Sieciowa wdowa
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuProblem uzależnienia od sieci jest coraz poważniejszy. Do najgroźniejszych skutków tej choroby można zaliczyć zanik więzi emocjonalnych z najbliższymi. Według statystyk w Europie Zachodniej leczy się ponad 2000 osób w wieku od 6 do 70 lat. Są to dane niepełne i nie oddają prawdy o tym zaburzeniu – niewiele osób uzależnionych zdaje sobie sprawę ze swojej choroby, nie ma też zbyt wielu ośrodków zajmujących się leczeniem tego uzależnienia. Jak sobie z chorobą poradzili Agata i Michał?
Agata (29 lat, właścicielka gabinetu kosmetycznego w centrum Warszawy):
— Przed ślubem taki nie był. W ogóle nie interesował się komputerami. Nawet śmiałam się z niego, że taki z niego analogowy facet, że nawet maila nie ma. Po ślubie zamieszkaliśmy w domu moich rodziców i Michał zaprzyjaźnił się z moim młodszym bratem. Na początku się z tego cieszyłam, że tak się polubili, że mają taką dobrą relację.
Wtedy się zaczęło. Brat pokazał mężowi świat gier. I Michał się wciągnął.
Na początku znów się cieszyłam. Siedział w domu, nie łaził nigdzie z kumplami (co cały czas robił przed ślubem), nie uprawiał żadnego niebezpiecznego sportu, jak mężowie niektórych moich koleżanek. A ja miałam czas dla siebie. Super układ.
Z czasem jednak jego granie zaczęło mnie niepokoić. Co tylko wrócił z pracy do domu i zjadł obiad, siadał do komputera. Od drzwi szedł prosto do pokoju, gdzie stoi komp, włączał go, żeby było szybciej, a dopiero później witał się ze mną. Szybko jadł i leciał grać. Spędzał tak wszystkie wieczory, także niedziele i święta. Nie było dnia, żeby Michał nie spędził kilku godzin na strzelaniu.
Na początku najbardziej brakowało mi seksu. Oczywiście myślałam, że to moja wina, że jesteśmy razem tak długo, że go przestałam podniecać, że się mną znudził. Mówiłam, co czuję, kiedy zamiast seksu woli grać. Co mówił? Że to nieprawda, że mnie kocha, że jestem wspaniała, że go podniecam. Po każdej takiej rozmowie był szybki seks, po którym czułam się jeszcze gorzej. Jakby odrabiał pańszczyznę, byle szybciej skończyć, byle szybciej wrócić do komputera i znów móc zabijać – Niemców, potwory, wampiry.
Próbowałam też przebieranek, seksownej bielizny i urozmaiceń z zabawkami z seks-shopu. I czułam się jeszcze gorzej. Jakbym musiała zasługiwać na ten seks, zabiegać o niego, starać się. Mąż robił co trzeba i znów włączał kompa.
Próbowałam pokazać mu inny świat. Organizowałam jakieś wyjścia, wycieczki, niespodzianki. Brał w tym wszystkim udział, ale z niechęcią. Zmuszał się i znów dawał mi do zrozumienia, że robi to wszystko dla mnie. Że spełnia moje pragnienia, moje marzenia.
Po każdym powrocie do domu włączał komputer. Nawet, jeśli była już północ, a on miał na szóstą rano do pracy.
Kiedyś nie wytrzymałam. Powiedziałam mu, zanosząc się łzami, że czuję się niekochana, odrzucona, potrzebna tylko do tego, by mu ugotować, wyprać i posprzątać. Że już nie czuję się kobietą, bo jego granie jest najważniejsze. Że mnie nie widzi, że przestałam być ważna.
Powiedział, że nie rozumie, o co mi chodzi? Czy nie robi wszystkiego, czego chcę? Przecież kocha się ze mną, jeździ ze mną w góry i spotyka się ze znajomymi. Przynosi do domu pieniądze, nie zdradza, nie pije. Czy nie ma prawa do swojego czasu, do swojego hobby?
Nie potrafiłam mu wyjaśnić, że inaczej rozumiem bliskość i intymność. Że to jego hobby to choroba.
Z czasem napięcie między nami zaczęło rosnąć. W końcu postawiłam mu ultimatum: albo gry, albo ja. Nie grał przez dwa tygodnie. Potem miałam służbowy wyjazd, a kiedy wróciłam, grał jakby wcześniej nie było między nami żadnej umowy. Wtedy coś we mnie pękło. Nie odezwałam się nawet słowem. On też zachowywał się tak, jakby nigdy nic. Grał.
Zrobiłam rachunek sumienia. Miałam 27 lat i chorego męża, który uważał, że nie jest chory. Skoro on wybrał taką drogę, ja pójdę swoją. Znalazłam swoje hobby. Wróciłam do pływania, które trenowałam jako dziecko. Co wieczór jeździłam na basen. Pomagało mi to rozładować napięcie, narastającą we mnie wściekłość i poczucie, że zmarnowałam sobie życie.
Ponieważ nie bardzo wiedziałam, co mogłabym zrobić, postanowiłam poczekać, zdać się na los. Nie chciałam się rozwodzić. Przecież go kochałam.
Z czasem zauważyłam, że zrobił się agresywny. Wiem, że wielu uzależnionych od gier tak ma – w końcu wiele godzin spędziłam na różnych forach, gdzie żaliły się kobiety będące w takiej samej sytuacji, jak ja. Śmieszyły mnie ich dobre rady: wyłącz korki, wyrzuć komputer, wyrzuć gry, wyjmij kartę sieciową. Jakby to miało jakieś znaczenie. Zdawałam sobie sprawę, że Michał ma głębszy problem i niszczenie sprzętu w niczym mu nie pomoże. Żeby go zmienić, musiałabym mu zresetować mózg, a to przecież niemożliwe.
Potem poznałam pewnego ratownika i wdałam się w romans. Nie chciałam tego, nie planowałam, nie szukałam – ratownik sam się napatoczył. Wiedział od początku, że mam męża-zombie, który chodzi do pracy, a resztę wolnego czasu spędza przy kompie. Śmiał się ze mnie, że jestem wdową, i to wielokrotną, bo mi co wieczór ktoś zabija męża. Być może to wykorzystał. Nieważne. Ważne, jakie były skutki tej znajomości.
Jak cudownie było znów czuć się pożądaną i kochaną! Jak wspaniale było znów poczuć się kobietą, o którą ktoś dba, zabiega, którą ktoś zauważa! Nie żałowałam żadnej minuty spędzonej z moim ratownikiem. Dzięki niemu znów stałam się tą samą kobietą, którą byłam, zanim Michał zaczął grać. Znów uwierzyłam w siebie, własną atrakcyjność i możliwości. Wiem, że to głupie, tak budować poczucie własnej wartości na znajomości z facetem, ale wtedy nie umiałam inaczej. Nie umiałam znaleźć siły w sobie samej. Potrzebowałam mojego ratownika, żeby podjąć decyzję, co dalej.
Któregoś wieczora zebrałam się na odwagę i powiedziałam mojemu mężowi, że mam romans. Powiedziałam mu, dlaczego wdałam się w romans i co dostałam od mojego kochanka. Myślałam, że mnie zabije, tak jak zabijał co wieczór różne potwory. Połamał klawiaturę, rozbił monitor. Patrzyłam na to wszystko i przysięgam: nigdy wcześniej nie czułam takiego spokoju. Byłam gotowa na koniec. Czekałam na to, aż mąż powie, że chce rozwodu.
Ale stało się coś, czego się nie spodziewałam. Po ataku wściekłości Michał rozpłakał się jak dziecko i błagał mnie, żebym go nie zostawiała, nie odchodziła do innego. Przyrzekł mi, że pójdzie na terapię i że już nigdy, przenigdy nie zagra. Przepraszał mnie na kolanach, błagał o wybaczenie.
Rozstałam się z ratownikiem. Dałam Michałowi ostatnią szansę.
Dziś na swój związek patrzę chłodno. Obserwuję Michała i czekam, co przyniesie jego terapia. Wiem, że nawet jeśli będziemy razem – na razie sama nie wiem, co czuję – nie uda nam się wrócić do tego, co było, zanim zaczął grać. Straciliśmy wiele czasu, ja go zdradziłam, a potem wymusiłam zmianę siłą. Michał grał, grał, grał, aż przegrał nasze życie. Boję się czasem, że bezpowrotnie.
Michał (31 lat, właściciel agencji reklamowej w Warszawie):
— Kiedyś mnie śmieszyli ci, co całe dnie spędzali przy komputerach. Wydawało mi się, że uciekają od życia. Wolałem ruch, prawdziwe przygody w górach, długie rozmowy przy ognisku. Potem zacząłem grać i dałem się ponieść złudnemu przekonaniu, że mam wpływ na to, co się dzieje na monitorze.
Nawet nie wiem, kiedy straciłem kontrolę nad tym wszystkim. Przez długi czas wydawało mi się, że Agata się mnie czepia, że ma poprzewracane w głowie, bo się naoglądała seriali i teraz wymaga Bóg wie czego. Że będę jej patrzył romantycznie w oczy i trzymał ją za rękę? Co jest złego w tym, że siedzę w tym samym przecież co ona pokoju i gram w niewinną grę o wampirach? Czy ja siedziałem na jakimś seks-czacie i się onanizowałem?
Tłumaczyłem sobie to tak: sama nie ma żadnych zainteresowań, to by sobie ze mnie chciała zrobić koleżaneczkę do rozmów o szminkach i szmatkach. Przecież ja nie robię nic złego, nie zdradzam jej jak moi kumple swoje żony, nie piję jak oni, nie biję, jak jeszcze inni, co miesiąc przynoszę do domu sporą sumkę, na nic nie wydaję… Takich usprawiedliwień miałem przed sobą tysiące. Czasem robiła mi jakieś awantury, były jakieś płacze, ale się nie przejmowałem. Kobiety tak mają, czasem płaczą. Przechodzi im. Tak sobie myślałem. I grałem dalej.
Jak mi powiedziała, że ma romans, wpadłem w szał. Świat mi się zawalił. Ale najgorsze w czasie tamtej rozmowy było to, że była taka spokojna. Patrzyła na mnie, jakbym był jakimś robakiem, a ona biologiem, który go obserwuje. Zero emocji. Najpierw chciałem zabić ją, potem tego jej gacha, na końcu siebie. Jak mi przeszła złość i pierwszy szok, dotarło do mnie, że mam ostatnią szansę na to, żeby uratować nasz związek. Bo to nie było tak, że ja Agatę przestałem kochać, czy jej pragnąć. Ale jak było, dlaczego się tak alienowałem? Tego wtedy nie wiedziałem.
Dopiero podczas terapii zrozumiałem, co się stało. Kiedy kryzys zaczął mi się dawać we znaki i moja firma zaczęła przynosić znacznie mniejsze zyski, niż dotychczas, zacząłem uciekać od rzeczywistości. Zamiast zmierzyć się z faktami, uciekałem w świat, nad którym zdawało mi się, że sprawuję władzę. Straciłem poczucie kontroli nad własnym życiem, za to w necie byłem panem życia i śmierci!
Nie gram już, choć czasem fizycznie czuję, że mi tego brak. Leczę się. Widzę czasem, że Agata patrzy na mnie jak na robaka, tak samo, jak wtedy, kiedy powiedziała, że mnie zdradziła. Boję się, że odejdzie. Bardzo się staram, żeby jednak została.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze