Zalety monogamii
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuMonogamia niesie ze sobą szereg korzyści. Uganianie się za przedstawicielami płci przeciwnej jest robotą na pełny etat, do tego wyczerpującą. Monogamia sprawia, że pewną część życia przyjmujemy za ułożoną i nie oczekujemy wielkich zmian. W sypialni pole do popisu jest szerokie i zależne tylko od wyobraźni partnerów. Nie trzeba już wędrować za zdobyczą, przemieszczać się między sypialniami, słać setek esemesów dziennie. Zyskujemy ogrom czasu i jeszcze więcej energii.
Nie uważam, aby nasze czasy wyróżniały się szczególnym seksualnym rozpasaniem. Czasami da się słyszeć jęk nad zwyrodniałą młodzieżą, zabawiającą się w słoneczka, czy inne gwiezdne układy. Co niekoniecznie śmieszne, raban ten dochodzi ze strony tych mediów, gdzie akurat o kawałek golizny nietrudno. Warto sięgnąć do opisu obyczajów sprzed stulecia z kawałkiem, kiedy to młódź waliła do kościoła prosto z jam na figielki, czy innych stogów siana, o cyklicznych wędrówkach najróżniejszych armii przez nasze nieszczęsne ziemie również warto wspomnieć. Istnieje całkiem prawdopodobna możliwość, że zainteresowanie współżyciem spada ze względu na wszechobecność golizny. Nie chcę wyjść na obrońcę moralności, gdyż nadaję się na niego równie dobrze, co hipopotam na baletmistrza, po prostu wierzę w moc przekory ludzkiej. Jeśli nieustannie słyszę o zaletach seksualnej swobody, przełączanie kanałów na telewizorze traci sens, gdyż na każdym buja się roznegliżowany tyłek, to zwyczajnie mi się odechciewa i zaczynam podejrzewać, że z płciowością moją, jak i każdego innego człowieka jest coś bardzo nie w porządku. Skoro wszyscy zachęcają mnie, bym natychmiast pohasał gdzieś w różowych ścianach, to gdzieś musi kryć się haczyk. Kto chce, niech sobie poszuka.
Jestem dobrze po trzydziestce, znajomi i przyjaciele także. Uwierzcie mi, gdybym pogrzebał w przeszłości, nie tak znów odległej, wydobyłbym cały wóz sprośności. Naprawdę, żyliśmy w komedii erotycznej. Teraz wszyscy wokoło tkwią w stałych związkach, nawet najtwardsi sercołamacze wylądowali w jakimś gniazdku ze swymi sikorkami i jeśli wykonają skok w bok, to jakoś tak rozpaczliwie. U nikogo nie dostrzegłem żalu z tego powodu: za bujną przeszłością tęsknią tak, jak się tęskni za klockami lego i pieskiem z dzieciństwa, który już dawno rozłożył się pod korzeniami jakiegoś drzewa. Zarazem, poza nielicznymi przykładami autentycznych herosów, nie znam nikogo, kto trwałby w związku z pierwszą miłością i mam wrażenie, że opowieść o maturalnej miłości zdolnej przetrwać pół wieku leżą tam, gdzie wspomniany już piesek. Rozpowszechnia się nowa prawidłowość. Po pierwszym, wieloletnim związku przychodzi drugi i dopiero ten okazuje się w miarę trwały, choć, jak zwykle, nigdy nic nie wiadomo.
Siedzę więc sobie i rozmyślam nad zaletami związanymi z monogamią. Pomagają mi w tym dwa koty, zgodnie ułożone na zamkniętym laptopie. Chętnie zapytałbym je o radę: w końcu od lat spędzają czas wyłącznie we własnym towarzystwie i ciągle się sobą nie znudziły. Obawiam się, że wierność ich wzajemna nie wynika z wolnego wyboru. Nigdy nie opuściły mieszkania, a pan weterynarz już dawno ucharatał im to i owo. Może więc szczęście w monogamii oznacza dobrowolne wyrzeczenie się wolności, nie dostrzeganie innych przedstawicieli płci przeciwnej podparte przez zabieg kastracji? Czemu nie? Ale izolacja nie działa. Większość znanych mi związków rozpadła się za jej przyczyną. Ona zapatrzona w niego i na odwrót, za innym nawet się nie obejrzą. Nie mam na myśli zdrady, lecz zwyczajne odwrócenie głowy na ulicy za kimś atrakcyjnym. Miłość trwała lata, stygła troszeczkę, aż jedno odwróciło głowę, ta głowa już została odwrócona i było po sprawie.
Zapomnijmy na chwilę o tej prostej prawdzie, że w monogamii może być fajnie i ciepło, jak nigdzie indziej, odłóżmy to trzymanie się za łapki, oglądanie telewizji z winem i chińszczyzną, wspieranie się w trudnych chwilach, których, jak wiadomo, nie brakuje (czy ludzie mogą się naprawdę wspierać, to kwestia osobnej dyskusji). Monogamia niesie ze sobą szereg korzyści praktycznych. Weźmy tę najprostszą. Uganianie się za przedstawicielami, przedstawicielkami płci przeciwnej jest robotą na pełny etat, do tego bardziej wyczerpującą niż fedrowanie na przodku. Bardziej umęczy się tylko ten, za którym inni, inne się uganiają. Taka wzajemna bieganina, grożąca palpitacjami serca, jest oczywiście potrzebna i smutny ten, kto jej nie przeżył, lecz nie sposób jest tak cały czas ciągnąć. Tak mogą sobie skakać gwiazdy rocka, sławni aktorzy i dzieci milionerów. Sam milioner już raczej nie bryknie, gdyż miliony mu na to nie pozwolą.
Pal sześć radości związane z wyskokowym życiem – byłbym ostatni, który by się od niego odżegnywał. Ale ponad starego lowelasa smutniejszy jest tylko pogrzeb komedianta. Starcza potęga Hugh Hefnera stoi na tysiącach geriatryków poległych w toku ganiania za cyckiem. Widywałem w knajpach jemu podobnych, biedniejszych bo polskich, a że w knajpach bywałem sporo, to uważam, że znam się na rzeczy. Najpierw byli silni, choć już siwi, przyłazili gromadnie i w tajemniczy sposób sprawiali, że natychmiast otaczał ich wianuszek dziewczyn. Po paru latach wianuszek ów zwiądł i się wykruszył, facetów także przetrzebiło. Koniec końców, został tylko jeden, siwy i brodaty na podobieństwo starego zbereźnika, stawał w progu lokalu i tęsknie spoglądał ku stolikom, gdzie nikt już go nie chciał. Ludzie nabijali się z każdego, kto chciał mu postawić kielicha.
Monogamia sprawia, że pewną część życia – cholernie ważną – przyjmujemy za ułożoną i nie oczekujemy wielkich zmian. W sypialni pole do popisu jest szerokie i zależne właściwie tylko od wyobraźni partnerów. Ale kawał troski odpada. Nie trzeba już wędrować za zdobyczą, przemieszczać się między sypialniami, słać setek esemesów dziennie, odpadają także burze związane z rozstaniem – te lubią nadejść nawet, jeśli związek trwał piętnaście minut w przestrzeni męskiej toalety. Innymi słowy, zyskujemy ogrom czasu i jeszcze więcej energii, którą można spożytkować na różne sposoby: od czytania książek, przez opracowywanie planów biznesowych i podboju świata, aż po sławetne perpetuum mobile. Ktoś w końcu musi je wymyślić i na pewno będzie to człowiek stateczny. Emocjonalno-seksualna huśtawka dobra jest dla poetów i ci – pełna zgoda – tworzą za jej sprawą rzeczy wielkie. I chyba tylko oni.
Istnieją rzecz jasna zdobywcy i zdobywczynie, którzy nie wyobrażają sobie życia bez nowego podboju trzy razy w ciągu wieczora. To jest jak najbardziej w porządku. Myślę po prostu, że większość sensownych rzeczy na tym świecie wymyślili monogamiści – choć mrużę oko i dopowiadam, że nie zawsze byli to monogamiści ortodoksyjni.
Wszelkie te zalety tracą znaczenie w perspektywie wieczności. Monogamista – nawet jeśli rozumiemy monogamię jako trwanie w jednym związku przez czas dłuższy, niekoniecznie przez całe życie – będzie rozpaczał nad straconymi okazjami i malignie przedśmiertnej wymieniał spódniczki, które mu umknęły. Niestrudzony lowelas zapłacze, że kona samotnie, ewentualnie w towarzystwie dziwek, opłaconych na tę szczególną okoliczność. Czyli wychodzi prawie na to samo, czyż nie?
Ale ja mam wrażenie, że ładują nam seks do głowy, żebyśmy zdurnieli do reszty.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze