Przelicznik – szacuneczek
MARGOLA&KAZA • dawno temuPoprosiłam znajomego grafika, żeby wymyślił logo dla stowarzyszenia opiekującego się dziećmi. „Na kiedy i za ile?” – zapytał. „Kiedy znajdziesz czas, nie spieszy się, no i niestety za darmo, społecznie”. „Aha” – powiedział znajomy grafik i zmienił temat. Nie muszę chyba dodawać, że oczywiście nigdy nie znalazł czasu... Mogłam się tego spodziewać, znając jego interpretację – słusznego skądinąd – powiedzenia: „Człowiek musi się szanować”. Jego wersja ma jeszcze drugą część i w całości brzmi: „Człowiek musi się szanować, dlatego poniżej tysiąca nie schodzę”.
Margolu,
No i dobrze. W kontaktach służbowych takie stawianie sprawy nawet ułatwia życie.
Zresztą, ogólnie takie stawianie sprawy ułatwia życie. Wszystko nabiera jasności, przeliczone na pieniądze. I nieprawda, że nie wszystko da się przeliczyć. Otóż – wszystko. Zacznę z grubej rury: taka na przykład miłość przeliczona na pieniądze może zyskać całkiem nowy wygląd.
On haruje, ona siedzi w domu i opiekuje się dziećmi, gotuje obiadki. Słowem: robi same fantastyczne, niewymagające uwagi ani inteligencji rzeczy. W domyśle – wydaje jego ciężko zarobione pieniądze. On haruje więcej, zostaje po godzinach, ona wydaje więcej, żeby poprawić sobie samopoczucie i wypełnić dziurę, jaką powinny wypełniać rzeczy, które nic nie kosztują – wspólne kolacje, spacery i rozmowy. On ją zostawia w końcu dla kogoś, kto jest mu partnerem (w domyśle: zarabia tyle samo, ile on).
– Wyobraź sobie, że jak to sobie przeliczyłem na pieniądze – opowiada mi nad kawą – to wyszło, że ta kobieta żerowała na mnie jak pasożyt…
– To straszne – kiwam głową bez zrozumienia.– Pozwolisz, że zapłacę za swoją kawę. Ty tymczasem przelicz sobie, ile przez ten okres kosztowałaby cię sprzątaczka, pralnia, kucharka i niania do dziecka (Twoja szkoła, Margola!).
– Czy wy, kobiety, musicie tak wszystko komplikować?!
Komplikować? Przecież upraszczam.
Albo: miłość rodzicielska. Dzieci, jak wieść gminna niesie, są najlepszą inwestycją na przyszłość. Pakujesz w nie miliony: na jedzenie, ubranie, szkołę, studia, kieszonkowe… w nadziei, że kiedyś w przyszłości będą się Tobą opiekować. Wspominasz im o tym niejednokrotnie. Mamusia musi pracować, żeby mieć więcej pieniążków na twoje zabaweczki. Bierzesz nadgodziny, żeby miały wymarzone rolki. Ale one w kluczowym momencie rozkładają ręce i mówią: „Wiesz, mamo… gdybyśmy mieli jeszcze jeden pokój (jeden pokój, jakieś 20 metrów kwadratowych, to będzie… tak, 32 tysiące złotych)… Ale Ty wymagasz stałej opieki (następne dwa tysiące za miesiąc), to są poważne wydatki, na które nas nie stać, i w tej sytuacji lepiej będzie…”. Tak, droga mamo, w tej sytuacji najkorzystniej usunąć się w cień do domu spokojnej starości, bo gdzieś po drodze nastąpiła denominacja, Twoje kapitały trafił szlag i masz teraz w skarpecie, kochana mamusiu, parę groszy emeryturki. „No, ale jeśli przepiszesz na nas dom, to może będziemy Cię odwiedzać…”. Widzisz, jak to jasno wygląda, przeliczone na kasę? Widzisz wyraźnie, że lokata w banku przynosi więcej zysku niż dzieci.
Co jeszcze można przeliczyć na pieniądze? Wszystko, kochana. Wdzięczność, spokój sumienia, piękno, marzenia… Dlatego powinnyśmy się szanować, ile wlezie i do upadłego. Bo świat jest okrutny dla tych, którzy nie mają kasy. I niech taki zostanie.
Kaza
***
Moja Kazo,
Szanuję się. Od rana do nocy szanuję się w walucie ojczystej i obcej, szanuję się na zlecenie i w nadgodzinach, szanuję się w mieście rodzimym i w delegacji szanuję się na zabój.
Szanuję się wobec pracodawców. Bo kiedy ktoś znajomy, a zwłaszcza znajomy bliżej, prosi o przysługę… Przysługa jest bezcenna, choć – bywa – nic nie kosztuje. To usługi miewają swoją cenę. Ostatnio właśnie odbyłam taką rozmowę, która doprowadziła mnie do wniosku, że życzliwość też jest walutą. Nie bardzo wymienialną, za to na pewno winna być obiegowa. Przecież to takie normalne: pomóc komuś w czymś, co samemu robi się w mgnieniu oka, podzielić się tym, co się umie, co się ma… Obdarowany w ten sposób kiedyś „przekaże” to następnemu w potrzebie. Nie musi życzliwości zwracać akurat Tobie. Do Ciebie dotrze i tak, bo – jak mówiłam – życzliwość winna być obiegowa. O ileż świat byłby prostszy, o ile przyjemniej żyłoby się między ludźmi… Prawda? Dlatego z uporem maniaka krzewię tę niełatwą teorię, dlatego nie tracę chęci pomagania innym.
Dlaczego zatem ludzie szanują się, wyznaczając cenę za każdą iskrę zainteresowania, za swój czas, za energię? Wydaje mi się, że cenę wyznacza sobie człowiek, który nie wierzy w swoją wartość. Pieniądze łatwo przeliczyć i wtedy niektórym wydaje się, że to, co wpłynie na ich konto bankowe, odzwierciedla ich wartość rzeczywistą. Gdyby tak było, jakim człowiekiem byłby nauczyciel? Lekarz stażysta? Nic niewarci? Niewiele warci? Poniżej tysiąca – czyli właściwie poniżej czego?
Cenę też mogą ustalać ci, którzy na tradycyjnych wartościach się zawiedli. Życzliwość przyniosła im wiele rozczarowań i zawodów. Byli życzliwi i usłużni wobec przyjaciół, którzy nie stanęli przy nich w godzinie próby. Oddali serce i pasję komuś, kto zaczerpnął pełną garścią i odwrócił się na pięcie. Rozczarowali się, oczekując lojalności czy wzajemności. Tacy nie dają już miłości, serdeczności i przyjaźni, nie zrobiwszy najpierw bilansu kolumn „Winien” i „Ma”. W gruncie rzeczy to nieszczęśliwi ludzie.
A wiesz, Kaza, jak się przed tym ustrzec? Ja tak do końca nie wiem, ale ratuje mnie wiara w ludzkość jako taką. W jednostki coraz trudniej mi się wierzy, chyba że to jednostki wybitne. Ręki pochopnie nie daję sobie już za nikogo obciąć, odkąd w dramatycznych okolicznościach omal nie straciłam obu nadgarstków, ręcząc nimi za lojalność bliskiego przyjaciela. Chociaż w sercu żal, że niełatwo bez wahania kończynę wyciągnąć i rzec: „Tnij, bo ręczę”. I chciałabym na nowo entuzjastycznie wierzyć w czystą kartę, na której od nowa zapiszę doświadczenie, jaśniejsze i lepsze. Że nie odkryję zgniłych stron duszy bliskich mi osób, że nie zawiodą przyjaciele, że nikt klepiąc po ramieniu, nie wsadzi znienacka noża pod łopatkę. Że nikt nie zdradzi, nie zawiedzie, nie opuści w potrzebie. Na razie udają mi się moje małe zmartwychwstania i udaje mi się jasnym okiem patrzyć na życie, wierząc, że człowiek człowiekowi wilkiem nie będzie, bośmy z jednej gliny ulepieni. Mimo całego zła, mimo degrengolady, Kaza, ducha nie gaśmy. Ja Ci zaprojektuję to logo. Na czole. Palcem. W kółko. Kto to szuka pomocy u wziętych grafików…
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze