Szelest skrzydeł kondora
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuMamy wyjątkowe szczęście. Piękne, ogromne ptaki tną rześkie powietrze tuż nad naszymi głowami. Szelest ich piór zamienia nas w osłupiałych z zachwytu gapiów. Nie poruszają skrzydłami. Rozkładają je szeroko, czekając aż ciepłe powietrze poniesie je nad kanionem. Kiedy poranne powietrze stopniowo się ociepla, kładą się na fali powietrza i dają swobodnie unosić.
Autobus wspina się wąską i krętą drogą przez rozległe przedmieścia Arequipy, miasta rozciągającego się u stóp wulkanów. Ich ośnieżone szczyty wyglądają jak obsypane cukrem pudrem gigantyczne krecie kopce. Krajobraz dziczeje. Wokół tylko wapienne skały. Miękkie jak ser. Zbocza wokół drogi sprawiają wrażenie równo przyciętych jakimś gigantycznym nożem. Gdzieniegdzie widać kaktusy i kępy suchych traw.
Towarzyszy nam ból głowy i senność, objawy choroby wysokogórskiej, znak, że wkraczamy na piętra przynależne chmurom. Wjeżdżamy na rozległy płaskowyż Altiplano znajdujący się na wysokości około 4 000 m n.p.m. Tu w Reserva Nacional Salinas y Aguada Blanca złote runo wigoni, płochliwych i delikatnych zwierząt czochrają cumulusy. Lamy i alpagi skubią szorstką trawę nieczułe na zjawiskową urodę tutejszego pejzażu. Kolorów nie powstydziłby się najlepszy malarz – jaskrawozielone oczka wodne różowymi plamami flamingów na tle biało — piaskowych wulkanicznych szczytów Chachani (6 075 m) i El Misti (5 822 m).
Im wyżej tym soroche dokucza bardziej. Oczy zaczynają łzawić. Na przełęczy Patapampa, na wysokości 4 800 m n.p.m. przedzieramy się przez ciemne chmury. Mijamy stożki poukładane z ciemnych kamieni. To ślady ofiar składanych Matce Ziemi przez potomków Inków. Samochód prawie znika w szarych chmurach, a my dajemy się wieźć ponad światem leżącym na dole. Rzeczywistość powraca po filiżance mate de coca, herbaty z liści koki, wypitej w sennym Chivay na Avenida Polonia, ulicy nazwanej na cześć śmiałków z Polski, którzy jako pierwsi przepłynęli Kanion.
W Yangue, małej wsi, cisza i chłód powietrza otulają biały kościółek, sklepik z rodziną śpiącą za kotarą i gospodarstwo Vitaliny Suico i Remigio Pachao. Ich parterowy domek staje się naszym schronieniem na jedną noc. Pod pledami z lamiej wełny, wpatrzona w sufit ze słomy i gliny rozmyślam o czasach Inków, kiedy żyły tutaj dwa puebla należące do prainkaskich szczepów Collaguas oraz Cabanas, mówiące w różnych językach i żyjące po dwóch stronach gór. Jedni czcili słońce, drudzy księżyc. Po nadejściu konkwistadorów wszystko zlało się w jedną całość, a do starego kultu Matki Ziemi wtargnęły elementy chrześcijańskie. Ślad dawnej odmienności pozostał jedynie w nakryciach głowy tutejszych kobiet. Po ich kolorze kapelusza rozpoznajemy przodków.
Wraz z pierwszym pianiem koguta zboczem doliny wyruszymy na spotkanie kondorów. W wędrówce do Cruz del Condor, uważanego za początek Kanionu Colca mijamy wielkie kaktusy. Z pozoru niewinny kolec potrafi unieruchomić nogę na dwa dni. To sprawka toksyn zawartych w roślinie. Na szczycie, gdzie Indianki rozkładają płatki swych barwnych spódnic, nachalnie ściągając na siebie obiektyw aparatu musimy być wcześnie, zanim rozgrzane wschodzącym słońcem powietrze zachęci kondory do szybowania nad przepaścią. Mamy wyjątkowe szczęście. Kondory pojawiają się nad naszymi głowami zaraz po tym, jak stajemy w najwyższym punkcie. Piękne, ogromne ptaki tną rześkie powietrze tuż nad naszymi głowami. Szelest ich piór zamienia nas w osłupiałych z zachwytu gapiów. Nie poruszają skrzydłami. Rozkładają je szeroko, czekając aż ciepłe powietrze poniesie je nad kanionem. Sprytnie wykorzystują termodynamikę. Kiedy poranne powietrze stopniowo się ociepla, kładą się na fali powietrza i dają swobodnie unosić. To dlatego ich loty można podziwiać tylko o określonych godzinach.
Kondory żyją około 60 lat. Podobno stare ptaki szybują nad najwyższą przepaść w kanionie i popełniają samobójstwo pikując głową w dół. Dumne ptaki. Symbol Peru. Strażnicy umarłych. Wysoko w skałach czernieją małe otwory. To w nich Inkowie chowali mumie i dokładnie zacierali ślady drogi. Mumie miały przebywać w górach 3 miesiące, po tym terminie według wierzeń, wędrowały do innego świata. W trakcie swojego krótkiego pobytu w górach opiekę nad nimi sprawowały kondory. Trzy miesiące to czas potrzebny, żeby młody kondor nauczył się latać. Zmarły potrzebuje tyle by nauczyć się nowych reguł w nowym świecie.
W Canco, najgłębszej części kanionu skalne ściany wznoszą się na wysokość 3 200 m. To tyle, co prawie 14 Pałaców Kultury wraz z iglicą. Oszołomienie ogromem zmyć można w skrywanych przez skały Wodospadach Jana Pawła II lub w oparach gorących źródeł.
Wracając wśród inkaskich tarasów i ukwieconych łąk mijamy osady, gdzie najważniejszymi punktami odniesienia jest kościół i boisko, najczęściej jeden obok drugiego. Czasami, na dachu jakiejś chałupki leży mała martwa lama. Ma odstraszyć złe duchy, których pełno w potężnych Andach. Bus podskakuje na wybojach, a my poimy wyobraźnię pocztówkowymi widokami, dziękując losowi, który dał nam chwilę obcowania z Wielką Naturą.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze