnić jej tak elementarną rzecz, jak większa ochrona prywatności.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze