Pochwała rozrzutności
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuWiele czytam i słyszę o szale kupowania, dostrzegam w tym jednak coś wartościowego, więcej, ów szał zakupów wydaje się jedynym sensownym aspektem świąt. Uwielbiam wydawanie, zwłaszcza to bezsensowne i chciałbym, aby trwało przez cały rok. Rozrzutność nie jest tylko sposobem na przyjemne życie, ale i zmianą samego życia. Postawmy się pięknie na sylwestra i cały nadchodzący rok!
Cała cywilizacja uczy nas zapobiegliwości.
Mamy święta, okres świąteczny i galerie handlowe pulsują społeczeństwem. Oszalałe watahy wpadają do najróżniejszych Jowiszy i Mediatargów, wyrywają sobie zabawki i biżuterię niczym złote zęby ze świeżo wykopanego trupa – sunie taki tłum gniewny. Wisi w powietrzu żar bitewny. Na podobieństwo średniowiecznych chłopów i ciur obozowych, gotowych dobić konających, krążą przedstawiciele firm udzielających szybkich pożyczek. Wbrew własnym zainteresowaniom, mężczyźni lgną do stosik z biżuterią, gdzie nakręcają się wzajemnie – kto kupi ładniejszą błyskotkę, kto bardziej kocha. Kobiety przeżywają podobne zmagania nad iphonem czy innym elektronicznym dziadostwem. Wiele czytam i słyszę o szale kupowania, dostrzegam w tym jednak coś wartościowego, więcej, ów szał zakupów wydaje się jedynym sensownym aspektem świąt. Uwielbiam wydawanie, zwłaszcza to bezsensowne i chciałbym, aby trwało przez cały rok.
Oszczędzanie, wręcz skąpstwo, rozumiane potocznie jako liczenie się z kasą podobno stanowi podstawę współczesnego świata, jakkolwiek ten by nie wyglądał. Istnieje teoria, że dorobek krajów wysoko rozwiniętych wziął się z zapobiegliwości protestantów. Ci, żyjąc w zgodzie z nauczaniem Kalwina, Lutra i ich następców, nie mogli za bardzo oddawać się przyjemnościom, pozostało oszczędzanie. Stąd fabryki i smutny los dziewiętnastowiecznego robotnika. W wieku dwudziestym doświadczeniem formującym był chyba kryzys lat trzydziestych, który zmiótł fortuny i grosiki ciułaczy, nauczył jednak, że chleb bywa bardzo drogi, nawet niedostępny. Akumulowano więc szmal od nowa. U nas podobną – moim zdaniem zgubną rolę – odegrała kochana Polska Ludowa, gdzie wszystkiego zwyczajnie brakowało. Ponieważ pieniądz właściwie nie istniał (mówimy o kraju, gdzie szczytem luksusu był bon z Peweksu), rozpaczliwie gromadzono wszelkie dobra i jestem pewien, że do tej pory istnieją domy, gdzie na półkach, niczym dzieła sztuki, piętrzą się butelki po Biovitalu. Potworna, choć słuszna w zaistniałych warunkach, oszczędność ujawniła się w zbieractwie, z kolei rola państwa ograniczyła się do tego, by obywatel zbyt wiele się nie nazbierał. Stąd reglamentacje na telewizory, pralki, czy butelkę wódki. Ta okazywała się dobrem wyjątkowo nietrwałym.
Niestety, zapobiegliwość pozostała w nas do dziś. Sam doskonale pamiętam niedobory lat osiemdziesiątych. Nie mogłem pojąć, czemu stoję w kolejce po cukier – przecież nie po to chyba, byśmy z mamą mogli wziąć więcej? Przecież cukier pojawi się znowu, chodźmy gdzieś, prosiłem, zupełnie nie pojmując czasów, w jakich przyszło mi żyć. Wszyscy moi rówieśnicy mają podobne doświadczenia, młodszych nauczyli starsi i byłoby całkiem niedobrze, gdyby nie piękna, staropolska zasada „zastaw się a postaw się”. Wiele wyrzucono na nią błocka, przedstawiając jako bezsensowną. Tymczasem kryje się w niej głęboka mądrość. Człowiek bogaty, tu raczej sprawiający wrażenie bogacza, spotyka się z poważnym traktowaniem, choćby tak naprawdę nie miał złotówki w kieszeni. Dostanie lepszą ofertę pracy. Trafi w ciekawsze towarzystwo, pełne nowych możliwości, a i nażre się na krzywy ryj. Oczywiście, zasada „zastaw się…” ma wymiar szerszy niż tylko ucztowanie. Jaki alkohol pijemy? Jakie papierosy pieszczą nasze płuca? Jaki samochód? Jaki dom? Nie do przecenienia pozostaje wartość ozdoby, czyli zegarka u mężczyzny, gadżetu w jego kieszeni, ozdób na szyi kobiety. Są i inne drogi – ja sam koncentruję się na przepuszczaniu fortuny w knajpach, dbając aby wszyscy to dostrzegli. Ważne, aby wszystkie te czynności realizować bez zaciągania pożyczek na procent: w przeciwnym wypadku zapraszamy wampira do domu.
Taka postawa budzi szereg konfliktów w związkach, gdzie dziwnym prawem doboru naturalnego najczęściej łączy się osoba zapobiegliwa z rozrzutną. Podział bynajmniej nie przebiega według płci. Argumenty strony zapobiegającej są jasne: myślmy o przyszłości. Nie wiadomo co będzie. Trzeba zapłacić za złamany ząb, mieszkanie i czesne w szkole pociechy. Można wymieniać dalej. Wszystkie przesłanki wywodzą się z ekonomii, kompletnie fałszywie rozumianej, w myśl której należy wydawać tyle, lub mniej niż się zarabia. Podpiera to pogląd o ścisłym związku pomiędzy wykonaną pracą, otrzymaną zapłatą. Ujawnia się metoda łańcuszkowa. Pracuję. Dostaję wypłatę w określonej wysokości. Kwotę tę muszę rozsądnie rozłożyć w skali miesiąca.
To kompletna nieprawda i nie mam na myśli wyłącznie pracowników orżniętych na kasie przez pracodawców. Tyrali i dostali mniej, zgoła nic. Żyjemy w kraju, gdzie każdy wydaje więcej niż ma, a świat nie przestał się kręcić, działa tu bowiem inna ekonomia, zwana przez pewnego krakowskiego profesora ekonomią cudów. W dużym uproszczeniu polega ona na zaniku wymienionych wyżej zmiennych. Moja praca, jakąkolwiek bym wykonywał, nie ma żadnego związku z dochodem. Zwyczajnie, wykonuję jakąś sekwencję czynności, zapewne tylko dlatego, że nie mam innego pomysłu na życie. Następnie, bez żadnego związku z tą właśnie czynnością na moim koncie pojawia się określona suma pieniędzy. Wreszcie, te pieniądze są wydawane w dziwacznym porządku i nigdy nie wiadomo, kiedy się skończą. To tylko cyferki na rachunku bankowym, które, jak wiemy z przykładu Argentyny, mogą zostać skasowane wskutek jednej, niepodważalnej decyzji.
A pary dalej się kłócą, mimo oczywistości przedstawionych tutaj prawd, jakby zakładali, że życie nigdy się nie skończy, lub że mamy więcej niż jedno. Zarazem, zapobiegliwi też chcieliby sobie użyć. Oszczędna kobieta marzy o drogich kosmetykach, pięknej sukience, biżuterii. Skąpiec tęskni do dobrego samochodu. Oboje pragną pojechać na porządne wakacje.
Kupcie, jedźcie, do diabła ciężkiego!
Rozrzutność nie jest tylko sposobem na przyjemne życie, ale i zmianą samego życia. Nie jest bowiem tak, że podlegamy władzy rzeczywistości. Tkwimy w jakichś kajdanach ekonomicznych, czego wyrazem jest choćby ekonomia cudów. Cudowność sięga głębiej. Statystycznie rzecz ujmując, każdy człowiek zarabia mniej więcej tyle, ile jest mu potrzebne. Wzięcie kolejnego etatu, nazbieranie fuch, wcale przychodu nam nie zwiększy. Ale wydawanie, najlepiej na przyjemności, rzeczy błahe, nawet zbędne czy szkodliwe sprawi, że natychmiast będziemy zarabiali więcej, podczas gdy oszczędni wcale się nie dorobią. W jaki sposób to działa? Nie wiem, lecz działa niezawodnie, a jak kto nie wierzy, niech uda się do kogokolwiek, kto pracował z uzależnionymi od alkoholu. Nikt nie zarabia tyle co pijak, postawiony przed koniecznością zdobywania ciężkiej kasy na kolejne flaszki. Naprawdę, tak jest ze wszystkim.
Postawmy się pięknie na sylwestra i cały nadchodzący rok.
Dobrej zabawy życzę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze