W poszukiwaniu ideału
CEGŁA • dawno temuCzłowiek jest egoistą. Na wszelki wypadek, nie wiedząc, co jest najważniejsze, chce mieć wszystko. Pieniądze, bezpieczeństwo, spełnienie biologiczne i społeczne, wielką miłość, totalną akceptację. Karolino, czy jest Ci bliska filozofia „wszystko albo nic”? To bardzo ważne pytanie w świecie pełnym ludzi sfrustrowanych dlatego, że nie udało im zrealizować programu maksimum.
Droga Cegło!
Już dawno chciałam poradzić się osoby, która mnie nie zna, by oceniła, czy ja aby na pewno jestem normalna? Postaram się dość zwięźle opisać to, co mnie męczy, mam nadzieję, że nie chaotycznie. Tak więc, za parę dni będę miała już 33 lata, mam prawie 6-letnią córkę i rozwód za sobą. Z rozwodu jestem bardzo zadowolona, byłego nie widziałam już parę lat i absolutnie nie uważam, by to była jakaś porażka w moim życiu.
No a teraz… Od 3 lat jestem w nowym związku. Mieszkamy przeszłopół roku razem, czyli ja, on, moja córka i jego syn — 13-latek. Kiedy gopoznałam, nie byłam wcale nastawiona na coś trwałego, bo właśnie co sięrozwiodłam, byłam wolna, miałam wianuszek adoratorów, z którymi zawsze,jeśli znalazłam opiekę dla córki, mogłam się spotkać i poczuć wyjątkowo. To on (tak to wtedy rozumiałam) zabiegał o mnie, mówił o tym, ile murów będzie burzył, bo wiedział, jakie jest moje nastawienie. W sumie pięknie mówił. Nie mogę powiedzieć, że się nie starał. Ale… on wtedy był żonaty. Prawie dwa lata trwało, nim się rozwiódł, bo walczył o opiekę nad synem, co mu się w końcu udało.
Chciałabym wreszcie przejść do sedna problemu. Po czasie kiedy taksię starał, teraz już od dawna czuję się jak na emocjonalnej pustyni. Marzę ciągle o tym (nie, teraz już nie marzę, bo się chyba nie doczekam), ale marzyłam wciąż o tym, żeby kiedyś powiedział, że chce, abym została jego żoną. Tak naprawdę nie po to, żeby nią być, bo wcale nie chcę ślubu, ale po to, bym mogła myśleć, że to coś trwałego, że on chce, że mu zależy… Chciałam też, aby określił się co do kolejnego dziecka, bo mój zegar biologiczny tyka i jeśli miałabym mieć drugie, to powinnam znać jego plany. Chciałam, żeby mnie zaprosił na romantyczną kolację ze świecami, by mówił mi coś, co byłoby przeznaczone tylko dla mnie i takie tam babskie dyrdymały.
No i usłyszałam! Na pytanie o ślub odpowiedział, że jak mi się nie podoba, to nikt nikogo siłą nie trzyma. Co do dziecka — dalej nic nie wiem. Na wszystkie moje pytania albo nie słyszę odpowiedzi wcale, albo coś w stylu, że jeśli wszystko tak świetnie wiem, to powinnam sama sobie odpowiedzieć, etc.On nie jest złym facetem. Dzięki niemu stanęłam na nogi finansowo, bo niebyło najlepiej, kiedy byłam sama. Pomaga w domu, sprząta, gotuje, robiremonty, zarabia pieniądze na "rodzinę". Z tym wszystkim świetnie. Ale jakażdego dnia czekam, żeby coś się zmieniło. Żeby powiedział mi coś, copozwoliłoby mi myśleć, że jestem wyjątkowa, że to nie jest tylko do czasu, aż uzna, że już mu się nie chce…
Na pytanie czy się rozstajemy (czy on chce się rozstać) odpowiada: rób, co chcesz. Do tego, ponieważ mieszkamy u mnie, a jego mieszkanie wynajmujemy, zawsze odpowiada, że się wyprowadzi. Potem po kilku dniach wszystko wraca do normy, zaczynamy rozmawiać jak gdyby nigdy nic. Czasami uda mi się przeprowadzić jakąś wymianę zdań, ale niewiele to daje, bo on chyba głęboko wierzy, że jest ideałem i nie popełnia błędów. A wynika to z tego, że to bardzo spokojny, opanowany człowiek, niczego się nie czepia. A ja tak. Nie ma o nic pretensji, a ja mam. Ale czy to jest tak, że kiedy ktoś po prostu żyje i nic go nie obchodzi, co się wokół niego dzieje, to on jest w porządku? Prześladuje mnie myśl, że cokolwiek by się stało, jedyne, co on by zrobił, to wzruszyłby ramionami.
No i właśnie, czy ja się tak po prostu czepiam? Bo pewnie wiele kobietuznałoby, że jak się ma faceta, który sprząta i gotuje, to jest dobrze iczego ja więcej chcę? Tylko że ja chcę usłyszeć kiedyś „kocham”, chcę być zabrana na randkę, chcę móc się wściec, jeśli puszczą mi nerwy. Czy my naprawdę do siebie nie pasujemy? Było przecież fajnie, bywa tak czasami i teraz. Co mam zrobić? Jestem zła na siebie, że nie potrafiępodjąć żadnej decyzji. Zawsze byłam bardzo zdecydowana, a teraz? Czypowiedzieć, że ma się wyprowadzić i nie tracić z nim czasu, który niedziała na moją korzyść? Czy czekać dalej? Ryczę ciągle w pracy, bo jak się pokłócimy, trwa to z reguły około tygodnia, a ja za każdym razem się tym strasznie przejmuję.
Droga Cegło, potrzebuję oceny kogoś obiektywnego!
Pozdrawiam serdecznie,
Powiedzmy — Karolina:)
***
Powiedzmy – Karolino:)!
Dopadła Cię dolegliwość wspólna dla całej rzeszy współczesnych młodych kobiet „po przejściach” – tą dolegliwością jest totalne rozdarcie. Nie obruszaj się z powodu tych „przejść”. Choć prześlizgnęłaś się po temacie swojego rozwodu bardzo lekko – uwierz mi na słowo: to jest zawsze trauma. Nieważne, jak głęboko zepchniesz ją w podświadomość. Czasami nie leczy jej do końca nawet bardzo udany, kolejny związek. Bo każdy rozwód – także taki niby zgodny i pokojowy – pozostawia nas odrobinę rozchwianymi. Nasze poczucie bezpieczeństwa, pewności siebie, słuszności obranej drogi zostaje skaleczone. Coś poszło nie tak… Coś sobie wspólnie z drugą osobą wymarzyliśmy, a tu nagle trzeba ten wózek dalej pchać samemu!
Tak się zdarzyło, że za drugim razem trafiłaś na mężczyznę podobnie skaleczonego jak Ty. Nie znam jego żony, ale fakt przyznania mu opieki nad dzieckiem daje do myślenia. Była to dla nich zapewne trudna walka, miejscami może nawet brudna, wykańczająca psychicznie. Tak więc, mamy już dwoje ludzi po przejściach, z dwójką dzieci. Jakie są ich wzajemne oczekiwania?
ON. Prawdopodobnie poszukiwał kogoś, kto będzie przeciwieństwem jego żony – jakakolwiek była. Dostrzegł tego kogoś w Tobie. Podjął, jak piszesz, walkę, co Ci się spodobało, gdyż lubisz, kiedy mężczyzna o Ciebie zabiega. Teraz, kiedy już poznaliście się „w praniu”, jest jakby wycofany, autystyczny, trudno się z nim porozumieć. Drażni go presja z Twojej strony. Nie kwapi się do poczęcia kolejnego dziecka ani do kolejnej deklaracji małżeńskiej… Wykonuje sumiennie i po partnersku swoje domowe obowiązki, ale w zamian, zamiast krytyki, pragnie świętego spokoju. Przestał być romantycznym trubadurem – potrafi w samoobronie zachować się oschle, wręcz grubiańsko… Okazuje zniecierpliwienie.
TY. Rozwód, samotne macierzyństwo, tykanie biologicznego zegara wcale nie pozbawiły Cię złudzeń. Pozostałaś nieuleczalną romantyczką. Z mężczyzną, którego kochasz, chcesz mieć nowe dziecko. Pragniesz randek i wyznań – choć podobno nie zależy Ci na ślubie… Wierzę Ci. Szukasz bezpiecznej przystani i potwierdzenia własnej wartości, niekoniecznie z papierkiem. Jesteś zachłanna na życie, szukasz ideału i emocjonalnych doznań na wysokich obrotach. Mierzi Cię wizja życia i uczucia w temperaturze pokojowej. Chciałabyś powiedzieć mu o rzeczach bardzo ważnych, ale Ci się nie udaje – zamiast tego zaczepiasz go i kąsasz po nogawkach jak bezradny terier. W każdym razie tak to wygląda z jego strony.
Moje rady:
Spróbuj zadać sobie pytanie, czy właśnie z tym człowiekiem chcesz żyć. Zadaj je sobie, nie oceniając jego poszczególnych zachowań i odzywek, lecz jego OSOBĘ, w całości. To dwie różne sprawy. A jeśli go akceptujesz, weź pod uwagę ewentualne, czekające Cię kompromisy. Na przykład poprzestanie na dwójce dzieci i zamknięcie tematu ślubu (zostaw inicjatywę jemu, daje to czasami zdumiewające efekty). Niektórzy uważają, że bycie z drugim człowiekiem jest wartością samą w sobie. Nieważne, ile kto zarabia, które zajmuje się sprzątaniem, a które praniem i czy jedno woli narty, a drugie tropiki.
Inne pytanie: jaki zasadniczo jest Twój system wartości? Czy walczysz o kolejne dziecko, bo masz 33 lata, bo on jest wartościowym „materiałem” na ojca, czy – bo go kochasz? Biologia, wygodnictwo czy magia? A może wszystko naraz? I dyscyplina dodatkowa: czy znasz JEGO system wartości? Bo jeśli krańcowo się pod tym względem różnicie, rozstanie jest dopuszczalne. Nic nie jest na zawsze i na pewno. Wiecie to już przecież oboje.
Proszę Cię, nie popłakuj w pracy. Jesteś dorosła. Tak się zachowuj. Nie prowokuj cichych dni, a właściwie tygodni… Przestań stawiać ultimata, po których on rozważa wyprowadzkę… Sama się zastanów, czy CHCESZ to dalej ciągnąć. Bo wiesz - „przymusu” ciągnięcia wspólnego wózka na siłę nie ma. Jest przymus uczciwego postawienia sprawy wobec samej siebie i szczerości wobec drugiej strony.
Pisząc o totalnym rozdarciu współczesnej kobiety, miałam dość niecne i okrutne intencje, przyznaję. Chodziło mi głównie o to, że człowiek (bez względu na płeć) jest generalnie egoistą, co utrudnia mu decydowanie o sobie i określanie siebie. Bo na wszelki wypadek chce mieć wszystko – nie wiedząc, co jest ważne, a co mniej. Pieniądze, bezpieczeństwo, spełnienie biologiczne i społeczne, wielką miłość, totalną akceptację.
Powiedzmy – Karolino:) czy jest Ci bliska filozofia „wszystko albo nic”? To bardzo ważne pytanie. Ważne w świecie pełnym ludzi sfrustrowanych dlatego, że nie udało im zrealizować programu maksimum.
Moim zdaniem Twoje „niemałżeńskie” stadło z dwójką dzieci ma mimo wszystko duże szanse na sukces. Pomyśl o tym. Powodzenia dla Waszej czwórki.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze