Prezent urodzinowy
URSZULA • dawno temuWiększość ludzi lubi świętować swoje urodziny. Zdarzają się jednak tacy, których dopada przygnębienie, gdy ów dzień nadchodzi. Na przykład tytułowa bohaterka serialu "Ally McBeal" nienawidziła swoich urodzin, bo przypominały jej o upływającym czasie i o tym, że wciąż, tak samo jak rok wcześniej, jest samotna.
Znam również ludzi, którzy nie obchodzą swoich urodzin, ponieważ są bardzo skromni i nie lubią robić zamieszania wokół swojej osoby. Ja jednak nie cierpię swoich urodzin z zupełnie innych powodów.
Nieskromnie muszę zaznaczyć na wstępie, że jestem osobą, która bardzo lubi sprawiać innym przyjemność: kupować prezenty i robić niespodzianki. Urodziny kogoś bliskiego są dla mnie doskonałą okazją, by okazać mu, jak bardzo chcę mu sprawić radość. Jednocześnie, co wydaje mi się oczywiste, w swoje urodziny oczekuję tego samego od innych. Niestety – nic z tego. Na podstawie wieloletnich doświadczeń wiem, że nie mogę liczyć na wzajemność. To znaczy, oczywiście, ludzie wiedzą, że urodziny bliskiej osoby wypada uczcić, ofiarowując jej kwiatek lub prezent, tylko że przeważnie, zamiast się zastanowić, co komu się podoba i sprawi przyjemność, kupują pierwszą lepszą rzecz, która im wpadnie w ręce, albo, co gorsza, coś, co sami chcieliby mieć.
Trzy lata temu, kiedy ubierałam się na ciemno, praktycznie chodziłam od stóp do głów odziana na czarno, mama kupiła mi na urodziny pomarańczowy sweterek. Widząc moją kwaśną minę, powiedziała: “Czy coś ci nie pasuje? Przecież zawsze lubiłaś pomarańczowy kolor”.
W zeszłym roku przyjaciółka sprezentowała mi płytę, z której byłam bardzo zadowolona, ale wręczając ją rzuciła od niechcenia: “Jak skończysz słuchać, to mi pożyczysz, dobrze?”
Lwia część prezentów, jakie w życiu otrzymałam, sprawiła mi jeszcze mniej radości, a są to nieprzebrane ilości maskotek, kiczowatych figurek i innych durnostojek, które mam poupychane w domu. Bo przecież ich nie wyrzucę, nie wypada…
No właśnie – w imię czego przechowywać te wszystkie nieudane prezenty? Japończycy znaleźli rozwiązanie tego problemu. Po prostu podarunki, które im się nie podobają, oddają komuś innemu. W Japonii są dwa dni w roku, kiedy należy obdarować rodzinę i przyjaciół. Sklepy organizują wtedy wielkie wyprzedaże: chusteczek do nosa i odświeżaczy powietrza, mąki, fasoli i ryżu, ubrań i butów, kolczyków i guzików, mydła i powidła, słowem: wszystkiego. Japończycy najwidoczniej czują się w obowiązku kupować przecenione towary hurtowo, którymi potem się obdarowują. Gdy u obdarowywanego w domu zgromadzi się nadwyżka jakiegoś towaru, np. 22 szaliki Burberry, puszcza je w dalszy obieg przy pierwszej nadarzającej się okazji. Większość nie nastawia się, że od tej czy innej osoby dostanie fajny prezent, po prostu zdaje się na prawo wielkich liczb.
Jednak niektórzy mają to do siebie, że na widok oklejonego w kolorowy papier i przewiązanego wstążką pudełka ponosi ich fantazja. Japończycy wypracowali więc regułę savoir-vivre, która pomaga rozładować nieuchronny dysonans między oczekiwaniami a rzeczywistością, do jakiego musi dojść po rozpakowaniu prezentu. Otóż obyczaj nakazuje, by nie rozpakowywać prezentu w obecności dającego. Wolno to zrobić dopiero po jego odejściu, a wtedy unikamy niezwykle żenujących sytuacji, gdy trzeba wyszczerzyć zęby z zachwytu na widok podarunku, podczas gdy na głowie jeżą się włosy z przerażenia i powiedzieć:
“Ach ciociu, co za śliczna porcelanowa krówka w kropki bordo ze złotymi rogami, postawię ją na kominku”.
Mimo wszystko najgorszy prezent lepszy jest od niepamięci. W dniu moich ostatnich urodzin, które obchodziłam niecały tydzień temu, obudziłam się wcześnie rano, oczekując śniadania do łóżka, kwiatów, życzeń i specjalnego traktowania. Szybko się jednak zorientowałam, że się nie doczekam, ponieważ Kamil zwyczajnie zapomniał o moich urodzinach. Oczywiście rozpłakałam się, a gdy to nie wywołało natychmiastowej skruchy, zrobiłam mu dziką awanturę, która skończyła się kompromisem: razem zrobimy śniadanie, potem pójdziemy na spacer, a prezent kupi mi kiedyś, w przyszłości. Na śniadanie pojechaliśmy jednak do rodziców, ponieważ okazało się, że lodówka świeci pustkami, a nam właśnie skończyły się pieniądze. Przy okazji miałam cichą nadzieję, że z okazji urodzin wesprą mnie finansowo. Przeliczyłam się. Rodzice przygotowali już dla mnie “praktyczny prezent”: czajnik elektryczny, nie spytawszy się mnie uprzednio, czy mamy już takowy (a mamy i to nowy).
Kiedy wracaliśmy autobusem zaaferowani kwestią, gdzie można by sprzedać nadprogramowy czajnik, złapali nas kontrolerzy biletów. Nic nie pomogły prośby i powoływanie się na fakt, że tego dnia miałam urodziny. “Wszyscy tak mówią” - skwitował moje wywody starszy kontroler i wlepił mi i Kamilowi po mandacie.
Pewnie bym się nie przejęła tym całym ciągiem niepomyślnych zdarzeń, gdyby to był normalny dzień. Ale to były moje urodziny. Powinny być wyjątkowe…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze