Cyklofrenia
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuNajtrudniej jest się zdobyć na ten krok – na odejście. Taki pomysł przerasta chyba wszystkich, którym wykluwa się w głowach. Można zazdrościć tym impulsywnym, co zabierają manatki i wychodzą, kiedy sytuacja osiąga tak tragiczne apogeum jak u Ciebie. Ty masz mniej siły. Ale to nie znaczy, że nie zdobędziesz się na ten krok!
Droga Margolu!
Mam 34 lata, jestem mężatką od 13 lat, nie mamy dzieci. On to ten pierwszy i jedyny. Licealna miłość. Pierwszy raz zdradził mnie sześć lat temu. Pamiętam tę jesień. Ufałam mu bezgranicznie i niczego się nie domyślałam aż do dnia, w którym wyszedł rano — teoretycznie do pracy — i nie pojawił się w domu przez pięć dni. Szalałam z nerwów, z przyjaciółmi szukaliśmy go w szpitalach, zgłosiłam na policji zaginięcie… A on był w tym czasie z nią. Oczywiście do niczego się nie przyznał, kłamał obrzydliwie. Potem wynosił z domu ukradkiem pieniądze, a kiedy pytałam, gdzie się podziały, mówił, że pewnie krasnoludki zabrały! To trwało kilka miesięcy, aż ona zaczęła za bardzo naciskać na wspólne życie (samotna matka) i chyba się wystraszył. Zaczął jej unikać, a ona dzwoniła do mnie z płaczem: co ma teraz robić, bo ona go tak kocha.
Wszystko wróciło do normy. Już nie spał z komórką pod poduszką, nie uważał, że ciągle go śledzę, nikt nie dzwonił do niego w środku nocy. Przestałam być wiecznie czujna i podejrzliwa. Znowu potrafiłam się uśmiechać. Minęły kolejne trzy lata, znowu była jesień… Tym razem to był tylko przelotny seks z naszą kiedyś wspólną koleżanką. Ona rozczarowała się, że on nie ma już tylu pieniędzy co kiedyś, a on znowu się wystraszył, kiedy zaczęła dzwonić na domowy numer. Kolejny raz schował głowę w piasek.
Teraz znowu jest tak samo po kolejnych trzech latach… Ona to nasza wspólna koleżanka, której mówiłam wcześniej o jego wyskokach. Była zbulwersowana. Nie chciała wierzyć. Teraz wbija mi nóż w plecy. On stał się bardzo agresywny, wulgarny, wręcz chamski. Dla niej jest słodki. Ona już się do mnie nie odzywa. Ostatnio przeczytałam ich rozmowę na GG — ona nazywa ich związek przyjaźnią, tyle że trochę naciąganą. A on powiedział mi, że jest ze mną nieszczęśliwy, że gdyby miał gdzie, to wyprowadziłby się (do niej nie może, ona ma męża), i że jedyne, co może mi zaoferować, to obojętność. Nie dotyka mnie, w łóżku odsuwa się jak najdalej, nie przytula, nie trzyma za rękę, gdy gdzieś idziemy. Stał się obcym człowiekiem, a jeszcze niedawno kiedy patrzył na mnie, jego oczy błyszczały. Teraz są lodowate.
Jestem kłębkiem nerwów, drżą mi ręce, boli głowa, robi mi się słabo i ciągle czuję strach przed kolejnym dniem. Nie wiem, co robić. Nie pracuję zawodowo (zajmujemy się hodowlą psów), wszystkie pieniądze są na jego koncie, chciałabym odejść, ale nie zostawię z nim psów — i tak już się nad nimi pastwi, ale gdyby mnie tu nie było, to nie wiem, co by zrobił. Dodatkowo z powodu jego bezmyślności mamy niespłacony ogromny kredyt w banku i jeśli w najbliższym czasie nie uda nam się zdobyć pieniędzy na jego spłatę, to stracimy dom. Nie chce mi się żyć. Wszystko zwaliło się na moją głowę. Jestem tak naprawdę sama.
Załamana
***
Droga Załamana,
Ustalmy jedno: kiedy zamknięte są drzwi, trzeba szukać otwartego okna. Nie można siedzieć w potrzasku i czekać, kto do Ciebie podejdzie i co Ci zrobi. Chwilowa bezsilność jest wszystkim, na co można sobie w takiej chwili pozwolić. A potem trzeba wstać i działać!
Kochana, nie ma takiej siły, która trzymałaby Cię przy nim. Nie na takich warunkach. Jesteś słaba i on to z premedytacją wykorzystuje. Wie, na ile może sobie pozwolić – praktycznie na wszystko. Masz dopiero 34 lata. W tym wieku można jeszcze naprawdę zacząć wszystko od nowa. Twoje rozstanie z mężem nie obciąży dzieci, jesteś w komfortowej sytuacji. Trzeba się tylko zastanowić, jak rozwiązać Twoje bieżące problemy.
Spisz sobie na kartce, co powinnaś zrobić, żeby odejść. Z taką listą w ręku łatwiej będzie działać. Nie musisz odejść już, tu i teraz. Zresztą, jeśli stracicie dom – myślałaś, dokąd pójdziesz? Do jego rodziców? Do swoich rodziców? Weźmiesz go tam ze sobą? Ocknij się, trzeba działać tak czy owak, żeby nie zwariować.
Trzeba zapewnić sobie utrzymanie, czyli krótko mówiąc: znaleźć pracę. Bez wiary w siebie się nie uda, bo pracodawcy zatrudniają kogoś na podstawie dobrego wrażenia, przy braku pewnej przebojowości najlepsze CV nie pomoże. Pracuj nad sobą w tym zakresie, Załamana. Niby czemu miałabyś w tym załamaniu tkwić? Szkoda życia!
Do poprawy samopoczucia i samooceny przyda Ci się pewnie mała terapia. Za dużo zwaliło Ci się na głowę, trudno zatem się dziwić, że sobie chwilowo nie radzisz. Dobrze byłoby to poukładać z kimś mądrym. Psycholog to jedno, ale może masz obok siebie jakąś mądrą przyjaciółkę? Taką, która raczej wysłucha i nie wda się w dywagacje na temat tego, jaki ten mąż zły, tylko zajmie się praktyczną stroną zagadnienia i pomoże Ci znaleźć rozwiązania Twoich kłopotów. Psy może można umieścić tymczasowo w jakiejś innej hodowli? Środowisko hodowców psów jest mi mało znane i nie wiem, na ile ludzie pałają uczynnością w przyjmowaniu cudzych zwierząt… ale może udałoby się wymyślić jakiś rozsądny układ?
Koniecznie trzeba się wyprowadzić, to pomoże Ci nabrać dystansu do sprawy i do męża, którego zachowanie teraz tak Cię rani, że zasklepiasz się w rozgoryczeniu, co nie ułatwia trzeźwego osądu spraw. Czy nie masz nikogo bliskiego? Rodziny? Siostry, brata, rodziców? Przecież nie żyjesz na pustyni. Może wstydzisz się opowiedzieć im o swoich kłopotach, może boisz się ich reakcji? Trzeba to przełamać, bo inaczej dasz się zaszczuć.
Chyba że wyprowadzi się mąż. Co to znaczy, że nie ma się dokąd wyprowadzić? Niech sobie wynajmie mieszkanie. Postaw się twardo. Kochana, najczęściej gdy z tej żoniny bladej, burej i nijakiej wyjdzie twardy gracz, panowie są w szoku i nie bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić. Czasem zaczynają się bać tego, co nabigosili. Wtedy już nie wiadomo, co takiej strzeli do głowy. A nuż pójdzie do męża tamtej pani i porozmawia z nim, co z takim kółkiem graniastym zrobić? Albo teściowa się dowie, co wyprawia jej syn? Cierpienie w milczeniu nie jest szczęśliwym wyjściem, często racja jest po stronie tego, kto ma lepszy PR. Oczywiście nie namawiam do stosowania takich kroków. Ale, jak mówię, nie wiadomo, co przyjdzie do głowy w emocjach, a kiedy pokażesz, że umiesz o siebie zawalczyć, zobaczysz sama, że to przynosi skutek. Tylko musisz umieć uwierzyć w siebie.
Każdy ma swoją strategię rozgrywania takich batalii. Jedni usuwają się z życia współmałżonka, zostawiając za sobą wszystko, i zaczynają od zera, inni idą na wojnę z przekonaniem o wygranej (i najczęściej wygrywają, bo wygrywa ten twardszy i bardziej zdeterminowany), jeszcze inni po prostu drobiazgowo rozkładają sprawę na czynniki pierwsze i po kolei, zgodnie z prawem, rozwiązują punkt po punkcie jak krzyżówkę. Doprawdy, tam gdzie wchodzą w grę uczucia, trudno ocenić, co jest dobre. Ważne, żeby obyło się bez trupów i świństw (o co najczęściej trudno).
Jedno jest pewne: nie możesz tak tkwić i czekać na zmiłowanie. Głupio czekać na to, że znowu podwinie ogon pod siebie, by za trzy lata rozłożyć go pysznie przed następną kandydatką na kochankę. I co? Tak już do końca życia w cyklach trzyletnich? Takiej uczuciowej cyklofrenii? Raz śpi z komórką pod poduszką, raz z głową opartą na Twoim ramieniu?
Słuchaj, znam związek, który odbudowuje się już kilka lat po takich przebojach. Żeby do tego doszło, pani musiała przestać zwracać uwagę na męża w jakiejkolwiek sprawie, zacząć żyć swoim życiem, zająć się pracą, hobby, znajomymi i w rezultacie zażądać twardo jego wyprowadzki – bo to on pluł we własne gniazdo. Tamtego faceta olśniło, że za dużo ma do stracenia, i zmienił się diametralnie. Przegrał jednak najważniejsze: jej miłość i szacunek. I dlatego nie wiem, czy takie ratowanie związku za wszelką cenę ma sens. Ale ona twardo twierdzi, że to się wszystko dobrze ułoży, tylko trzeba bardzo dużo czasu. Znam też takie związki, gdzie któryś ze współmałżonków po odejściu utwierdził się w swojej wartości, nie wrócił i zbudował po latach nowy związek.
Nie ma sytuacji bez wyjścia. Jeśli nie on, to może jednak Ty powinnaś się wyprowadzić. Nie zważając na przedmioty, dobra i długi. Jakiś przełom musi nastąpić. Koniecznie musi, bo inaczej zwariujesz. A wierz mi, większość kobiet umie sobie poradzić po zrobieniu tego pierwszego kroku, wzmacniają się i potem nie potrafią zrozumieć, dlaczego zwlekały. Bo zmienia się ich widzenie świata i siebie samych!
Nie daj się. Czy nie zasługujesz na lepszy związek? Niekoniecznie nowy, jeśli jeszcze kochasz męża – ale lepszy, bo i ten może takim się stać.
Powodzenia i pisz znów, jeśli mogłabym Ci jakoś jeszcze pomóc.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze