Muszę zadawać sobie ból...
AGNIESZKA KAWULA-KUBIAK • dawno temuSamookaleczanie się psychologowie nazywają autoagresją. Bez względu na nazwę przeraża to, jak potrafimy ranić swoje ciała. Najczęściej zaczyna się w młodym wieku, głównie wśród dziewcząt. Powód? Stres, kłopoty w domu, w szkole albo kompleksy. Ze swoimi problemami okaleczające się dziewczyny są same. Każda kolejna rana jest ich wołaniem o pomoc.
Magda (20 lat, studentka z Wrocławia):
— Dlaczego to sobie robiłam? Pytali mnie o to setki razy na każdym z oddziałów psychiatrycznych, na których byłam, więc jestem już do tego przyzwyczajona. Pamiętam, że w szóstej klasie czytałam artykuł o takich dziewczynach. Przeraziłam się, bo nie sądziłam, że okaleczanie ciała jest w ogóle możliwe. Skąd mogłam wiedzieć, że pół roku później będę jedną z dziewczyn, o których był ten artykuł?
Miałam chyba 13 lat. Chciałam pożyczyć czarny długopis od koleżanki z ławki z tyłu i zobaczyłam u niej symetryczne ranki na rękach. Od razu skojarzyłam z artykułem i się o to zapytałam. Powiedziała, że zrobiła to ostrym grzebieniem, bo fajnie wygląda. Nie wiem czemu, ale przyznałam jej rację. Też chciałam mieć coś takiego.
Zaczęło się od szpilki, delikatnie. Spodobało mi się to ciepło i adrenalina. Byłam z tego dumna i tego nie ukrywałam. Niemalże natychmiast spotkałam się z reakcją szkolnych koleżanek i nauczycieli. Przyjaźniłam się tylko z jedną dziewczyną, więc reszta klasy zwróciła się do niej. Kazali jej, aby ze mną porozmawiała, bo nie chcą mieć w klasie psychopatki… Nauczyciele odesłali mnie do pedagoga, pedagog kazał mojej mamie zabrać mnie do psychologa lub psychiatry. Oczywiście, że poszłam, ale z moją zdolnością manipulacji wyszłam „zaprzyjaźniona” z psychologiem. Dostałam papierek, że ze mną wszystko w porządku i w szkole musieli się odczepić.
Nie wierzyłam, kiedy mówili mi, że będę to robić głębiej, częściej, więcej razy… Ale tak było. Po szpilce przyszedł czas na nożyczki, potem na nóż… Potrafiłam się pociąć nawet śrubokrętem.
Tak więc pierwszy powód był banalny — chciałam spróbować. Z czasem krew stała się kojąca, a że miałam ten gorszy okres swojego życia, robiłam to codziennie. Latem trochę ograniczałam, żeby babcia nie przyuważyła.
Nienawidziłam i nienawidzę swojego ciała. To inni ludzie nauczyli mnie, jak mało jest ono warte i pokazali jak nim poniewierać. Dzięki temu stałam się odporna na ból na tyle, żeby go nie czuć. Chciałam się zabić, a blizny były mi obojętne. Nie rozmawiałam o tym z nikim, bo zawsze radziłam sobie sama i uważałam, że to moje ciało i mam prawo zrobić z nim, co chcę.
Może gdybym uznała, że potrzebuję jednak pomocy, skończyłoby się inaczej, a tak dziś wciąż jestem w tym nałogu. Staram się jak tylko mogę ograniczać się, ale w trudnych sytuacjach — nie daję rady. Gdy dostanę złą i niesprawiedliwą oceną, potrafię wybiec z zajęć do łazienki i ukarać się za to a jednocześnie poczuć ulgę.
Jagoda (16 lat, uczennica z Warszawy):
— Nienawidzę swojego ciała, bo jest słabe i bezbronne, łatwo je wykorzystać, a ja nigdy nie umiałam się obronić. Gdy miałam 12 lat, zaczęłam je zdobić kreskami, pręgami, nacięciami.
Przez całe życia wmawiano mi (głównie babcia), jakim jestem wielkim nic. Nie miał mnie też kto kochać, więc powoli uwierzyłam w swoją bezwartościowość. Ludzie, którzy mnie krzywdzili, nie szanowali mojego ciała, zadawali mi ból fizyczny, pokazali mi jak niewiele jestem warta, nauczyli poniewierania.
Moja sytuacja rodzinna była dość pokręcona. Moja babcia była moim opiekunem od dziecka. Ojca do dziś nie znam. Na początku mieszkałam z matką, babcią i ciocią, ale gdy miałam 4 lata, babcia pobiła i wyrzuciła z domu moją matkę. Do dziś widuję ją sporadycznie, ale nie obchodzi mnie to, bo wiem, że ma mnie gdzieś. Moja ciocia była nastolatką, gdy się urodziłam, więc miała swoje życie i nie interesowała się mną. Nikt nie wiedział, że się okaleczam. Rodzina dalsza też nie wiedziała, miała własne problemy. Zresztą babcia bardzo dbała o to, żeby nikt się nie dowiedział, bo: „co ludzie powiedzą?”. Nie szukałam u niej wsparcia. Nienawidziłam jej.
Tak jak moja przyjaciółka ja też myślała o samobójstwie. Nigdy nie rozmawiałyśmy o przykrych rzeczach. Ironizowałyśmy, żartowałyśmy albo milczałyśmy. Gdyby nie czarny humor, chyba obie byśmy się zabiły.
Nauczyciele mieli związane ręce, bo chodziłam na wizyty kontrolne do psychologa i wszyscy w poradni mówili, że nic mi nie jest. Jednak uważali na każdą moją rankę. Podejrzane było dla nich, gdy naprawdę przewróciłam się na rowerze, dzwonili wtedy do domu.
Koledzy brzydzili się mnie. Najgorzej było na WF-ie, jak kazano dobierać się nam parami. Moje sznyty krwawiły przy wysiłku i nikt mnie nie chciał do pary. W liceum jest lepiej. Fakt, pokazują mnie sobie palcami i uśmiechają się z politowaniem. Jednak nie odwracają się ode mnie i chyba jeszcze chętniej ze mną rozmawiają, żeby mi nigdy nie było przykro.
Kiedy się tnę, jestem strasznie podniecona, rozdrażniona, czuję w sobie siłę, ale i opór, bo wiem, że nie wolno mi tego robić, chcę nad tym panować. Bólu nie czuję. Może dopiero na drugi dzień.
Sporo myślę o przyszłości. Gdybym nic nie planowała, nic by mnie tu już nie trzymało, a tak ambicja gna jakoś naprzód. Mam w planach konkretne studia. Interesuje mnie wiele kierunków, uczę się do matury, mam wizję swojej pracy. Chciałabym też się dalej spełniać na scenie. Gram, tańczę, śpiewam. To jest cudowne, bo ludzie patrzą na mnie z uznaniem i nie czuję się wtedy tylko problemem. Ogarnia mnie uczucie, że czasem nawet i ja mogę zrobić coś dobrego.
Jestem dość sentymentalną osobą i często rozpamiętuję całe swoje życie wraz z momentem, kiedy to się zaczęło i zaczynam rozumieć i traktować to jako normalną reakcję na ciężkie życie. Jest to zamiana bólu psychicznego na fizyczny — łatwiejszy do zniesienia. Pomaga mi to wyładować moją złość, która była i jest tak wielka, że musiała polać się krew. Ode mnie zależało tylko czy moja, czy też kogoś przypadkowego.
Patrycja (23 lata, studentka z Gdańska):
— Cięcie jest już dawno za mną. Zrozumiałam, że to w niczym nie pomoże i sama przestałam. Teraz patrząc wstecz (minęły 2 lata) żałuję, bo nie było warto, problemy były błahe i później samo się wszystko dobrze potoczyło. Nie umiałam wyładować złych emocji, więc zadawałam sobie ból. Pierwsza myśl o tym pojawiła się, gdy było mi ciężko. Zrobiłam to bez zastanowienia. Nie rozmawiałam z nikim. Jedna przyjaciółka zauważyła, pewnie dlatego, że się też cięła (o wiele dłużej i więcej miała ran niż ja). Nikt inny nie zwrócił uwagi, a nawet jeśli zwrócił, to o nic nie zapytał. Przed rodzicami ukrywałam i udało się. Byłam ostrożna.
Cięłam się, by poczuć ulgę. Tylko w ten sposób mogłam się wyładować. Ranę czasami dezynfekowałam perfumami, żeby bardziej piekło. Czułam złość i gniew na świat, że jest niesprawiedliwy. Dzięki bólowi stawałam się spokojniejsza. W zasadzie złość mi przechodziła.
Wreszcie sama doszłam do wniosku, że to jest niepotrzebne i jeśli będę tak robić dalej, to może się to źle skończyć. W zasadzie bałam się też reakcji rodziców. Teraz uważam, że to głupota. Nie warto. Moje problemy nie były tak poważne (wcześniej wydawało mi się, że były), mianowicie problemy w szkole, złamane serce. Cięcie ich nie rozwiązało. Nie mam już takich myśli. Pogodziłam się z tym, że w życiu są wzloty i upadki, a cięcie niczego nie przynosi, oprócz blizn.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze