Hobby męża doprowadza mnie do szału!
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuLudzie, którzy mają pasję, wydają się być niebanalni i interesujący. Często zazdrościmy im tego, że inspirują. Ci z kolei, którzy mają hobby, przyznają, że dzięki niemu życie ma ikrę i smak, staje się przyjemniejsze i bardziej znośne. Czasem bywa tak, że hobby staje się tak absorbujące, że paraliżuje życie rodzinne, przesłania priorytety, doprowadza pozostałych domowników do szału.
Magda (29 lat, urzędniczka z Poznania):
— Mój mąż, kiedy go poznałam, był zapalonym sportowcem. Biegał, grał w piłkę nożną, pływał. Był człowiekiem bardzo aktywnym, żył z pasją. Trzy lata temu uległ wypadkowi – od tamtej pory ma poważne kłopoty z kolanem. To tak naprawdę go unieruchomiło, a że Kamil musi mieć hobby, czemuś poświęcać uwagę, coś zgłębiać i być coraz lepszy, postanowił zająć się czymś innym. Naprawdę nigdy nie przypuszczałam, że taki wariat, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, rzecz jasna, może tyle czasu spędzać… w akwarium.
Mój mąż bowiem zajął się akwarystyką. Ale nie tam, że ustawił sobie szklany zbiornik z roślinką, muszelką i bojownikiem. Jego interesuje najwyższa półka i poziom profesjonalny. Dość szybko stał się ekspertem, dziś mamy w domu dwa wypasione zbiorniki – jeden gigant o profilu, jak go sobie nazwałam, botanicznym (bo rybki w nim są, ale tylko po to, żeby podwodna dżungla miała się dobrze) i drugi, mniejszy – to akwarium morskie. Wszystko to super wygląda, a mój mąż jest szczęśliwym człowiekiem, ale cierpi na tym jego rodzina: ja i dwójka maluchów. Pieniądze to raz — ile trzeba ich wydać na owo hobby, wie tylko ten, kto miał z tym do czynienia. Wszystkie zaskórniaki mój mąż defrauduje na giełdzie zoologicznej i aukcjach internetowych, często też sięga po zasoby z bieżących wydatków. Ciągle coś unowocześnia, dokupuje, zmienia. A my?
Do tego – mam wrażenie, że codziennie — wymienia wodę, grzebie w podłożu, przesadza rośliny, coś czyści. Ta pasja pochłania mnóstwo jego energii, uwagi i czasu. To dzieje się za dnia, a wieczorami Kamil czyta, dyskutuje, przesiaduje na forach. Generalnie nie jestem zołzą, nie mam nic do jego pasji, a wręcz przeciwnie, ale denerwuje mnie to, że mój mąż czasem zachowuje się jak nieodpowiedzialny dzieciak. A ja jestem sama – z domem, dziećmi. No i do tego te jego wężyki, skrobaczki i inne akcesoria, które wiecznie się walają albo suszą, i tylko czyhają, by mnie bądź dzieciaki znienacka zaatakować. Mój mąż zazwyczaj nie zwraca uwagi, gdzie coś kładzie czy wiesza, a rośliny, zanurzone w pojemnikach i wiadrach z wodą, znajdują się wszędzie. To naprawdę jest uciążliwe i wręcz niebezpieczne. Jestem uważna, pilnuję dzieci, wykupiłam też dodatkową polisę, żeby ubezpieczyć nas od wodnych atrakcji, jakie możemy urządzić sąsiadom piętro niżej, tylko skąd mam czerpać siłę, cierpliwość i wyrozumiałość, by to wszystko udźwignąć i nie zwariować?
Paulina (25 lat, ekspedientka z Olsztyna):
— Mój mąż to człowiek, który żyje dla hobby. Godzinami potrafił o nim opowiadać, a mi wydawało się, że jest taki oryginalny, ciekawy. Strasznie mi to imponowało. Pasja numer jeden to sklejanie modeli samolotów – zaszczepił mu ją już nieżyjący tata. Tak spędzali popołudnia i weekendy – to silnie ich połączyło. Potem, już w szkole, Paweł zaczął uprawiać sport – szeroko rozumianą lekkoatletykę. Odnosił nawet sukcesy, ale ostatecznie nie poszedł w tę stronę. Jest informatykiem – do dziś za to wyczynowo jeździ na rowerze i biega. Pasje mojego męża wyznaczają mu rytm. Ja – mam nadzieję – też jestem jedną z nich, z tym, że ja nie jestem aż tak wymagająca…
Po pracy, kiedy tylko zjemy w domu obiad, zazwyczaj siadamy przy naszym dużym stole roboczym. Paweł dłubie w tych swoich modelach, a ja? Otóż dzięki niemu rozkochałam się w decoupage – no bo ile czasu można siedzieć samotnie, najczęściej z nosem w serialu? Zatem siedzimy w skupieniu, czasem któreś z nas rzuci jakieś słowo, komentarz czy żart. Ale najczęściej milczymy – ot, to taka nasza mała rutyna. Wieczorem, kiedy normalni młodzi ludzie siadają przed telewizorem, kochają się albo idą na piwo do klubu, mój mąż zakłada swój strój sportowy i – dzień w dzień! — wybiega z domu, by przemierzyć kilka kilometrów truchtem bądź na swoim wypasionym rowerze. Czasem wyrusza sam, czasem z przyjacielem. Kiedy wraca – po mniej więcej dwóch godzinach – ja już śpię, otulona kołdrą i żalem. Bo czuję się jak zgorzkniała, zgrzybiała emerytka, która wszystko ma za sobą.
Nie ma w moim małżeństwie ani namiętności, ani pasji, ani ognia. Nie potrafię tego pojąć i zaakceptować. Mam wrażenie, że nie żyję z mężczyzną swojego życia, a przyjacielem lub bratem, który ożywia się tylko wtedy, kiedy opowiada mi o treningach, rekordach i dyskusjach na fachowych forach. On tym naprawdę żyje! Ileż te monologi wyzwalają w nim emocji! Aż mu czasem dech zapiera, tak nadaje! Może nawet wtedy ma erekcję – nie zdziwiłoby mnie to w sumie. Czasem, kiedy po raz kolejny przykleję się do jakiegoś zabrudzonego klejem blatu albo natknę się na brudną i sztywną od potu część jego garderoby, wybucham. Wrzeszczę wtedy, płaczę jak wariatka, wykrzykuję mu swój żal. Zupełnie jakby ktoś odkręcił mi wentyl. Kiedy ze mnie schodzi to napięcie, on patrzy na mnie, z takim spokojem i politowaniem w oczach, że czuję się jak UFO. No bo w sumie o co się czepiam? Że mój mąż ma więcej serca do Thunderbolta niż do mnie? To przecież takie dziecinne…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze