Mój mąż nie okazuje emocji
CEGŁA • dawno temuMój mąż nie okazuje emocji. Nie ma ich lub je tłumi. Z racji swej natury nie dał mi odkryć, czemu tak jest, bo nigdy o takich sprawach nie rozmawiamy. Nauczył mnie z tym żyć i nie domagać się więcej. Sytuację ratuje fakt, że mi wpojono od dzieciństwa zasadę: liczą się czyny, nie słowa. Nasz związek trwa dzięki temu, że pozostaję wierna tej zasadzie i wszystkich, także jego, oceniam według niej. Chciałabym to zmienić.
Droga Cegło!
Mój mąż nie okazuje emocji. Są tylko dwie możliwości: nie ma ich lub je tłumi – ta pierwsza oczywiście mało prawdopodobna… Z racji swej natury nie dał mi odkryć, czemu tak jest, bo nigdy o takich sprawach nie rozmawiamy. Można od biedy nazwać to jego „sukcesem pedagogicznym”, że nauczył mnie z tym żyć i nie domagać się więcej. Sytuację ratuje fakt, że mi wpojono od dzieciństwa zasadę: liczą się czyny, nie słowa. Nasz związek trwa dzięki temu, że pozostaję wierna tej zasadzie i wszystkich, także jego, oceniam według niej. A jest to człowiek, na którego bez wątpienia mogę liczyć.
Od czterech lat żyję, jak to się mówi, na kredyt – uciekłam chorobie uważanej za wyrok. Życie zawdzięczam nie tylko lekarzom, ale też determinacji i twardości męża. Rozkleiłam się, a on nie popuszczał. Nigdy nie zapomnę dnia, gdy dostałam skierowanie do szpitala… Polskie cito, czyli za dwa tygodnie. Płakałam, kazałam mu zawieźć zwolnienie do mojej pracy. Było jednak lato i on wiedział, że obiecałam koleżance zastępstwo podczas jej urlopu, a moja choroba w zasadzie nie dawała objawów. Spojrzał na mnie i powiedział: masz dwa tygodnie, idź do pracy, tak jak obiecałaś. Zamierzasz siedzieć w domu i rozmyślać o śmierci?
Byłam wtedy młodsza i głupsza o ponad cztery lata… Nienawidziłam go za te słowa. Chciałam przytulania, głaskania po główce, a dostałam burę jak dzieciak, który nie chce iść do szkoły, bo boi się klasówki. Chłodny wychów… Dziś wiem, że na każdym etapie tego, co się ze mną działo, mąż podejmował właściwe decyzje i mobilizował mnie do walki, którą na razie wygraliśmy.
Podałam ten przykład, gdyż potrafię chyba odróżnić rzeczy ważne od błahych. Niestety, zdarzają się momenty w życiu, gdy blokada uczuciowa utrudnia porozumienie między ludźmi. I to się właśnie nam zdarzyło ostatnio. Natknęłam się przypadkiem na sytuację, nie wchodząc w szczegóły, lekko dwuznaczną. Tak ją odebrałam. Poprosiłam o wyjaśnienie. Mąż potraktował mnie drwiną i chłodem. Potem powiedział, że nie poznałam go wczoraj i miałam już chyba dość czasu, by zdecydować, czy mu ufam, czy nie… Bo jeśli nadal mam wątpliwości, to może cała zabawa nie ma sensu? To klasyczne podejście z jego strony. Niczego nie trzeba wyjaśniać, rzeczy rozumieją się same przez się.
Zabolało mnie to, ponieważ nie lubię być skazywana na domysły i niepewność, słabo sobie wtedy radzę z własnymi odczuciami. Ale przynajmniej komunikuję wprost, co mnie niepokoi. Zażądałam odpowiedzi, żeby mieć wybór. Móc samej ocenić, czy brzmi to wiarygodnie, i zadecydować, czy mogę z tym żyć. Czy chcę. Nastąpiła pierwsza „akustyczna” kłótnia między nami, z czego wnioskuję, że sprawa jest jednak poważna i zasługuje na uwagę. Mój mąż nie ma w zwyczaju wybuchać.
Czarne zgliszcza pozostały po tej „rozmowie”. Padły słowa rynsztokowe, nie do powtórzenia i nie do cofnięcia. Mąż ponownie zaskorupił się w sobie, zostawiając mnie zranioną i pełną jeszcze większych podejrzeń. Przy kolejnej próbie nawiązania porozumienia z mojej strony zagroził wyprowadzeniem się. Powiedział, że skoro zadajemy sobie tylko ból, to lepiej to przeciąć. A zatem – doszedł szantaż… Jestem zrozpaczona, nie wiem, co robić. Absolutnie nie mam sposobu dotarcia do niego, nic nie skutkuje. Z drugiej strony, takie automatyczne życie z dnia na dzień jest dla mnie nie do pomyślenia.
Co według Ciebie można poradzić?
Kala
***
Droga Kalu!
Jest mi ogromnie trudno ustosunkować się do historii opisanej tak enigmatycznie. Napisałaś mi tylko, że rozmiar upokorzenia czyni Cię niezdolną do całkowitej szczerości. To sugeruje sytuację jednoznaczną, nie dwuznaczną. Lub bardziej upokarza Cię obecna postawa męża, niż samo wydarzenie. Podobnie jak Ty, jestem skazana na domysły.
Zacznijmy może od tego, że źródeł charakteru Twojego partnera należałoby zapewne poszukać w dzieciństwie. To wtedy człowiek uczy się (lub nie) radzić sobie z własnymi emocjami. Efekt końcowy zależy od rodziców i relacji z nimi. Jeśli dziecko żyje w atmosferze nakazów i zakazów, dotyczących między innymi tego, co „wypada”, a co nie, najczęściej zamyka się w sobie. Rodzice często, nawet w dobrej wierze, karcą dziecko za nadmierną emocjonalność. Nie pozwalają mu się bać, cieszyć, płakać, szaleć z radości. Zapewniają, że zastrzyk nie boli, wyśmiewają strach przed dentystą, nie tolerują „histerii”, każą być „dzielnym”. W naszej kulturze nadal dotyczy to zwłaszcza chłopców, którzy mają być „silni”. Rodzice ich nie przytulają, żeby nie wychować mazgajów. Robią im krzywdę, mniej lub bardziej świadomie, ale jednak. Im oraz… ludziom, którym kiedyś przyjdzie żyć u ich boku.
Tak to wygląda w dużym uproszczeniu, a konsekwencje są nieciekawe. Z dziecka wychowywanego w tak restrykcyjny sposób wyrasta dorosły, który nie radzi sobie z własnymi emocjami – pamięta tylko o tym, że nie wolno ich odsłaniać przed światem, bo zostanie to ukarane. Taki człowiek bywa zakompleksiony, nie wierzy, że sam z siebie zasługuje na miłość – uważa, że musi na nią zapracować, jak na wszystko inne w życiu etc. Bardzo często jest osobą aktywną, efektywną w działaniu, niezawodną, spolegliwą, nastawioną na konkret.
Twój mąż sprawia wrażenie kogoś takiego. Sprawdza się w trudnych sytuacjach, gdy trzeba szybko podejmować optymalne decyzje. Traktuje bardzo serio swoje obowiązki. Na większość problemów patrzy „obiektywnie”, jak na sprawy, które po prostu wymagają załatwienia, bez dywagowania i dzielenia włosa na czworo. Traci natomiast grunt pod nogami w momentach, gdy potrzebna jest tzw. inteligencja emocjonalna. Boi się wkraczać na „miękkie” terytorium psychologicznych "rozdrapów". Niuanse to dla Niego terra incognita.
Byłby może dobrym partnerem dla kobiety o podobnym usposobieniu: twardej, wymagającej, ambitnej, stawiającej sobie ściśle określone cele życiowe i… tłumiącej sferę uczuć. Takiej, która w specyficzny sposób zarządza swoimi emocjami – uważa, że lekiem na depresję nie są proszki i terapia, tylko 2 godziny wyciskania na siłowni. I dla niej to się sprawdza.
Ty jesteś inna. Uważasz – skądinąd bardzo słusznie — że każdy człowiek ma prawo do wyrażania swoich uczuć. Jest to zdrowe i całkowicie naturalne. Kłopot pojawia się w momencie, gdy prawo to subtelnie ewoluuje w… obowiązek. Nie możesz zmusić męża, by skorzystał z tego przywileju i zaczął uzewnętrzniać emocje, bo prawdopodobnie jest to dla Niego większym stresem niż ich ukrywanie. Sama już się przekonałaś, że gdy zostanie sprowokowany i przyciśnięty do muru, skutki są opłakane. Ale – możesz Go zmusić do konkretnego działania, tak jak lubi.
Teraz załóżmy – tylko fantazjuję – że weszłaś wieczorem do pokoju i usłyszałaś końcówkę rozmowy telefonicznej, która wyglądała na przyjacielską pogawędkę z kimś, kogo nie znasz. Z kobietą. Zaniepokoiłaś się, bo nic Ci o tym nie wiadomo, by mąż przyjaźnił się z kobietami i rozmawiał z nimi wieczorami w domu. Zadałaś niewinne, acz uzasadnione pytanie, które On w nieprzyjemny sposób zbagatelizował. Poczuł się dotknięty brakiem zaufania z Twojej strony, ale niczego nie wytłumaczył, by zapewnić Ci spokój. Nie uznał tego za konieczne. Tego typu sytuacji Twój mąż nie uważa za problem, więc nie zrobił nic, by go rozwiązać. Przy kolejnej odsłonie doszło do wulgarnej awantury. Mąż stracił cierpliwość, ponieważ zawsze oczekiwał i nadal oczekuje od Ciebie „dojrzałości”. Jego zdaniem powinnaś umieć samodzielnie ocenić sytuację i wyciągnąć właściwe wnioski. On przecież tak robi, tak należy robić, nic prostszego – czemu więc Ty nie potrafisz?
Dramat polega na tym, że zaufanie, tak jak miłość, nie jest nam dane raz na zawsze, zdefiniowane, niezmienne, koniec kropka. Zaufanie cały czas się buduje – chwilami się je burzy, potem odbudowuje na nowo, większym lub mniejszym wysiłkiem, ale życie podlega bezustannym zmianom i ewolucji, nawet jeśli są to drobiazgi, banały i błahostki. Mąż nie przyjmuje tej wizji relacji do wiadomości, dla wygody i bezpieczeństwa (w Jego mniemaniu Was obojga) chce życie uprościć – także życie w związku. Od Ciebie zależy, czy się z tym pogodzisz, czy też spróbujesz raz jeszcze Nim potrząsnąć, by otworzył się choć minimalnie na inny punkt widzenia niż Jego własny, przyjął do wiadomości, że nie musisz rozumować identycznie jak On.
Ale kolejna zaczepka grożąca kłótnią nie ma sensu. Proponuję rozwiązanie bardziej drastyczne. Nawiąż do Jego pogróżek. Powiedz spokojnie, że nie potrafisz żyć w stresie i milczeniu, jeśli więc nie interesuje Go wyprostowanie tego, co się zdarzyło, niech się wyprowadzi. Nie bój się tego kroku! Nie jest nieodwracalny i o niczym jeszcze nie przesądza. Przekonasz się, jaka była siła tego ultimatum i co mąż zrobi wobec Twojego dictum. Może najzwyczajniej w świecie doszliście do punktu, w którym potrzebna jest chwila rozłąki i zadumy? Zjedliście razem beczkę soli. Cokolwiek się stanie, nie interpretuj tego na korzyść swoich podejrzeń – „odchodzi, czyli miałam rację, coś jest nie tak”. Oczywiście. Coś jest nie tak. Mąż nie może Cię wychowywać na swoją modłę. Jeśli tego nie zrozumie, będziesz miała czas zastanowić się, co z tym dalej zrobić.
Powodzenia życzę i pozytywnych rozwiązań…
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze