Jestem zamężna, ale nie martwa!
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuJaki rodzaj związku wybrać?... Symbiotyczny, kiedy dwoje staje się jednym, spędzając cały czas razem, czy wolny, gdy każde z partnerów ma czas i przestrzeń do realizowania swoich potrzeb i marzeń? Jaki jest wasz związek...
Jaki rodzaj związku wybrać? Symbiotyczny, kiedy dwoje staje się jednym, spędzając cały czas razem, czy wolny, gdy każde z partnerów ma czas i przestrzeń do realizowania swoich potrzeb i marzeń?
Karolina (28 lat, kierowniczka w sieciowej drogerii, Wrocław):
— Nie umiem tego zrozumieć – jak to możliwe, że niektóre pary wszystko robią osobno? Mam takich znajomych – ona jest lekarką, on inżynierem – każde robi coś innego. Każdy ma swoich znajomych, osobno spędzają czas wolny.
To ja się pytam, po co brali ślub?
Dla mnie bycie razem jest, jak sama nazwa wskazuje, byciem r a z e m, a nie osobno. My z moim Bartkiem jesteśmy sześć lat po ślubie i przez ten czas ani razu nie zdarzyło się, żeby któreś z nas poszło samo na jakąś imprezę, do kina, gdziekolwiek. A to dlatego, że wszystko mamy wspólne – wspólnych przyjaciół, wspólne zainteresowania i wspólne plany na przyszłość. Jeśli gdzieś bywamy razem, to tylko w sprawach zawodowych. Zresztą – bardzo jestem oburzona, kiedy firma zaprasza na przyjęcia okolicznościowe tylko mnie. Uważam, że to bardzo niegrzeczne wobec mnie i mojego męża.
Dzięki temu, że wszystko zawsze razem robimy, jesteśmy blisko. Łączy nas wiele spraw, nigdy nie brakuje nam tematów do rozmów. Nie muszę się też martwić, że mój mąż mnie zdradzi. Nie miałby kiedy tego zrobić. Nie upija się przecież z kolegami na imprezach, na których mnie nie ma, prawda? Mam go stale przy sobie, blisko, wszystko o nim wiem.
Bartek się nie buntuje. Też jest zdania, że te pary, które mają problem ze zdradą i z nudą, same są sobie winne. Najlepiej jest trzymać się z dala od pokus. Kiedy się na nie człowiek nie wystawia, jest bezpieczny. Naprawdę jestem przekonana, że to sposób, żebyśmy żyli razem długo i szczęśliwie. Jak na razie nam się to udaje.
Amelia (29 lat, psycholog z Olsztyna):
— Uważam się za wolnego człowieka. Zawsze robiłam to, co uważałam za słuszne. Takie podejście zawdzięczam moim rodzicom, którzy, od kiedy sięgam pamięcią, mówili: Rób, jak uważasz, to twoje życie, pamiętaj tylko o konsekwencjach. Od mniej więcej piętnastego roku życia sama podejmowałam swoje życiowe decyzje; rodzice mogli mi tylko doradzać, ale bez ciśnienia.
Moją wolność rozumiem jako pełną odpowiedzialność za wszystko, co robię.
Zrozumiałe chyba, że z moim nastawieniem bałam się zawrzeć związek małżeński. Bałam się, że od chwili, kiedy zwiążę się z jakimś mężczyzną, przestanę należeć do siebie samej, stanę się częścią jakiejś większej całości; zniknie ja, pojawi się my.
Za młodu obiecałam sobie, że nigdy, przenigdy nie wezmę ślubu. Ale po studiach poznałam Tomka. Zakochałam się i poczułam, że to ten mężczyzna, na którego zawsze czekałam. Po trzech latach oświadczył mi się, a ja powiedziałam tak. Ale już wtedy mieliśmy wspólną wizję związku, więc już się nie bałam.
Jeszcze przed ślubem wiedzieliśmy, że nie będziemy tworzyć związku symbiotycznego, to znaczy takiego, że żyjemy niemal zrośnięci ze sobą. Każdy będzie miał czas dla siebie, przestrzeń na swoje zainteresowania, swoich przyjaciół.
Dziś nasze życie wygląda tak: oboje mamy różne hobby – ja nurkuję, Tomek gra w koszykówkę; przynajmniej raz w miesiącu idę z dziewczynami na wino i tańce do miasta, a Tomek z kolegami na kręgle i wódkę, co rano biegam, a on śpi, wieczorami on gra przy komputerze, a ja czytam, on czasem wybiera się na żagle z grupą znajomych, a ja ze swoimi znajomymi w góry… i tak dalej, i tak dalej. Każdy z nas znalazł w sobie swoje zainteresowania i pasje. Rozwijamy je, póki jeszcze mamy na to czas. Oboje zdajemy sobie sprawę z tego, że kiedy zostaniemy rodzicami (co mamy w planach na niedaleką przyszłość), nasz czas wolny bardzo się skurczy. Korzystamy, ile wlezie.
Czasem widzę konsternację innych ludzi – pytają: jak to, masz męża, to gdzie on teraz jest? Zawsze odpowiadam amerykańskim przysłowiem: Jestem zamężna, ale nie martwa! To, że siedzę sobie w sobotni wieczór przy barze i gapię się na ludzi, pijąc wino, nie znaczy wcale, że szukam okazji, by zdradzić męża. Po prostu, siedzę, piję, gapię się. Nie wolno mi tego robić, bo mam męża? Mam nagle przestać chodzić po górach, co robiłam całe życie, bo mój mąż tego nie lubi? A może on powinien zrezygnować z żagli, bo mnie w ogóle nie kręci woda?
Kiedyś jedna przyjaciółka zapytała mnie, czy nie boję się, kiedy mój mąż wyjeżdża sam na żagle? Czy nie myślę o tym, że właśnie upija się i ląduje w koi z jakąś piękną żeglarką? Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nigdy o tym nie pomyślałam. Wyobraźnia działa. Ale kiedy czuję taki niepokój, od razu pytam siebie, czy wieczorami w górskich schroniskach upijam się i ląduję w łóżku z przystojniakami z GOPR-u? Nie, nie robię tego nie dlatego, że nie mam takich okazji, ale dlatego, że nie mam takiej potrzeby. W domu mam wszystko, czego mi trzeba – mądrego partnera, który ciągle się rozwija, bo ma na to przestrzeń, więc i mądre rozmowy, mam dobry seks, mam bliskość, czułość i miłość. Nie szukam.
A jeśli Tomek będzie chciał mnie zdradzić, zrobi to w przerwie obiadowej w pracy. Nie ma z tym nic wspólnego to, w jaki sposób spędzamy czas wolny.
Jest taka piosenka, gdzie Lecha Janerka śpiewa: Szukam wciąż okazji i je mam. Szukanie okazji nie ma nic wspólnego z żeglarstwem, piciem wina czy nurkowaniem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze