Czy dieta to test dla związku?
CEGŁA • dawno temuPojawiły się u mnie powikłania układu krążenia. Musiałam zmienić swoje życie, dietę i złe nawyki. Pojechałam do sanatorium, a po powrocie chciałam wdrożyć to, czego się tam nauczyłam. Mojemu mężowi nie podoba się to. Dogryza mi, że cackam się ze sobą, że chcę schudnąć, a on się zakochał we mnie apetycznej. Nie rozumie mojej choroby. Mówi, że jedzenie bez soli i masła mogę gotować osobno dla siebie, bo on tego nie tknie. Jest kąśliwy, gdy opowiadam o radach trenera, jakby był zazdrosny! Jak na tego zakapiora wpłynąć?
Droga Cegło!
Dosyć wcześnie pojawiły się u mnie powikłania układu krążenia. Musiałam zmienić całe swoje życie, łącznie z dietą i różnymi złymi nawykami (papieroski ukochane!). Mój mąż jest sceptykiem do wszystkiego – e, będzie, co ma być. Ale ja tak nie chciałam. Zawzięłam się.
Pojechałam do profesjonalnego ośrodka sanatoryjnego na Mazurach – zamiast luksusów i majonezów – pełne zaplecze szpitalne, dające poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że wszelkie porady będą wreszcie fachowe. Pośród niezliczonych zajęć, zebranych w 3 krótkie tygodnie – łącznie z sesjami z psychologiem itp., uczyliśmy się tego nowego życia. Byli tam ze mną na turnusie ludzie po zawałach oraz lekkich udarach, ale dla większości na szczęście zaczynało się dopiero owo pierwsze ostrzeżenie i tzw. lekcja profilaktyki.
Z zajęć ruchowych miałam spokojny taniec, jogę, spacery. Przy chodzeniu z kijkami nasz trener słusznie wyłapał moją nadprogramową zadyszkę i zechciał poświęcić temu trochę uwagi. Doradził mądre oddychanie, wskazał, że warto zrzucić kilka kilogramów i centymetrów z brzuszka, ponieważ tyję jak mój mąż: wszystko idzie w brzuszek, choć piwa się nie dotykam, bo nie lubię. Dopiero trener wyjaśnił mi, że to nie piwo, tylko geny i hormony, rodzaj metabolizmu i takie tam sprawy. A węższa talia to wcale nie dla urody, lecz dla zdrowia. Nie mogąc uprawiać sportów zbyt intensywnych, musiałam jednak wyuczyć się takiego zagospodarowania ruchem całego tygodnia, żeby brzuch zaczął w końcu spadać. Taki cel postawił sobie i mi trener, jestem mu za to bardzo wdzięczna.
Wszystkie rady (nie tylko sportowe, ale i dietę, sen, radzenie sobie ze stresem itp.) bardzo wzięłam do serca i nie było mowy, żebym nie ciągnęła tego po powrocie do domu. Zależy mi na sobie – ot co! I tu ten niemały prztyczek w nos: mój pan i władca dostał much w nosie, nie podoba mu się to, co robię. Dogryza, że zaraz pójdę pewnie na siłownię, jak jakaś blachara, bo tylko takie tam chodzą (jego zdaniem), że jedzenie bez soli i masła to mogę sobie gotować osobno dla siebie, bo on tego nie tknie (dzieci nie mamy), i w ogóle co się ze mną porobiło, taka byłam równa dziewczyna, a teraz cackam się ze sobą, na dodatek chcę schudnąć, a on się przecież zakochał we mnie apetycznej… Jest też kąśliwy wobec moich opowieści o radach trenera – jakby był o niego zazdrosny!
Wniosek mam z tego jeden – w ogóle mnie ten mój mąż nie słucha, nie rozumie specyfiki mojej choroby ani co jest dla mnie dobre, tylko jak kataryna powtarza, że nie chce mieć w domu ponurego z głodu chuchra… A przecież to wszystko dla mojego, zatem i dla jego dobra, prawda? Jeśli będę zdrowa, sprawna i wesoła, to chyba dłużej będziemy razem cieszyć się życiem, ja osobiście raczej kombinuję w tym kierunku i nie ukrywam, że na niego też chciałabym wpłynąć, żeby zaczął chociaż troszkę zdrowiej żyć…
Ale jak na takiego zakapiora wpłynąć, oto jest pytanie… Nie chcę mieć w domu dwóch lodówek, jak niektórzy idioci, to już dla mnie zbyt "nowoczesne" i niezależne małżeństwo! Rozumiesz, prawda?
Dorota_73
***
Droga Doroto!Trudno może mówić tu o systematycznej teorii psychologicznej, ale na pewno badano już zjawisko "diety w związku" na wiele sposobów i śpieszę Ci donieść, że spostrzeżenia oraz wnioski wszystkich specjalistów współpracujących przy zmianie sposobu życia – czy to będzie psycholog, dietetyk czy instruktor – są zbieżne. Osobiście znam nawet pewnego trenera, który, zanim dobierze klientce program ćwiczeń, wypytuje ją starannie o… jej sytuację prywatną, a konkretnie – o model relacji z chłopakiem czy mężem.
Najkrócej – odnotowano prawidłowość następującą: im pulchniejszy i rozleniwiony partner, tym większe jego opory w zaakceptowaniu faktu, że partnerka chce coś w sobie zmienić na lepsze. Najwspanialszymi sojusznikami diety, sportu i wszelkich zmian są mężczyźni o tzw. normalnej budowie ciała – bez nadwagi i bez brzucha, choć niekoniecznie wysportowani. Ci lepiej rozumieją potrzeby kobiet w dziedzinie gubienia kilogramów, ruszania się, dbania o wygląd – ba, uważają to z reguły za rzecz naturalną. I co najważniejsze – kibicują kobiecie, a nawet biorą udział w jej eksperymentach, by ją wesprzeć. Sami czując się dobrze i naturalnie ze swoim ciałem, rozumieją, że kobieta pragnie czuć się podobnie i nie dopatrują się w tym żadnych niecnych, rewolucyjnych planów.
Czemu panowie nieco obfitsi zachowują się inaczej? Psychologia tłumaczy to kilkoma innymi mechanizmami – niestety, wcale nie bezwarunkową akceptacją partnerki, takiej, jaka jest:-). Pamiętajmy bowiem, że bezwarunkowa akceptacja to nie zgoda na brzuszek i fałdki, ale też zgoda na Twój pomysł: chcę wyglądać inaczej. A panowie z gatunku lwów kanapowych skrywają głęboko rozmaite lęki i kompleksy, najzwyczajniej w świecie bywają zazdrośni o wzrastającą atrakcyjność partnerki i o ewentualne konsekwencje tego faktu. Kobieta niedoskonała (jak oni) to kobieta, której – ich zdaniem — można być pewnym. Kobieta atrakcyjna to w ich mniemaniu taka, jakiej nigdy nie mieliby odwagi zaczepić ani możliwości "zdobyć". A zatem – i utrzymać przy sobie. Zaniedbany leniuszek zaczyna czuć się gorszy i zagrożony. Tyle w gigantycznym uproszczeniu, ale praktyczne obserwacje tę tezę potwierdzają.
Nie są to na pewno ładne zachowania ze strony męża, tak jak je opisałaś, niemniej – dość typowe i bynajmniej nie wrogie wobec Ciebie ani nie świadczące o tym, że jest on "złym" człowiekiem. Mąż prawdopodobnie nie lubi, gdy się od Niego oddalasz – dosłownie i w przenośni – bo traci wówczas grunt pod nogami, spada mu poziom pewności siebie. Jeśli jednak Wasze wspólne życie było dotąd harmonijne, nie widzę przeszkód, by trochę Wasz związek zreformować – pod kątem Twoich potrzeb właśnie, ale tak, by i jemu wyszło to na dobre. Powolutku, krok po kroku, musisz, po pierwsze, utemperować egoizm męża i doprowadzić do tego, by znał i rozumiał w pełni Twoją sytuację zdrowotną i Twoje uwarunkowania. To będzie lekcja empatii. Po drugie, powinnaś go upewnić, że nie ma powodu do zazdrości, traktując go… tak jak dotychczas, tzn. nie zaniedbując go ani nie ignorując. W ten sposób podtrzymacie tradycję wzajemnego zaufania i pomożesz mu odbudować nadwątlone ego. Po trzecie, najtrudniejsze – warto choć na minimum wciągnąć go w swoje "sprawki", argumentując dokładnie tak, jak napisałaś: że to dla Waszego wspólnego dobra: zdrowia, radości i wigoru przez wiele lat, jeśli zaczniecie wreszcie inaczej, czyli zdrowo żyć.
Kropla drąży kamień, Doroto, i jeśli dobierzesz argumenty odpowiednio do natury i słabych oraz mocnych stron męża, on na pewno da się skusić i z czasem się rozsmakuje w tym, co będziecie razem zmieniać. Daj mu tylko czas i nie przejmuj się za bardzo gderaniem. A przede wszystkim – nigdy sama nie gderaj! Nie dotrzesz do partnera, krytykując np. jego wygląd i próbując go "zmobilizować" poprzez porównywanie z innymi. Niektórych ludzi strasznie to rani i deprymuje, pamiętaj o tym, nim cokolwiek powiesz, by namówić męża np. na dietę bez masła:-).
Powodzenia!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze