Żony kolegów
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuŻona kolegi jest święta i kto czyni na nią zakusy, jest zwyczajną kanalią, zasługującą na wytarzanie w smole, pierzu i pogonienie przez całą długość ulicy Marszałkowskiej. Wielu kumpli odbiera płciowość połowicom swoich kolegów. Tracą one biusty, ich usta stają się czarne, a pewne szczególne miejsce poniżej pępka zanika niczym u lalki Barbie. Jeśli ktoś rozważał, czy istnieje jakaś trzecia płeć, mam odpowiedź: tak. Jej przedstawicielką jest żona twojego przyjaciela.
Coraz więcej kolegów wstępuje w związki małżeńskie, nic nie robiąc sobie z moich ostrzeżeń. Na próżno snuję złowrogie opowieści o małżeńskim piekiełku, nieustających kłótniach, wymaganiach rosnących równie intensywnie, co tęsknoty za wolnością. Mogę sobie tak bredzić do woli, jeszcze mi się nie zdarzyło, bym kogokolwiek od ożenku odwiódł, choć uzurpuję sobie status mędrca w tej akurat sprawie. Jestem krok dalej, gdyż nie tylko miałem kiedyś żonę, ale i udanie się rozwiodłem.
Co małżeństwo zmienia w życiu mężczyzny? Ostatnio chyba mniej niż kiedyś. Większość par mieszka ze sobą przed ślubem, odpada więc cały splendor przeprowadzania się „na swoje” (czyli bankowe) rychło po ceremonii. Jako człowiekowi słowa pozostaje mi żal, że wraz z upowszechnieniem się związków niesformalizowanych i ich praktyczną akceptacją przez społeczeństwo przepadły cudowne zbitki słów określające ludzi mieszkających ze sobą bez ślubu. Tacy siedzieli na garnuszku, trwali przy sobie na kocią łapę i tak dalej. Znacie kogoś, kto jeszcze mówi w ten sposób? Ja nie i mam nadzieję, że ta krótka dygresja będzie mi wybaczona.
Więc, młody żyje jak żył wcześniej. Rzadko kiedy przenosi się do innego miasta czy zmienia pracę. Niektórzy zwykli więcej siedzieć w domu, choć znam i takich, którzy, świeżo zaobrączkowani, zaczynali dokazywać ile wlezie, świetnie rozumiejąc, że obrączka działa niczym afrodyzjak. Wakacje spędzają tak jak spędzali, czasem pojawi się dziecko, nie będące – bądźmy szczerzy – ani w połowie takim obciążeniem, jak zwykło się mówić. A więc co zmienia się u faceta, który ze stanu nie-żonatego w żonatość się przepoczwarzył? Ano, odpowiedź znajdziemy już w pytaniu. Pojawia się żona.
Obecność tego nowego stworzenia stawia przed gronem koleżeńskim szereg zadań. Żona bowiem różni się w sposób istotny od dziewczyny czy nawet narzeczonej. Oznacza bowiem pewną stałość. Dziewczynę można przepędzić, narzeczoną odprawić, ewentualnie liczyć, że same nas rzucą (ta cudowna sytuacja nie zdarza się, niestety, zbyt często), tymczasem pozbycie się żony wiąże się z pewnymi komplikacjami. Mówiąc prościej, istnieje duże prawdopodobieństwo, że żona będzie z mężem aż ta nieszczęsna śmierć ich nie rozłączy, nawet jeśli kiedyś się rozstaną: bo dzieci, bo kredyt, bo majątek wspólny, bo coś tam jeszcze.
Absolutna władza, jaką każda mądra żona sprawuje w domu, ustawiając swojego misiaczka na milion możliwych sposobów, zmusza koleżeńskie grono do ułożenia sobie stosunków z tym przedziwnym stworzeniem. Zapewne żona staje przed podobnym zadaniem obłaskawienia męskiego grona, pałętającego się przy jej ślubnym. Najchętniej posłałaby do piachu nas wszystkich, wie jednak, że jeśli tak uczyni, mąż znajdzie sobie innych kolegów, albo, co gorsza, koleżanki.
Nie muszę chyba pisać, że żona kolegi jest święta i kto czyni na nią zakusy, jest zwyczajną kanalią, zasługującą co najwyżej na wytarzanie w smole, pierzu i pogonienie przez całą długość ulicy Marszałkowskiej. Ta bezwzględna lojalność, w którą głęboko wierzę, może okazać się dla żon przykra, nie tylko dlatego, że niejedna żona chciałaby bryknąć sobie na boczku z wyjątkowo przystojnym kumplem swojego ślubnego. Wiem jednak, że wielu mężczyzn, przeczuwając takie niebezpieczeństwo, odbiera płciowość połowicom swoich kolegów. Tracą one biusty, ich usta stają się czarne, a pewne szczególne miejsce poniżej pępka zanika niczym u lalki Barbie. Jeśli ktoś rozważał, czy istnieje jakaś trzecia płeć, mam odpowiedź: tak. Jej przedstawicielką jest żona twojego przyjaciela.
Ten właśnie powód sprawia, że żony niezbyt nas lubią i wolą, byśmy nie istnieli. Ale jednak istniejemy, przynajmniej ja jeszcze nigdzie się nie wybieram, co stwarza konieczność zawarcia jakiegoś porozumienia. Mężczyzna nigdy nie będzie przyjacielem żony swojego przyjaciela (poza rzadkimi sytuacjami, kiedy przyjaźnili się wcześniej), gdyż nie może przyrzec jej lojalności. W określonych sytuacjach, związanych najczęściej z jakimś pobocznym romansem, ta lojalność bezwzględnie skłania do trwania przy kumplu. Sam pozwalam sobie na odrobinę uczciwości i mówię coś takiego: słuchaj Kasiu, Basiu, Beatko, masz moją wszelką pomoc we wszystkich sprawach, poza jedną. Jeśli kiedykolwiek twój mąż cię zdradzi, nigdy się o tym ode mnie nie dowiesz. Kasia, Basia, Beatka kiwa głową ze zrozumieniem i jeśli wcześniej nie zdążyła mnie znienawidzić, ochoczo zaczyna nadrabiać zaległości. Wszelka inna pomoc przy malowaniu, zakupach i przeprowadzkach jedynie ją rozsierdzi.
W jaki sposób ułożyć te relacje? Wydaje mi się, że wiem, choć mogę się mylić. Pomyłka rzeczona wynika z mojego jasno rozumianego koleżeństwa wyrażającego się w lojalności, uczciwości i nakierowaniu na dobrą zabawę. Do takich fikołków żony nie odnoszą się zbyt życzliwie, prawdziwy problem pojawia się przy wyjazdach, kiedy to męska grupa planuje jakiś kilkudniowy wypad (wbrew żonom, męska grupa spiskowców zdołała wymyślić i rozpowszechnić zjawisko zwane delegacją). Wszystko jednak może zostać rozwiązane przy pomocy dobrej woli. Propozycję wyjścia na piwo warto złożyć w obecności żony. Ta zapewne się zgodzi, nie chcąc byśmy oskarżyli jej męża o zbrodnię pantoflarstwa. Właściwym zachowaniem jest przyjmowanie zaproszeń ze strony rzeczonej małżonki, które prędzej czy później nastąpią. Ja zawsze przychodzę z ochotą i sprawiam możliwie jak najgorsze wrażenie, rozumiejąc, że droga gospodyni i tak spodziewała się czegoś daleko bardziej potwornego. Jednocześnie, niczym pijany bogacz, rozrzucam złote komplementy. To jest pyszne, znakomicie urządziłaś mieszkanie - mówię, szykując się do wypowiedzenia najważniejszego Pamiętam Stasia wcześniej. Dopiero dzięki tobie stał się szczęśliwy. To zawsze działa.
Najważniejsze jest jednak coś innego. W żonach kolegów, paradoksalnie, cenię te cechy, które kolegów mogą złościć, czyli upór, stanowczość i twardą troskę. Mężczyzna to przecież dziurawy statek kierowany przez pijanego sternika. Trzeba pomóc takiemu, by nie wpadł na skały. Wszyscy pospołu pracujemy na rzecz tego zadania i dlatego żony kolegi winniśmy słuchać bardziej niż samego kumpla. Jej życzenie jest święte, a twarde słowa nie mogą napotkać na sprzeciw. Nie należy doszukiwać się w nich despotyzmu, zwłaszcza, że są wypowiadane rzadko, tylko w sprawach najistotniejszych.
Nie mamy więc szansy na prawdziwą przyjaźń, czy nawet życzliwość głębszą. Ale porozumienie w oparciu o wspólny cel to też coś ważnego, zwłaszcza w naszych smutnych czasach, czyż nie?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze