Seks, zdrowie i dzieci
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuWszystko kręci się wokół seksu. Kolejny przegląd prasy poświęcamy więc temu, co dzieje się w naszych (i nie tylko) sypialniach. Ale nie technika dziś nas interesuje, tylko sprawy etyczne, zdrowotne oraz społecznie ważne, bo dotyczące rodzenia i wychowywania dzieci.
Prezydent Komorowski podpisał ustawę o opiece nad dziećmi w wieku do trzech lat. Dzięki niej wiele się zmieni na lepsze w życiu przeciętnej polskiej rodziny. Przede wszystkim dowartościowane zostaną nianie, a kobiety, wychowujące dzieci, będą mogły zająć się np. pracą zawodową, uwalniając się od konieczności ciągłego przebywania w domy. O prezydenckiej ustawie i jej konsekwencjach dla życia społecznego pisze Agnieszka Graff w artykule opublikowanym w tygodniku Newsweek. Dzięki niemu dowiadujemy się m.in., że dokument podpisany przez prezydenta to nie zwyczajna „ustawa żłobkowa”. Proponuje bowiem inne niż żłobki formy opieki nad dziećmi. Ustawa ma jedno kluczowe zadanie: wspierać aktywność zawodową kobiet. - pisze Agnieszka Graff. — Nie trzeba być feministką, by dostrzec w tym ekonomiczny sens. Skala mikro: większości rodzin nie stać na rezygnację z pensji kobiety, nawet – a może szczególnie – gdy pojawia się w rodzinie dziecko. Zatem system opieki dla dzieci to konieczność, jeśli nie chcemy, by żyły one w ubóstwie. I skala makro: dla gospodarki i systemu podatkowego lepiej, by kobiety nie wypadały na długie lata z rynku pracy.
Ustawa uwalnia przede wszystkim żłobki spod kurateli Ministerstwa Zdrowia. Jak twierdzi Graff, podporządkowanie ich ministerstwu oznaczało konieczność przestrzegania wyśrubowanych standardów sanitarnych i budowlanych (na czym cierpiały standardy wychowawcze). Bo dziecko to nie tylko ciało, o które we właściwy sposób należy dbać, ale i skomplikowana psychika, wymykająca się przepisom budowlanym lub żywieniowym: Trzymam kciuki, by zamiast pielęgniarskiej obsługi w sterylnym otoczeniu nowe żłobki dały im mądrą opiekę. Fachowo to się nazywa edukacja wczesnodziecięca (mam nadzieję, że z elementami przytulania).
Kolejny plus ustawy to możliwość legalnego zatrudniania niań: Biurokratyczne wymogi, które trzeba spełnić, skutecznie od tego odstraszają (mój ulubiony to obowiązek zorganizowania niani szkolenia BHP). Ustawa likwiduje większość tych utrudnień: podpisujemy jeden papier, niania rejestruje go w gminie, rodzice zgłaszają do ZUS i sprawa z głowy. Formalne zatrudnienie to nie tylko ochrona przed wyzyskiem i ubezpieczenie, ale i szacunek społeczny. Graff zwraca jednak uwagę na ważną kwestię dotyczącą legalnego zatrudniania: nianiom proponuje się umowę zlecenie zamiast umowy o pracę.
Jest jeszcze jeden plus ustawy: możliwość stworzenia klubików: Do klubików trafią dzieci w wieku od roku do trzech lat, spędzą tam do pięciu godzin dziennie (żłobkowe maksimum to 10 godzin – według mnie za dużo) i 25 tygodniowo. Podoba mi się też pomysł, by do opieki dopuścić wolontariuszy, czyli w praktyce zapewne przeszkolonych rodziców.
Nie możemy również zapomnieć o instytucji dziennego opiekuna. Będzie to ktoś, kto przyjmie pod opiekę we własnym mieszkaniu małą grupkę dzieci. Najłatwiejszy do zrealizowania będzie układ sąsiedzki: zaprzyjaźnione ze sobą mamy powierzą jednej z nich swoje dzieci. Wybrana osoba zarobi jako opiekunka, a pozostałe panie będą mogły iść do pracy: Gmina załatwi formalności (znów będzie to niestety umowa-zlecenie) i dorzuci parę groszy (koszty ubezpieczenia emerytalnego i zdrowotnego).
Źródło: Duże kłopoty z małymi dziećmi, Newsweek
***
Zanim zastanowimy się nad konsekwencjami prezydenckiej ustawy dotyczącej opieki nad dziećmi, zastanówmy się nad sposobem, dzięki któremu dzieci pojawią się na świecie. Pewne „rozwiązania” proponuje sanktuarium w Licheniu. To m.in. jego pracownikom poświęcony jest artykuł Edyty Gietki z tygodnika Polityka. Gietka pisze o dość kontrowersyjnym (chociaż od dawien dawna znanym) stanowisku Kościoła wobec antykoncepcji. Licheński kustosz, ojciec Wiktor Gumienny, często w spowiedzi porusza ten temat: Dobra, mówiłeś, że masz dziewczynę. Czy ją szanujesz? – Tak. – Dobra, to spytam konkretnie: czy z nią współżyjesz? – Tak. – To dlaczego się z tego nie spowiadasz? – Bo ją kocham.
Dziennikarka Polityki analizuje dane zebrane przez Urząd Nauczycielski Kościoła. Wynika z nich, że mężowie żon zabezpieczających się chemicznie bądź mechanicznie są wobec nich mniej czuli (skoro nigdy nie trzeba czekać na seks): Odnotowano, że odsetek rozwodów wśród tych par wynosi 50 proc., podczas gdy wśród respektujących prawa boże – 1,7 proc. Akt prawidłowy to taki, który jest prokreacyjny i rekreacyjny jednocześnie. Oddzielenie tych funkcji – na przykład, gdy do wytrysku dochodzi poza pochwą – jest występkiem.
W tekście znajdziemy kilka listów, jakie osoby wierzące pisały do ojca Ksawerego Knotza z klasztoru Braci Mniejszych Kapucynów, który w środowisku określany jest mianem specjalisty od teologii orgazmów. Na pytanie o pieszczoty między małżonkami, którzy nie doprowadzają do współżycia (autor listu określa to mianem onanizmu małżeńskiego), ojciec Knotz odpowiada: Czas płodny u kobiety to oczekiwanie, po którym nastąpi miesiąc miodowy. Jest jak rozpędzanie lokomotywy. Jeśli blokujemy się w myślach na współmałżonka, to tak, jakbyśmy ją hamowali. Jak ciężko jest później znowu ruszyć. Jeśli natomiast lokomotywa ruszyła i jedzie nawet powoli, jak będzie kawałek prostej, dorzucimy węgla do pieca i przyspieszymy na całego. W tekście pojawia się m.in. przypadek osoby chorej na nerwicę, która boi się, że kolejna ciąża spowoduje pogłębienie jej stanów. Otóż zadaje ona kapłanowi następujące pytanie: Musiałabym odstawić leki, co mogłoby spowodować konieczność leczenia szpitalnego. Czy jest jakaś dyspensa, na przykład prezerwatywy? Jaką odpowiedź proponuje duchowny? Kościół nie stosuje dyspensy na antykoncepcję w przypadkach szczególnie trudnych. Nie może być tak, że w każdej ciężkiej chorobie, która ma pośredni wpływ na współżycie seksualne, uzasadnione jest ingerowanie w układ płciowy. Cukrzyk jest w stanie zrozumieć, że nie może jeść większości potraw.
Jeśli zaintrygowało nas to wyjaśnienie, sięgnijmy do innych, równie interesujących przykładów opisanych w Polityce. Naprawdę warto przeczytać!
Źródło: Obcowanie. Seks w licheńskim sanktuarium, Polityka
***
Wróćmy jeszcze do kwestii rodzenia dzieci. W Wysokich Obcasach znajdziemy wstrząsającą korespondencję Mariusza Zawadzkiego o działaniach podejmowanych w Stanach Zjednoczonych wobec kobiet, które chcą usunąć ciążę. Okazuje się, że Teksas, największy stan USA, chce zmuszać kobiety, by przed aborcją zobaczyły płód na monitorze i wysłuchały bicia jego serca. Podobne działania wprowadziły już cztery inne stany.
Reakcja ruchów kobiecych była natychmiastowa: To krytyczny moment, który zdecyduje o naszych prawach nie tylko w Teksasie, ale także w całym kraju. Powstańmy i pokażmy politykom, że nie poddamy się bez walki! — tak proaborcyjna organizacja Planned Parenthood wzywała kobiety na wiec 8 marca przed teksaskim Kapitolem w Austin.
Zawadzki pisze, że dzień wcześniej deputowani stanu Teksasu przyjęli prawo o obowiązkowym badaniu USG dla kobiet. To one będą razem z lekarzem oglądały płód na monitorze i słuchały bicia jego serca. Lekarz wyjaśni, w jakim stadium rozwoju jest dziecko i jak przebiegać będzie aborcja. Po USG kobieta musi odczekać 24 godziny, zanim może poddać się zabiegowi. Akt regulacyjny chce natychmiast podpisać republikański gubernator Teksasu Rick Perry.
Jak pisze dziennikarz Wysokich Obcasów, z oglądania USG zwolnione będą ofiary gwałtu i kazirodztwa, a okres między badaniem a zabiegiem skrócony zostanie do dwóch godzin. Deputowany Sid Miller, jeden z autorów projektu w niższej izbie, nie zgadza się również z tymi ustaleniami, twierdząc, że 24 godziny są potrzebne, żeby kobieta mogła się zastanowić, pomodlić i poradzić najbliższych.
O tym, jak ma wyglądać cała procedura, dowiemy się z artykułu opublikowanego w Wysokich Obcasach.
Źródło:Mają obejrzeć płód przed aborcją, Wysokie Obcasy
***
Na koniec tekst o sposobach leczenia wzroku. Marta Korcyl w artykule Cząstki, które leczą, opublikowanym w Tygodniku Powszechnym pisze: Polska dołącza właśnie do elitarnej grupy państw, w których do radioterapii nowotworów stosuje się protony przyspieszone w akceleratorze. Pierwszy taki zabieg miał miejsce kilkanaście dni temu w Krakowie. A plany sięgają dużo dalej. Warto podzielić się z czytelnikami tą dobrą wiadomością.
Przyśpieszanie cząstek odbywa się w potężnych akceleratorach, chociażby w takim, jaki znajduje się w Europejskim Ośrodku Badań Jądrowych pod Genewą. Jak się okazuje energię protonów, wykorzystywaną w radioterapii, można osiągnąć dzięki małym cyklotronom lub synchrotronom umieszczonym w przyszpitalnym budynku. Celem radioterapii – pisze Marta Korcyl – jest napromienienie chorego w taki sposób, aby dostarczyć w obszar guza dostatecznie dużo energii zdolnej zniszczyć komórki nowotworowe, a jednocześnie zminimalizowanie strat, które mogą ponieść komórki zdrowe.
Taką procedurę przeprowadzono w połowie lutego w Instytucie Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk w Krakowie, gdzie napromieniowano protonami nowotwór gałki ocznej u chorego. Dzięki temu dołączyliśmy do czołówki państw wykorzystujących tę właśnie metodę leczenia. Kto stoi za sukcesem oraz jaki cyklotron wykorzystano do przyśpieszenia protonów, o tym więcej w Tygodniku Powszechnym.
Źródło: Cząstki, które leczą, Tygodnik Powszechny
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze