Potęga podświadomości
MARGOLA&KAZA • dawno temuPewnego dnia moje dziecię zaniemogło. Infekcja, wysoka gorączka... Udałam się z nim do pediatry. Wchodzę do gabinetu – pediatra za biurkiem unosi głowę – zamurowało mnie. Radek Pazura. W dziecięcej poradni, z tabliczką „Pediatra ordynuje w godzinach...” – Radek Pazura, moja miła.
Kazo kochanieńka,
Cóż, nie w ciemię bita jestem, kręcę się i ocieram tu i ówdzie, więc – aktor nie aktor – zachowuję zimną krew. Zbadał mego chorego syna i mówi: „Proszę się zbliżyć”. Grzecznie wykonałam polecenie, a ten złapał mnie za łokieć i długo, przeciągle pocałował. Odjąwszy usta od mych ust, zapytał filuternie: „I co pani na to?”. „Pan pozwoli, że usiądę i ochłonę” – odparłam z gracją. Ochłonąwszy, uśmiechnęłam się doń i wyszłam z gabinetu. Cóż ja, parweniuszka niespełniona scenicznie, mam do szukania w gabinecie tak uznanego lekarza pediatry?
Najtrudniej było wtedy, gdy w środku zabawy przypomniałam sobie nagle, że wszyscy piszą kolokwium z matematyki. Bujałam sobie wśród przyjaciół, niefrasobliwa, rozluźniona i nagle dzwonek alarmowy w głowie, gnam, a tam wszyscy siedzą, czoła myśleniem we wzory pocięte, w bruzdy wysiłku intelektualnego poorane i ja, przed chwilą jeszcze rozświergotana, już zdruzgotana i spięta, nieprzygotowana, niespodziewana… Na próbę też się spóźniłam, na wyjazd w trasę artystyczną zapomniałam pojechać, o obronie pracy magisterskiej nie wspomnę… Oj, zdarzyło mi się bronić, gdy uczelnia już prawie zamknięta była! Komisję w drzwiach złapałam, panią promotor ubłagałam, w cywilu wystąpiłam, obroniłam.
A ostatnim razem, kochana, siedziałam przy stole i brałam udział w bardzo ważnych obradach. Ważyły się, bez żadnych przesadnych tonów patetycznych, po prostu losy Polski. Tragiczną i boleśnie przeze mnie odczuwaną niedogodnością był fakt, że pierwsze skrzypce w tej sprawie grał niejaki ojciec Rydzyk. Rozumiesz, co czułam, siedząc ramię w ramię z personą, której działalności, mówiąc oględnie, nie popieram… Ze zgrozą patrzyłam, jak wszyscy, absolutnie wszyscy, szykują się do podpisania dokumentu, z którego treścią się głęboko nie zgadzałam. Główną rolę grał jakiś wychowanek Rydzyka. Młody chłopak, pupilek znanego redemptorysty, działający w ślepym dla niego posłuszeństwie, wziął do ręki pióro i nagle powiedział: „Koniec. Nie biorę w tym więcej udziału” – i przedarł dokument. Ojciec Rydzyk rzucił się na niego, a ja na ojca Rydzyka. Wykręciłam jego rękę, obaliłam go impetem, odnotowałam zdumiona, że jak na swoje lata ma niesłychaną krzepę! Tłukliśmy się dobrą chwilę, do walki przyłączyli się inni, w ferwor wdarł się dzwonek telefonu… „Czy pani zamawiała budzenie?”.
Tak. Zamawiałam. Nie da się ukryć. Sen – mara…
I za to, Kaza, lubię moją podświadomość. Nigdy nie wiem, kogo w niej spotkam tym razem i co on uczyni. Świadomie chętniej poddałabym swe usta pocałunkom Nicolasa Cage’a, a tu – masz – Pazura. W snach walczę o sprawy ważne, ratuję tonących, naprawiam świat, kocham wzniośle i wielbię otwarcie. A potem – czas w rzeczywistość… jakby nieco mniej barwną. Jesteś tu gdzieś, Kazeczko moja?
Margola
***
Margolu,
Za to, za co Ty lubisz swoją podświadomość, ja nie znoszę rzeczywistości. Nigdy nie wiem, co się wydarzy, kogo spotkam, a tym bardziej – co zrobią inni… O swojej nieprzewidywalności nie wspomnę. Możliwe, że nie jestem najlepsza w ocenie sytuacji, nie znam się na ludziach i bujam w obłokach, zamiast stać pewnie na ziemi, ale częściej zdarza mi się przecierać oczy ze zdumienia na jawie, niż wierzyć, że sen jest rzeczywistością. Sen to sen, zachwyci, oburzy, wystraszy i zostawi z łomoczącym sercem na środku łóżka. W porze obiadowej nie będziesz już sobie mogła przypomnieć, co to Cię tak dziś w nocy wzburzyło. A rzeczywistość nie. Jak przylepi się do człowieka gdzieś w łonie matki, tak ciągnie się i ciągnie do samego końca, jakakolwiek by była, a różowa niestety bywa rzadko i krótko.
Dzwoni do mnie kolega. Stary, dobry kolega.
– Kaza – mówi z wyrzutem, zapominając o powitaniu – jak mogłaś mi to zrobić??? Koniec z naszą przyjaźnią!
Po czym odkłada słuchawkę i tyle go słyszę. Wyłącza telefon, nie odpowiada na moje SMS-y, maile, telefony, w których domagam się rozwinięcia tematu. Tak jak uczyli w szkole: wstęp, rozwinięcie i zakończenie, a nie od razu puenta! Warto dodać, że z kolegą nie wiążą mnie bynajmniej żadne niejasne związki uczuciowe, które mogłyby tłumaczyć irracjonalne zachowania. Nie, zwykły kolega. Prosty układ, jasne zasady.Po miesiącu, z czego jedna połowę próbuję się z nim skontaktować, a drugą połowę zachodzę w głowę, co mu zrobiłam i kiedy – telefon. Ten sam kolega.
– Halo – mówi. – Kaza? Dawno do mnie nie dzwoniłaś, co jest? Żyjesz?
– Czy ja żyję???
– Źle ze mną było, kobieta mnie rzuciła… Czemu nie zadzwoniłaś?
– Czemu nie zadzwoniłam???
Albo inaczej.
Jadę do Ciebie… Autostradą do obwodnicy, potem jedno, dwa, trzy ronda i na czwartym w prawo i jestem na miejscu. Autostradą do obwodnicy… OK, jedno rondo – OK… drugie rondo – roboty drogowe. Zaraz, zaraz, kręcę się po rondzie chwilę w kółko, żeby złapać myśli. Ale widzę wyraźnie tylko jeden wyjazd, ten, którym wjechałam, reszta zastawiona znakami STOP, pachołkami, światełkami. Jeszcze jedna runda i się poddaję. Na wcześniejszym rondzie znajduję maleńką, ubrudzoną tabliczkę z napisem OBJAZD, która to tabliczka kieruje mnie prosto na autostradę do Warszawy, czyli w zupełnie innym kierunku. Udaje mi się zjechać na pierwszym zjeździe, przedrzeć się przez zaplecze jakiegoś kamieniołomu w lesie, a mniej więcej kilometr dalej widzę czarno na żółtym kierunkowskaz na mój punkt docelowy. Drodzy drogowcy raczyli żartować chyba albo może w półśnie montowali znaki… Rozumiem, że Radek Pazura może na boku dorabiać jako pediatra, ale żeby niewinnego kierowcę, na wysoko uprzemysłowionym Górnym Śląsku traktować grą w podchody jak z Kafki?
To ja poproszę budzenie, raz!
Kaza
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze