Wspólna kasa czy finansowa niezależność?
IZABELA O’SULLIVAN • dawno temuDla niektórych wspólny portfel jest dowodem na zaawansowanie związku, dla innych niezależność finansowa to jeden z priorytetów, także po ślubie. Ile swobody ekonomicznej potrzeba nam w związku i czy jedno konto dla dwojga się sprawdza?
Martyna (28 lat, nauczycielka z Poznania):
— Przez dwa lata małżeństwa mieliśmy osobne rachunki bankowe. Zrzucaliśmy się na wydatki domowe, a resztę pieniędzy każde z nas przeznaczało według własnych potrzeb. Na założenie wspólnego konta zdecydowaliśmy się, kiedy byłam w ciąży. Stwierdziliśmy, że skoro teraz będzie nas troje, to najlepszym układem będzie taki, w którym pieniądze idą do jednej puli. Szczerze mówiąc, nie widzę wielkiej różnicy pomiędzy sytuacją, kiedy miałam oddzielne konto, a tą obecną. Może mam trochę mniej kasy na swoje wydatki, ale to raczej się wiąże z tym, że kiedyś byliśmy tylko we dwoje, a teraz mamy dziecko. Andrzej mnie nie kontroluje, nie wylicza mi, na co i kiedy mam wydawać, nie kłócimy się o pieniądze. Wspólny budżet jest o tyle przydatny, że chyba lepiej można nad nim panować. Wiemy oboje, ile jest na koncie, razem planujemy wydatki. I tak większość z nich dotyczy całej naszej rodziny. Śmieszne mi się teraz wydaje, że mielibyśmy się na wszystko zrzucać.
Agnieszka (25 lat, fryzjerka z Gliwic):
— Dla mnie bardzo ważne jest, żeby mieć własne pieniądze. Nie chcę tłumaczyć się mężowi z każdej nowej sukienki, butów czy kremu. Po ślubie ustaliliśmy taki podział, że ja płaciłam ratę kredytu, a Robert wszystkie rachunki. Jedzenie kupowaliśmy na zmianę. Problem powstawał wtedy, kiedy trzeba było kupić coś do domu, np. robot kuchenny. Każde z nas dawało wtedy po połowie. Stwierdziliśmy jednak, że to głupie, że jesteśmy małżeństwem, a rozliczamy się jak para kumpli. Robert zaproponował, żebyśmy założyli wspólne konto i wpłacali na nie dwie trzecie swojej wypłaty (obliczył, że tyle nam wystarczy na zapłacenie kredytu, rachunków i na podstawowe wydatki domowe). W ten sposób będziemy mieć „rodzinne” pieniądze, ale też każde z nas zatrzyma trochę swobody w przeznaczaniu pieniędzy na swoje drobne potrzeby. Ta metoda sprawdza się świetnie. Robert co prawda zarabia więcej niż ja i moje dwie trzecie pensji to połowa jego wkładu we wspólny budżet, ale to, że ustaliliśmy to procentowo, jest moim zdaniem sprawiedliwe. Dla mnie super jest to, że co miesiąc mam do wydania trochę kasy na siebie. Nie muszę prosić męża, żeby mi dał na bluzkę ani nie słucham wypomnień, że kupiłam perfumy, zamiast oddać samochód do naprawy. To często działa zresztą przecież w drugą stronę. Kobietom niektóre wydatki ich partnerów wydają się absurdalne. Mężczyźni mają jednak na ten temat odmienne zdanie. Dlatego, żeby uniknąć kłótni o pieniądze, najlepiej zostawić sobie trochę kasy tylko i wyłącznie na własne potrzeby.
Olga (31 lat, urzędniczka z Włocławka):
— Jesteśmy małżeństwem od sześciu lat i nigdy nie próbowaliśmy mieć wspólnych pieniędzy. Dzielimy się opłatami, jedzenie kupujemy na zmianę. Jak są jakieś inne wydatki, to na bieżąco ustalamy, kto płaci albo zrzucamy się oboje. Po ślubie nie założyliśmy wspólnego konta, nigdy nawet nie rozmawialiśmy na ten temat. Kacper nie jest dusigroszem. Wiem, że gdybyśmy mieli jeden budżet, nie powiedziałby mi, że na coś mam nie wydawać kasy. Ale tak, jak jest, jest dobrze. Prowadzę jednoosobową działalność gospodarczą i spora część zarobionych przeze mnie pieniędzy idzie na rzeczy związane z firmą. Bez sensu byłby wspólny budżet. Uważam, że wszystkie tego typu wydatki powinny należeć wyłącznie do mnie.
Justyna (27 lat, fotograf z Koła):
— Mój mąż koniecznie uparł się na wspólny rachunek bankowy. Na początku uważałam to za dość naturalną kolej rzeczy. Praktycznie wszyscy nasi znajomi po ślubie taki zakładali. W naszym przypadku okazał się to jednak zły pomysł. Marcin zamieniał się dosłownie w szpiega. Codziennie przeglądał w Internecie operacje na naszym koncie. Kiedy kupiłam sobie sukienkę za 200 zł, miał pretensje, że z nim wcześniej nie uzgodniłam tego wydatku, stwierdził, że jestem rozrzutna i że nie umiem racjonalnie gospodarować pieniędzmi. Takich sytuacji było więcej. W końcu doszło do tego, że zaczęłam zatajać przed nim wszystkie dodatkowe dochody. Na wspólne konto przychodziła tylko moja pensja. Poza pracą dzienną miałam jednak dodatkowe umowy. Wynagrodzenie za nie zleciłam jednak przelewać na osobne konto, które założyłam po kryjomu. Marcinowi powiedziałam, że tamte kontrakty się pokończyły. Kiedy widział, że popołudniami pracowałam, musiałam wymyślać wymówki i kłamać, że robię coś innego. Ta sytuacja stała się strasznie męcząca. Przede wszystkim wkurzało mnie to, że mój mąż chciał panować nad każdym groszem. A ja czułam prawo do decydowania o tym, na co będę wydawać zarobione przez siebie pieniądze. Zaczęły się kłótnie, ciche dni.
Jesteśmy osiem miesięcy po rozwodzie. Wiem, że w naszym przypadku wspólny budżet nie sprawdził się dlatego, że Marcin opacznie rozumiał całą jego ideę, może w małżeństwach, gdzie obie osoby mają podobne spojrzenie na domowe wydatki, to ma sens. Pozostał mi jednak taki uraz, że jeśli jeszcze kiedyś stworzę związek, na pewno nie zdecyduję się na wspólną kasę.
Iwona (33 lata, asystentka z Pabianic):
— Oczywiście, że osobne konto! Jestem w związku od sześciu lat z moim partnerem, ale nie chcę, żeby wiedział dokładnie, ile zarabiam i ile na co wydaję. Każda kobieta potrzebuje mieć kasę na swoje potrzeby. Czynsz i opłaty płacimy po połowie, jedzenie kupujemy na zmianę. Osobne pieniądze dają mi poczucie niezależności. Po to pracuję i zarabiam, żeby nie musieć się tłumaczyć mojemu partnerowi, że poszłam do kosmetyczki albo kupiłam sobie coś do ubrania. Rozumiem, że on też ma swoje wydatki. Sporą ich część pochłania na przykład jego kosztowne hobby – fotografia. Ja z kolei dość dużo wydaję na ciuchy. Ale uważam, że oboje zarabiamy i mamy prawo decydować o tym, na co pójdą nasze pieniądze. Tylko taki układ ma dla mnie sens. Gdybyśmy połączyli nasze budżety, pewnie zaczęłoby się wypominanie. Ja byłabym zła, że moja kasa idzie na jego obiektywy, on by pewnie nie mógł przeboleć, że za jego pieniądze kupiłam sobie kolejną sukienkę. A tak się o te rzeczy nigdy nie kłócimy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze