Ześwirowane mamuśki dźwignią handlu
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuKiedy kobieta zostaje matką, zmienia się, to oczywiste. Nie chodzi jednak wyłącznie o jej figurę, ale także mentalność, wartości i priorytety. Kobiety szaleją! Nie szczędzą sił, energii i pieniędzy, by swe pisklę pielęgnować, dbać o nie, rozpieszczać, przez co stają się prostym łupem reklamy i handlu. Łatwo nimi manipulować, przekonać, omamić. Oj tak - na kim jak na kim, ale na matce zawsze da się zarobić.
Piotr (35 lat, sprzedawca z Trójmiasta):
— W sklepie z artykułami dla dzieci i niemowląt pracuję od dziesięciu lat. Trafiłem tu przypadkowo, ale wsiąkłem tak, że zostałem. Lubię moją pracę — tak asortyment, jak i kontakt z klientem. To bardzo wdzięczna branża, no i specyficzni nabywcy.
Przeżyłem wiele trendów i szkół – tak w wychowywaniu, ubieraniu, jak i pielęgnacji dzieciaków. Mody na wózki, wytyczne co do nosideł, fotelików czy innych sprzętów, też przewijały się jak w kalejdoskopie. Idzie zwariować, jak się chce być na bieżąco. Jedno się nie zmienia – zaangażowanie matek w nabywanie. Babcie, przyjaciółki i ciocie owszem, wariują – bo dla dzieci mamy naprawdę wszystko, no ale matki… To jest szaleństwo!
Do naszego sklepu przychodzą już wtedy, kiedy są w ciąży. Często już wtedy coś kupują, ale jeszcze sporo kobiet boi się zapeszyć szczęście, więc tylko sporządzają wyprawkowe listy dla mężów. Inne wpadają dopiero po porodzie, żeby coś tam dokupić, uzupełnić. Zawsze się do nich uśmiecham i jestem uprzejmy (choć czasem szlag mnie już trafia, potrafią być namolne), bo mnie to ich przejęcie rozczula. Są znakomitymi researcherkami – czego to one nie wyczytają w Internecie! Katalogi producentów mają w małych paluszkach! Wiedzą, jakie atesty sprawdzać, a skład surowcowy nie ma dla nich tajemnic. Inna sprawa to trendy i mody – potrafią wybrzydzać, jakby kupowały samochód na całe życie. Zadają mnóstwo pytań, oglądają, testują, notują – zdają się wierzyć, że zakupy dla dziecka to sprawa życia i śmierci.
Matki, zwłaszcza te, które mają małe dzieci, to naprawdę specyficzna grupa klientek. Wszystko jest dla nich takie cholernie istotne. Zrobią wszystko, żeby dać dziecku wszystko, a i żeby maluch nie był gorszy od dziecka sąsiadki. Czytają poradniki i wszystko, co w nich jest opisane, i one muszą mieć. Naturalnie w najlepszym gatunku. Więc ładują do kosza ubranka, buciki, bieliznę, pluszaki, maty, grzechotki i inne — zupełnie niepotrzebne, ale ładne — gadżety. I to w ilościach niemal hurtowych. Nie wiem, czy je na to stać, bo często mam wrażenie, że nie, ale naprawdę potrafią zostawiać u nas majątek! I to wcale nie dlatego, że jestem takim świetnym sprzedawcą. Owszem, łatwo je namówić do jakiegoś zakupu, a nawet coś wcisnąć, ale ja tego nie robię. Chcę sprzedawać towar, no jasne, ale nie duszę. Interes i tak świetnie się kręci – przy naszych Matkach Polkach kryzys w branży nie straszny.
Angelika (27 lat, farmaceutka z Olsztyna):
— Nastały czasy, kiedy najlepszym lekarzem stał się Internet. W sieci – najczęściej za darmo — można zdobyć poradę, i to nie tylko od lekarzy wszelkich specjalizacji, ale i pacjentów, którzy daną chorobę przeszli, przechodzą, bądź dopiero zaczęli ją rozpoznawać.
Grupą osób, która nakręca ten chory biznes są — przede wszystkim — matki. Oj, te są zazwyczaj po prostu świrnięte na punkcie swoich dzieci. To panikary i osoby strasznie przewrażliwione. Zaniepokojone byle czym tracą głowę i albo gnają z dzieckiem do lekarza – idąc z katarem wracają z gorszą infekcją, którą malec załapał w poczekalni przychodni, albo diagnozują je samodzielnie, u e-specjalisty oczywiście. O jakie szczęście, że większość leków jest na receptę! Doprawdy nie wiem, co by się działo, gdyby te wszystkie medykamenty były dostępne dla wszystkich, od ręki. Te hipochondryczki zaleczyłyby swoje dzieci na śmierć!
Inna grupa matek to matki przezorne. Jeśli dziecku nic nie jest, to one, chyba żeby się wykazać, już sama nie wiem, wykupują nam z apteki suplementy. Naprawdę, z tej półki sprzedaje się wszystko – syropy, żelki, gumy, miodziki – do wyboru, do koloru. Naturalnie im lepiej produkt jest reklamowany i im bogatszy ma skład, tym większym cieszy się uznaniem. Przerażające jest to, że te przejęte matki – oczywiście dla dobra dzieci – szprycują je witaminami codziennie, przez cały rok. Nie wiedzą, że robią im tym krzywdę! Ostatnio jedna pani zapytała, czy mamy takie tabletki-placebo, reklamę których dostała na e-maila, które można podawać dzieciom na co dzień, żeby te przyzwyczaiły się do połykania leków, gdyby zaszła potrzeba. Osłabiła mnie tym, naprawdę.
Jako sprzedawca o wynagrodzeniu prowizyjnym cieszę się, że biznes ma się dobrze, ale i mierzi mnie to. Jako przyszła mama wiem przecież, że troska o dziecko nie może odbierać rozsądku, a o zdrowie można dbać na wiele innych sposobów, nie tylko robiąc hurtowe zakupy w aptekach!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze