Kuchnia niezgody
AGNIESZKA RACHWAŁ • dawno temuUbóstwiam smak pomidorów z cebulką, pieprzem, morską solą i odrobiną oliwy. Sajgonki są dla mnie smaczną przekąską. Kurczak w curry powoduje gwałtowne burczenie w brzuchu. Jednak mój apetyt gwałtownie znika, gdy ukochana osoba z nieukrywanym obrzydzeniem wpatruje się w różowe krewetki na moim talerzu i najchętniej wymieniłaby je na schaboszczaka.
Powodów do kłótni może być w każdym związku bardzo wiele. A to skarpetki na podłodze, a to odebranie telefonu w zdecydowanie nieodpowiednim momencie lub zasiedzenie u koleżanki na kawce, nie wspominając o fantastycznie wyglądającej sąsiadce z naprzeciwka. Są one jak najbardziej zrozumiałe, w końcu jesteśmy tylko ludźmi. Co jednak, gdy nagle tym powodem jest kotlet schabowy skonfrontowany z risotto z łososiem? Od razu sytuacja ta kojarzy się z nieszczęsną przesoloną zupą, więc pierwszą myślą jest: ratuj się kto może! Pakować manatki i uciekać gdziekolwiek, nawet tam, gdzie pieprz rośnie. Mówi się, że intuicja kobieca nie zawodzi, więc w zasadzie należałoby tak postąpić. Jednak za pierwszą myślą zawsze pojawia się ta druga, czyli tzw. głos rozsądku, którego — niechętnie bo niechętnie – słuchać czasem należy.
O co chodzi z tym kotletem…
Podobno jest tak, że to, co mamy na talerzu, ujawnia naszą osobowość. Tak przynajmniej twierdzi dr Alan Hirsch, neurolog i psychiatra, w książce pt. Smak osobowości. Zgodnie z przeprowadzonymi badaniami uznał on, że preferencje smakowe określają charakter człowieka. Jeśli to prawda, może warto pod tym kątem dobierać sobie partnerów życiowych? Cóż… skoro i tak bardzo często miejscem pierwszej randki jest restauracja, skorzystajmy z okazji i zajrzyjmy koledze do talerza.
Jeśli wybierze on danie z nutami smakowymi kminku, anyżu lub gałki muszkatołowej, to facet charyzmatyczny i z pewnością odniesie w życiu sukces. Uważaj jednak – lubi być uznawany za wyjątkowego, a wszystko co robi lub lubi ma być najlepsze, czyli krótko – snob. Tymianek, oregano, sezam – malkontent. Wiecznie zamartwia się i cierpi za miliony. Punktualny pedant, zorganizuje ci życie, ale wieczorem będzie chlipał w ramię i zwierzał się ze smutków. Człowiek uporządkowany, perfekcjonista i „czepialski” wybierze chili, curry lub pieprz cayenne. Lub wszystko naraz. Jest bez dystansu do siebie i świata, a zabawa stanowi dla niego stratę czasu. Jeśli więc lubisz dużo się śmiać, nie umawiaj się z nim na randkę. Potrawę z czosnkiem, szałwią lub papryką wybierze facet niezdecydowany, niepewny siebie lub taki, któremu po prostu brakuje odwagi. To typ raczej rodzinny i zdecydowanie niekonfliktowy.
Zgodnie z tą klasyfikacją osoby o złożonej osobowości, które paprykę połączą z kminkiem, to wrażliwcy, którzy bezwzględnie, rozpychając się łokciami będą się pięli po szczeblach kariery. Teoria dr Hirsha nie ma zbyt wielu zwolenników, choć jest kusząca i z pewnością uprościłaby wiele decyzji, zwłaszcza tych dotyczących związku.
Co jednak, gdy ten już trwa, galopuje wręcz, a wraz z nim nasz kuchenny kłopot? Autor książki ma rację w jednym – niektóre cechy charakteru ujawniają się w kuchni. Osoba tradycyjna będzie wolała rosół i pieczeń, a osoba ciekawa świata będzie szukała nowinek. Ale przecież to dostrzec można zanim się wspólnie zacznie gotować. Poza tym widocznie coś w naszym partnerze musiało być, skoro szybko wylądowaliśmy w kuchni na wspólnym obiadku. Wróćmy więc do kotleta.
Wiemy już, że nasze włoskie risotto wysiada w przedbiegach z kotletem, nasz wybraniec woli wieś spokojną, wieś wesołą okraszoną swojskim smalcem, a my tropikalną plażę i krewetki w sosie ananasowym. Czy taki układ ma sens? Oczywiście. Pod warunkiem, że chcemy i naprawdę nam na tym zależy.
Jeśliby nadal korzystać z teorii amerykańskiego doktora, może skusimy się na zmianę preferencji smakowych partnera i podmienimy przyprawy w słoiczkach? Jeśli się nie zorientuje, być może okaże się, że podsunięte smaki mu odpowiadają lub… pod ich wpływem zmienił mu się charakter? Taki mały eksperyment jednak może albo skończyć się karczemną awanturą. Możemy także nagiąć własne upodobania i przekonać się, że pałaszowanie kotleta to przyjemność, jakich mało w życiu, a na ukochaną chińszczyznę można umawiać się z koleżanką. Gdzie tu jednak partnerstwo w związku? Robienie z siebie ofiary z pewnością nie przyniesie specjalnie pozytywnych skutków, a problem kotleta z pewnością znów się prędzej czy później pojawi. Sytuacja patowa? Niekoniecznie.
Po pierwsze, o czym każdy psycholog rodzinny dobrze wie, najważniejszy jest kompromis i umiejętność dogadania się. Jeśli tych dwóch elementów w związku brakuje, to kwestia kotleta, doprawdy, nie jest specjalnie istotna, zacznijcie więc walizki pakować od razu, bo i tak na dłuższą metę związek jest właściwie skazany na porażkę. Jeśli jednak potraficie dogadać się w innych kwestiach i udaje się wam to, warto spróbować rozwiązać również kuchenne nieporozumienia.
Po drugie, zróbcie sobie wzajemnie przyjemność. Nieszczęsny kotlet, jeśli go lekko doprawić ziołami i położyć na nim plasterek żółtego sera lub ananasa też potrafi być atrakcyjny, a chińskiego dania można nie robić w wersji słodkiej.
Po trzecie, poszukajcie wspólnych smaków i spróbujcie wyeliminować niepożądane potrawy. Jeśli się okaże, że to, co zostało, to za mało, żeby móc kreatywnie wykorzystać kuchnię (np. został tylko ryż i makaron), poszukajcie inspiracji smakowej, której do tej pory nie próbowaliście. A nuż meksykańskie potrawy okażą się strzałem w dziesiątkę.
Są też metody bardziej brutalne, choć ponoć skuteczne. Na przykład jeśli wyeliminuje się sól na dwa tygodnie, zaczynamy wyczuwać własny słony smak potraw, a wtedy najlepiej eksperymentować z przyprawami. Lub odwrotnie, przyrządzaj prosię w panierce swojemu partnerowi niezmiennie przez dwa tygodnie. Z pewnością chętnie zgodzi się na odmianę, nawet w postaci znienawidzonej chińszczyzny i… się w niej rozsmakuje.
Chodzi o pewną fundamentalną zasadę — wzajemny szacunek i chęć podjęcia dialogu. W jaki sposób się do tego zabierzecie, to już indywidualna sprawa – przecież każdy jest inny. Trzeba przy tym pamiętać, że konflikt w kuchni wcale nie musi być oznaką głębszych problemów, choć z pewnością nie można tego wykluczyć. Ludzie mają odmienne smaki i przyzwyczajenia wyniesione z domu rodzinnego. Powiedzenie „nie ma jak u mamy” wcale nie jest tak trywialne, jakby się mogło wydawać. W końcu to w jej kuchni kształtowały się nasze smaki, przyzwyczajenia, tutaj wielu z nas uczyło się gotować. Miejmy świadomość, że nasz partner również miał swoją rodzinę, a jego mama na pewno robiła barszcz nieco inaczej niż nasza… Dlatego niekoniecznie trzeba dzwonić na alarm, pakować walizki i uciekać gdy tylko okaże się, że w naszej wspólnej kuchni nie do końca jest tak rodzinnie, jakbyśmy tego sobie życzyły. Oczywiście, jeśli karczemna awantura wynika tylko z tego, że dodałaś soku pomarańczowego do sałatki, należy zacząć się zastanawiać nad prawdziwymi powodami kłótni. Może okazać się, że najwyższy czas zabrać się za ratowanie związku. Jeśli jednak problem ten ogranicza się do marudzenia, znaczącego wzdychania, smutnych oczu wpatrujących się w talerz i wzajemnych aluzji, trzeba się po prostu dogadać. Nie warto przecież zatruwać sobie życie tylko z powodu kotleta.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze