Cała prawda o japońskich wycieczkach
URSZULA • dawno temuO tym, że Japończycy uwielbiają podróżować, nie trzeba mówić nikomu. Krążą już legendy o falach japońskich wycieczek zalewających każde słynne miejsce na naszym globie. Japońskie wycieczki słyną z tego, że wszyscy ich uczestnicy noszą fikuśne czapeczki w jednakowym kolorze i dźwigają około pięciu kilogramów sprzętu fotograficznego, oraz z tego, że potrafią na przykład zwiedzić Europę w pięć dni.
O tym, że Japończycy uwielbiają podróżować, nie trzeba mówić nikomu. Krążą już legendy o falach japońskich wycieczek zalewających każde słynne miejsce na naszym globie. Japońskie wycieczki słyną z tego, że wszyscy ich uczestnicy noszą fikuśne czapeczki w jednakowym kolorze i dźwigają około pięciu kilogramów sprzętu fotograficznego, oraz z tego, że potrafią na przykład zwiedzić Europę w pięć dni (bo przecież firma nie da więcej urlopu). Organizacja takich wycieczek jest wręcz groteskowa. Kiedyś zdarzyło mi się siedzieć w samolocie obok kilku uczestników takiej imprezy i przysięgam, że co parę godzin podchodził do nas przewodnik w muszce w grochy i wywijając pałeczką z umocowaną na czubku plastikową kaczuszką, która służyła mu do zwracania na siebie uwagi, oznajmiał siedzącym koło mnie osobom, że nadeszła ich kolej na wizytę w toalecie. Japończycy za granicą czują się zagubieni, więc ich naturalna skłonność do zbijania się w grupy i perfekcyjnej organizacji wszystkiego przybiera groteskowe wręcz formy. W Japonii jednak turystyka wygląda zupełnie inaczej.
To jasne, że w Kraju Kwitnącej Wiśni, jak zresztą wszędzie na świecie, jest wiele słynnych i godnych obejrzenia miejsc, co w oczach przeciętnego gaijina jest wystarczającym powodem, by je zwiedzić. Japończycy jednak Japonii nie zwiedzają. Oni podziwiają. Można więc obejrzeć jakąś świątynię, ale najlepiej zrobić to, kiedy kwitną wiśnie albo hortensje, albo liście klonów przybierają czerwoną barwę, ponieważ wtedy świątynia wygląda wyjątkowo pięknie. Jednak tak naprawdę celem wycieczki nie musi być świątynia, zamek czy inny zabytek. Wystarczy jezioro spowite jesiennymi mgłami albo łąka usiana wiosennym kwieciem, albo po prostu wyjątkowo piękny górski krajobraz. W pobliżu słynnych urokliwych miejsc wyrastają jak grzyby po deszczu ryokany – hotele w stylu japońskim – i to one, pośrednicząc w podziwianiu, są moim zdaniem prawdziwym celem japońskich wycieczek.
Ryokany są urządzone bardzo tradycyjnie i prosto: na podłodze maty tatami, zamiast okien i drzwi suwane shoji – drewniane „kratki” wyłożone papierem, a zamiast łóżek tradycyjne materace futon. W szafie na zmęczonego podróżnika czeka złożona yukata (rodzaj bawełnianego kimona) i drewniane klapki, a na stole nieodzowny czajniczek z zieloną herbatą. Wrażenie zakłóca jedynie nieodzowny już w dzisiejszych czasach telewizor. Najważniejszy jest jednak widok z okna. W niektórych ryokanach jest wyjście z pokoju do małego ogródka, w innych po prostu stolik i poduszki do siedzenia ulokowane przy oknie, a wszystko to ma na celu umożliwienie podziwiania porośniętych klonami wzgórz lub delikatnie pomarszczonej podmuchami wiatru tafli jeziora.
Podziwianie w ryokanach nie kończy się jednak na widoku z okna pokoju. Na kolację serwowane są charakterystyczne dla danego regionu potrawy w całości zrobione z zebranych w danym miejscu składników. Jest to najbardziej tradycyjna forma japońskiego jedzenia: kilkanaście malutkich miseczek w różnych kształtach i kolorach, zawierających mikroskopijne kulinarne dzieła sztuki. Po kolacji należy się udać do znajdującej się w ryokanie publicznej łaźni. Czeka w niej wielka, wykładana kamieniami wanna z wrzącą wodą z miejscowych gorących źródeł (Japonia to kraj licznych wulkanów, więc gorących źródeł jest cała masa). Większość tych wód strasznie śmierdzi, ale za to ma rozliczne właściwości lecznicze i upiększające, o których na pewno nie omieszka poinformować nas obsługa. Przed wejściem do takiej wanny należy się dokładnie umyć, bo zanurzenie się w gorącej wodzie służy wyłącznie odprężeniu. Wanna może być umiejscowiona wewnątrz budynku albo na zewnątrz, w ogrodzie, ale w obu wypadkach kluczową sprawą jest oczywiście piękny widok, który staje się jeszcze piękniejszy, gdy patrzy się nań podczas kąpieli.
Jak więc wygląda japońska turystyka w kraju? Całe rodziny z wielomiesięcznym wyprzedzeniem rezerwują miejsca na weekend w ryokanie położonym w słynącym z urody miejscu. Gdy nadejdzie oczekiwany dzień i zakwitną wiśnie czy zaczerwienią się klony, pakują torby i jadą podziwiać widoki, jedzenie i właściwości wody z miejscowych gorących źródeł, czyli generalnie rozkoszować się atmosferą. Żadne miejsce nie jest bowiem piękne i godne odwiedzenia przez cały rok. Kiedyś trafiłam do japońskiej prowincji Oze, znanej z przepięknych łąk. Był środek lata i piękna pogoda, ale ryokan, w którym się zatrzymałam, świecił pustkami. Kiedy spytałam właścicielkę o przyczyny tego stanu rzeczy, obrzuciła mnie zdziwionym spojrzeniem i wyjęła folder z różnymi zdjęciami okolicy.– Letnie, żółte kwiaty na łąkach już przekwitły, więc nikt nie przyjeżdża, żeby je oglądać – powiedziała, wskazując odpowiednie zdjęcie. – Kolejni goście pojawią się w październiku, by podziwiać jesienne łąki w czerwono-żółtych kolorach.
Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego ta sama rodzina, która ubrana w yukaty sączy zieloną herbatę w ogrodzie ryokanu nad jeziorem Chuzenji i rozkoszuje się widokiem wyjątkowo pięknego o tej porze roku księżyca i cichym odgłosem pluskania fal, podczas wyjazdu za granicę zmienia się w bandę maniaków w śmiesznych czapeczkach, która zamiast patrzeć, robi zdjęcia wszystkiemu, co się nawinie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze