Jak zarządzać domowym budżetem?
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuStyle zarządzania domowym budżetem są różne - kasę trzyma zaradny mąż lub obrotna żona. Bywa, że obydwoje gospodarują nią razem - wówczas mają jedno wspólne konto, dwa niezależne, konto z subkontami… Kombinacji jest wiele. Każda para, prędzej czy później, wypracuje własny styl budżetowy, biorąc pod uwagę nie tylko realia finansowe – wpływy, zobowiązania i potrzeby, ale i własne preferencje. Tak bowiem, jak dla niektórych oczywistym jest fakt, że po założeniu gniazda wszystko jest dobrem wspólnym, tak dla innych pogodzenie potrzeby niezależności z odpowiedzialnością za budżet domowy jest nie lada wyzwaniem.
Emilia (28 lat, nauczycielka z Gdańska):
— Z mężem poznaliśmy się, kiedy byliśmy studentami. Mieszkaliśmy na sąsiednich stancjach – wynajmowaliśmy mieszkania w jednym bloku. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia – to nasze częste i bardzo miłe spotkania, tak w drodze na uczelnię, jak i przy prozaicznym wyrzucaniu śmieci, bardzo nas do siebie zbliżyły. Tak lubiliśmy ze sobą rozmawiać, że w końcu zostaliśmy parą, a niedługo po tym zamieszkaliśmy razem.
Od początku fantastycznie się komunikowaliśmy – jesteśmy wrogami chaosu i niedomówień. Ustaliliśmy wspólnie pewne zasady i dzięki temu nie mamy się o co kłócić. Od początku jasno postawiliśmy też sprawy finansów. Mamy ogromną potrzebę niezależności i wolności – każde z nas ma swoje pieniądze, a co za tym idzie, swoje oszczędności. Opłaty dzielimy sprawiedliwie, po połowie, tak samo rzecz się ma z inwestycjami, takimi jak remonty, kupno telewizora czy innych wspólnych dóbr. Jeśli chodzi o ubrania, kosmetyki czy hobby, każde płaci za siebie. Mamy też wspólny fundusz, dzięki któremu finansujemy jedzenie i środki czystości. Dopóki nie pojawiło się dziecko, ja zasilałam go w jednej trzeciej, a resztę dokładał Marek. Uznaliśmy, że ponieważ on więcej je, tak będzie sprawiedliwie. Teraz także utrzymaniem Amelii dzielimy się po równo, tak jest łatwiej. Raz pieluchy kupuję ja, raz mąż, to samo z lekami czy ciuszkami. Ta niepisana umowa doskonale się sprawdza. Znajomi pukają się w głowę, kiedy widzą, jak wymieniamy się rachunkami. Ale to jest naprawdę zdrowe. Jeśli zrobię jakieś dodatkowe zakupy za 200 zł, liczę na to, że Marek do domowego budżetu wniesie mniej więcej tyle samo. Wiadomo, nie rozliczamy się co do grosza, ale zasada jest zasadą.
Niektórzy twierdzą, że nie ma między nami ciepła lub że wręcz bije od nas chłodem, jesteśmy wyrachowani i zimni, że działamy jak firma czy życiowe przedsiębiorstwo. Zupełnie nie biorę tego do głowy – nie zamierzam rewolucjonizować życia dla pozorów i czyjegoś widzimisię. Zwłaszcza, że to się wszystko doskonale kręci.
Monika (24 lata, studentka z Warszawy):
— Z moim chłopakiem mieszkamy razem od dwóch lat. Szybko nam to jakoś poszło, ale dość mieliśmy szarpania się po stancjach, pomieszkiwania raz u mnie, raz u niego – zresztą jesteśmy parą od liceum, zdążyliśmy się już pobawić w podchody i randki. Teraz, choć jeszcze nieformalnie, tworzymy dom. I jesteśmy szczęśliwi.
Pomimo tego że utrzymują nas rodzice, prowadzimy wspólne gospodarstwo – wszystko wrzucamy do jednego wora, a może raczej gara. Wprawdzie mamy niezależne konta w banku, ale to tak naprawdę nie ma znaczenia, pod czyim nazwiskiem figuruje jakaś tam kwota. I tak na przykład opłaty robię ja, korzystając z karty kodów Pawła, który — co zabawne — nawet nie wie, jak się robi przelew internetowy. Swobodnie i bez problemu wymieniamy się kartami do bankomatu, jeśli któremuś z nas, dajmy na to, zabraknie gotówki. Prawda jest taka, że nie mamy kokosów, a pieniędzy ledwie wystarcza nam do końca miesiąca. Bardzo pilnujemy swojego budżetu – najpierw robimy opłaty, a potem reszta. Wszystko ustalamy, omawiamy, planujemy. Na szczęście nie jesteśmy szczególnie wymagający, żyjemy bez fajerwerków. Wszystkie wydatki staramy się ze sobą konsultować, nie wydajemy kasy na pierdoły. Czasem pozwalamy sobie na imprezy, kino czy piwko we dwoje.
Jest nam dobrze, żyjąc jednym rytmem, przewidywalnie. Niektórzy tego nie rozumieją, twierdząc, że jesteśmy nudni i starzy, a takie życie, gdzie wszystko jest wspólne, to coś gorszego niż kajdanki. Czy ja wiem? Pewnie wkurzałabym się, gdybym miała pieniądze, a nie mogłabym kupić sobie czegoś bez konsultacji z Pawłem, ale nie sądzę, żeby kiedyś do takiej sytuacji w ogóle doszło. Na pewno znajdziemy jakiś kolejny złoty środek – może pulę wspólną i dwa subkonta na własne, indywidualne kieszonkowe?
Mam nadzieję, że po takich praktykach z zarządzania, jaką teraz jest dla nas codzienność, z lekkością odnajdziemy się w życiu, gdzie wszystkiego będziemy mieli pod dostatkiem (w co bardzo wierzę). Nie przypuszczam jednak, żebyśmy – pod wpływem dobrobytu — zaczęli nagle żyć na własny rachunek.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze