Zabito we mnie kobietę?
CEGŁA • dawno temuZawsze chciałam mieć rodzinę. Byłam szczęśliwa w gromadce braci i sióstr w rodzinnym domu, z jasnym podziałem na role, odpowiedzialnym ojcem i zapracowaną, ale wiecznie roześmianą, ciepłą mamą. Szybko zorientowałam się, że żyłam w iluzorycznym, słodkim układzie. Statystyczna rodzina to codzienna walka o zachowanie godności i pełni władz umysłowych. Zrozumiałam to w kilka godzin po własnym ślubie. Mąż po raz pierwszy potraktował mnie wtedy jak przedmiot...
Droga Cegło!
Zawsze chciałam mieć rodzinę, mój sens życia był rozpaczliwie banalny. Byłam szczęśliwa w gromadce braci i sióstr w rodzinnym domu, z jasnym podziałem na role, odpowiedzialnym ojcem i zapracowaną, ale wiecznie roześmianą, ciepłą mamą. Kosztem wyrzeczeń i uporu rodziców wszyscy wyszliśmy na ludzi, pokończyliśmy studia, wytyczyliśmy sobie cele. W mojej rodzinie nie było konfliktów, załamań, depresji, wątpliwości, co jest dobre, a co złe. Pragnęłam dla siebie czegoś podobnego.
Jako osoba bardzo młoda, ale już dorosła, szybko zorientowałam się, że żyłam w iluzorycznym, słodkim układzie. Nie w kłamstwie, bo moja rodzina była prawdziwa i nikt w domu niczego nie udawał. Ale w tym sensie, że taka rodzina to rzadki dar od Boga czy losu, jak kto woli, a statystyczna rodzina to codzienna walka o zachowanie godności i pełni władz umysłowych.
Zrozumiałam to dosłownie w kilka godzin po własnym ślubie. Mąż, którego znałam 3 lata i miałam absolutną pewność co do słuszności swojego wyboru, natychmiast pokazał kły, traktując mnie – wtedy po raz pierwszy – jak przedmiot do niego należący. Nie zważając na poweselne zmęczenie, przepicie, nastrój, czas i miejsce, obdarzył mnie naszą pierwszą córką…
Dalej już było cały czas tak samo, praktycznie byłam gwałcona, a moje zdanie się nie liczyło. Celem małżeństwa wg męża były dzieci właśnie – wszelkie środki „anty” były zakazane, sprawdzał nawet moje wyjścia, wizyty u lekarzy, torebki, kontakty, prywatne szuflady, rewidował łazienkę… Nie szanował ani mojego stanu zdrowia, ani samopoczucia czy nawet momentu cyklu. Częstotliwość współżycia dla niego zadowalająca była taka, że nigdy praktycznie nie mogłam należycie odbyć badań kontrolnych typu cytologia, a ginekolodzy karcili mnie żartobliwie za brak wstrzemięźliwości i umiaru.
Dzieci rodziłam jak w zegarku, co rok. „Wybawienie” przyszło za 4. razem – oczywiście synek urodził się bez żadnych badań „przed”, mąż nie zezwalał nawet na ujawnianie płci… Syn miał wadę serca, a wkrótce potem zdiagnozowano zespół Downa. Mój miłujący dzieci mąż niemal natychmiast zrobił woltę i „dla ekonomicznego dobrobytu rodziny” wkręcił się w 3-letni kontrakt zagranicą. Od narodzin syna aż do wyjazdu minęło około roku, a on w tym czasie już ani razu nie zainteresował się moim ciałem. Cóż to był za cudowny okres w moim życiu!
Po jego wyjeździe po raz pierwszy odetchnęłam pełną piersią i zaczęłam usilnie myśleć, co dalej. Pomogła mi rodzina, mądrzy fachowcy… Bez dłuższych wahań wzięłam pełnomocnika i załatwiłam rozwód zaocznie, uzyskując do tego bardzo wysokie alimenty. Ale… Nie cieszyło mnie to tak, jak powinno. Miałam dopiero 30 lat, a czułam się i wyglądałam jak spalony wrak. Starczało mi jedynie sił na równe i hojne obdzielanie moich dzieci miłością.
Dźwigałam się długo i nie do końca udało mi się wyprostować. Zadbałam o zdrowie, zdobyłam pracę i sensowne mieszkanie jak najdalej od rodziny męża, ponieważ nie chciałam, by przerażająca mentalność tych ludzi w jakikolwiek sposób naznaczyła moje dzieci. Zresztą, nie garnęli się do kontaktów, zwłaszcza z „wadliwym” wnukiem. I dobrze.
Pozostał problem mnie samej – istoty ludzkiej, kobiety widzianej samodzielnie, niezależnie od macierzyństwa. Nie wiedziałam i nadal nie wiem, kim jestem i na co jeszcze mogę w życiu liczyć. Nie umiem wyobrazić sobie partnera życiowego, odpowiedniego dla mnie i zarazem opiekuna moich dzieci. Nie wiem, czego chcę od miłości, JAK taki człowiek powinien mnie kochać, bym nie czuła się wiecznie zastraszona, zbrukana i nieważna. Znajomi twierdzą, że w wieku 36 lat jestem atrakcyjna jak nigdy przedtem, ale ja unikam mężczyzn, nie umiem i chyba nawet nie chcę z nimi rozmawiać, nie wierzę im i nie ufam. Wstydzę się tego, czym stałam się przy mężu, tego, na co mu pozwoliłam… Czuję się jak dziewczynka w tym okresie rozwoju, gdy boi się rozmawiać z chłopcami.
Nie wierzę, że mi się uda. Dzieci są wprawdzie zabezpieczone finansowo, upośledzony syn kończy właśnie edukację w fantastycznym przedszkolu i ma fajną, szczerą więź z rodzeństwem. Wiem, że to są też moje sukcesy. Ale nie przestałam marzyć o miłości, a zarazem nie wierzę w znalezienie kogoś, kto pokocha mnie wraz z brzemieniem mojej przeszłości, z moją wieloletnią bezdenną głupotą i biernością, i jeszcze na dodatek z moją gromadką urwisów.
Ariadna
***
Droga Ariadno!
Spróbuj spojrzeć na własną historię jak na opowieść o swojej sile i heroizmie, nie eksponuj aż tak wad czy popełnionych błędów. Obwinianie siebie to droga donikąd, a Ty przecież szukasz drogi do szczęścia, prawda? Myślę, że na kształt swojego małżeństwa zgadzałaś się poniekąd podświadomie, za jedyny alternatywny wzorzec mając rodziców. Rodziły się dzieci, żyłaś pod presją, nie było czasu na dogłębne analizy czy bunt. Mąż traktował Cię fatalnie, ale prawdziwą twarz odsłonił dopiero po narodzinach niepełnosprawnego dziecka. Gdyby wytrwał przy Was, paradoksalnie, być może nie znalazłabyś dość siły, by się z nim rozstać, łudziłabyś się nadal. Jak widzisz, nawet kilka lat życia w szponach tyrana może w ostatecznym rozrachunku wyjść na plus. Po pierwsze, zrozumiałaś, że model ultratradycyjny to model niekoniecznie najlepszy, zwłaszcza gdy opiera się na niewolnictwie kobiety. Po drugie, zobaczyłaś, że mąż – taki mąż – nie jest Ci wcale potrzebny. Nie daje miłości, poczucia bezpieczeństwa, dowartościowania, a jedynie psychiczne udręczenie. Bez niego natomiast świat wypiękniał, a Ty nauczyłaś się samodzielności. No, może nie do końca…
Zostały dwie ważne rzeczy, najważniejsze właściwie. Odbudowanie siebie i swojego postrzegania, po pierwsze, związku, po drugie, miłości fizycznej. Musisz na nowo uwierzyć, że jesteś warta takiego uczucia, jakiego pragniesz (uprzednio je zdefiniowawszy) i odpowiedniego traktowania Cię przez partnera – także w łóżku. Jestem pewna, że Twój potencjał emocjonalny jeszcze się nie wyczerpał ani nie został zniszczony, pomimo traumy przeżytej w małżeństwie. Jestem pewna, że potrafisz dawać i brać miłość na zasadach równouprawnienia i bez związku z prokreacją, bo to aspekt miłości i małżeństwa ważny, aczkolwiek najprostszy. A relacja dwojga ludzi to jednak twór bogatszy i bardziej złożony, o czym musisz koniecznie przekonać się na własnej skórze.
Bardzo doradzam Ci terapię psychologiczną i seksuologiczną, co ułatwi Ci wyjście z roli „przedmiotu”, otworzy na inny sposób odczuwania i budowania więzi z mężczyzną, odkręci krzywdy, jakie wyrządziło Ci małżeństwo z prymitywnym w tych sprawach człowiekiem. Nie jesteś już od dawna bierna ani uległa – wzięłaś życie w swoje ręce, wyprowadziłaś na prostą mnóstwo ważnych spraw. Myśl o sobie i o swoich dzieciach z dumą, nie zakładaj, że Wasza przeszłość o czymś przesądza. Jesteś młodą kobietą, która może jeszcze zbudować nową rodzinę, jeśli naprawdę tego zapragnie. Na pewno nową, autentyczną tożsamość.
I tu doradzam pomyślenie w jeszcze innym kierunku: czy bardziej doskwiera Ci brak mężczyzny i opiekuna Twoich dzieci – czy raczej prześladuje Cię abstrakcyjne widmo samotności, także w sensie społecznym? Bo, patrząc na sprawę z drugiej strony, mogłabyś szczerze wobec samej siebie stwierdzić na przykład, że związek nie jest jednak Twoim priorytetem, lub jeszcze nie w tej w chwili. Nie przed terapią… Odżyłaś, odchowałaś dzieci… Możesz i powinnaś zająć się sobą, ale – na spokojnie. Nie szukaj miłości na siłę, jako dowodu na to, że „potrafisz” i że nie wszyscy faceci są tacy sami. Oczywiście, nie są. Mam głęboką nadzieję, że to Twój były mąż był kuriozalny, a Ty byłaś tak zszokowana, że na kilka lat utknęłaś przy nim. Teraz już wiesz. Ale jeszcze nie wszystko. Twoje przeróżne lęki i poczucie wstydu może bardzo negatywnie wpływać na przebieg nowych znajomości, skazując je na przedwczesne fiasko.
Grozi Ci również, co może Cię zdziwić, uwikłanie się w podobny model, czyli związek z mężczyzną dominującym. Czujesz się zagubiona i tzw. silny facet mógłby dać Ci złudzenie oparcia. Nie warto ryzykować, po raz kolejny podporządkowywać życiowych decyzji jedynie marzeniom i ideałom. Lepiej popracować nad sobą do momentu, aż poczujesz się gotowa na bycie partnerką w związku. Tylko wtedy znajdziesz człowieka odpowiadającego Twoim rzeczywistym, a jeszcze nie do końca uświadomionym potrzebom.
Odnalezienia siebie mocno życzę!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze