To straszne friendzone!
NINA WUM • dawno temuInternet wyostrza pewne zjawiska wręcz karykaturalnie. Innym zaś wręcz daje życie. Takim zjawiskiem jest tzw. friendzone. Od pewnego czasu atakujące, gdziekolwiek nie spojrzę.
Nałogowo przeglądam najpopularniejsze polskie serwisy z tzw. śmiesznymi obrazkami, czyli kwejk.pl i demotywatory.pl. Nie dlatego, bym spodziewała się, że mnie rozśmieszą. Dobrze pamiętam, że jeszcze kilka lat temu serwisy te, zasilane materiałem przesyłanym przez czytelników, oferowały nieskomplikowaną rozrywkę. Obecnie są to składowiska nastoletnich mądrości w rodzaju: "pies, jedyny prawdziwy przyjaciel człowieka." W powodzi smętnych banałów błyśnie jednak niekiedy coś zastanawiającego.
Kiedy byłam młodzieżą, nie istniało takie określenie. Owszem, otwierało się drukowane na paskudnym śmierdzącym papierze pisemko dla młodocianych i natrafiało na rozszlochany list do redakcji: "Pomocy, on widzi we mnie tylko przyjaciółkę!" Dopuszczam możliwość, że autorem tych wyznań była sama redakcja. Niemniej, w czasach szkolnych każdy znał przynajmniej jedną nieszczęśliwie zakochaną/zakochanego w swoim kumplu lub kumpeli. Ofiara źle zainwestowanych uczuć z reguły cierpiała w milczeniu, ograniczając się co najwyżej do pełnych psiej wierności spojrzeń. Względnie — wyżywała się, pisząc okropne wiersze.
Internet jest dosłownie rozsadzany przez kolejne mądrości z cyklu friendzone. Zwraca uwagę fakt, iż wszystkie te manifesty stworzyli młodzi chłopcy. Wynika z nich jasno, że bycie z kobietą w relacji pozbawionej "benefitów" (paskudne wyrażenie, swoją drogą) nie jest już postrzegane jako smutne zrządzenie losu, lecz jako powód do frustracji i roszczeń. Kiedyś mawiało się: zakochał się niepotrzebnie, biedak. Teraz ciężar odpowiedzialności za powstałą sytuację przerzucany jest na kobietę, która — zapewne złośliwie i celowo — obdarzyła nieszczęśnika przyjaźnią, podczas gdy on wolałby te wspomniane wyżej benefity. Dezawuujące kobietę cyniczne przekonanie, że mógłby je dostać, gdyby miał więcej pieniędzy/wyższy status społeczny — do rzadkich nie należy.
Uważam zjawisko friendzone za interesujący przejaw mizoginii wśród najmłodszych. Oto znajdujemy się w świecie, w którym kobieta traktowana jest jak automat ze słodyczami, mający automatycznie reagować na wrzuconą "monetę" (tu: "przyjaźń") udostępnieniem seksualnych faworów. Nie oszukujmy się, że o coś więcej tu chodzi. Ta, która tego nie zrobi, jest z pewnością wyrachowana, wredna, bezlitosna — względnie, jak na tym ostatnim obrazku, złośliwie odsądza się ją od czci i wiary, nazywając potworem pozbawionym higieny osobistej.
Wiem oczywiście, że dla dorastających chłopców seks jest najważniejszą rzeczą we wszechświecie. Daleko ważniejszą niż osoba, która go dostarcza. Przeraża mnie jednak skala uprzedmiotowienia. Po pierwsze, sympatia i zaufanie dziewczyny są tu jasno ukazywane jako nic niewarte. Ot, nędzna nagroda pocieszenia wobec tej głównej o łóżkowym charakterze. Po drugie, desperackie czyhanie na okazję, by się dobrać do koleżanki cuchnie mi manipulacją na potęgę. Oraz nie ma nic wspólnego z przyjaźnią.
Po trzecie, z manifestów tych młodych ludzi wygląda agresywna roszczeniowość. Przekonanie, iż każda istota płci odmiennej, z jaką wejdą w relację, ma obowiązek postępować według ich życzeń. Preferencje samej dziewczyny — taki drobiazg jak jej gust na przykład — nie mają w świecie friendzone znaczenia. Można by wzruszyć ramionami i stwierdzić, że młodocianym rzeczywistość myli się z zawartością wszechdostępnych obecnie filmów porno. Nie mogę się opędzić od myśli, co będzie, gdy męczennicy friendzone opuszczą gimnazja. Wielu na pewno dorośnie w końcu do postrzegania kobiety jako człowieka, nie zaś automatu z seksualnymi usługami. Ale przecież nie wszyscy.
Źródło zdjęć: kwejk.pl, rapeus.cba.pl, funnyjunk.com, asset-f.soup.io/asset
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze