Związek na moich warunkach
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuMartyna Wojciechowska w jednym z wywiadów powiedziała, że w pewnym wieku bardzo trudno idzie się na kompromisy. Dlatego ona woli być sama. Zdanie podróżniczki nie jest odosobnione. Wiele osób po 30. ma problem z budowaniem trwałych relacji właśnie dlatego, że ma już swoje przyzwyczajenia i określony styl życia. Jedni próbują iść na ustępstwa, inni świadomie decydują się na bycie singlem albo na życie w oddzielnych mieszkaniach.
Anita (35 lat, rzecznik prasowy jednej z firm z Krakowa):
— Kiedy byłam nastolatką, zawsze wyobrażałam siebie jako żonę i matkę gromadki dzieci. Kto by pomyślał, że będę świadomą swojego wyboru singielką. Zanim zdecydowałam się na życie w pojedynkę, byłam 11 lat mężatką. Znaliśmy się jeszcze w liceum, razem dorastaliśmy, bardzo się kochaliśmy. Oboje sądziliśmy, że będziemy razem do końca życia. Młodzieńcza naiwność. W pewnym momencie poczułam, że nasz związek się kończy, że nie mamy wspólnych planów na przyszłość i zainteresowań. On chciał walczyć o nasze małżeństwo, ja stwierdziłam, że pragnę przemeblować moje życie od podstaw. Sprzedaliśmy wspólne mieszkanie i każdy poszedł w swoją stronę. Myślałam, że za chwilę będę miała nowy związek, lepszy, bardziej fascynujący. Myliłam się.
Zamieszkałam z mężczyzną, który był kompletnie różny od mojego byłego męża. Z jednej strony fascynował mnie, a z drugiej czułam, że wymaga ode mnie zbyt wielu kompromisów. Musiałam tłumaczyć się, gdzie chodzę i co robię. Dusiłam się. Robił mi awanturę, jak później wróciłam. Każdą chwilę mieliśmy spędzać razem, chociaż nic interesującego nie robiliśmy. Brakowało mi powietrza. A z drugiej strony był gdzieś daleko, trzymał dystans, nie okazywał czułości i bliskości. Rozstaliśmy się. Zrozumiałam, że będzie mi ciężko ułożyć sobie życie z jakimkolwiek facetem. W moim pierwszym związku miałam dużo swobody, ale też zaufania. Nie rozliczaliśmy się z każdej minuty poza domem. Jak chciałam jechać z przyjaciółką do Grecji, to pojechałam.
Dziś jestem w związku, ale nie mieszkamy razem. On twierdzi, że na dłuższą metę nie da się budować wspólnego życia w dwóch różnych mieszkaniach. I pewnie ma rację. Ale ja nie mam ochoty nikomu z niczego się tłumaczyć. Jestem samodzielna finansowo, mam własne mieszkanie. Cenię sobie swoją niezależność. Jak człowiek jest młody, to wszystko jest możliwe, bo jego potrzeby dopiero się kształtują. Inaczej jest, jak już wie, czego chce od życia, jak lubi spędzać czas, co ceni. I nagle musi z czegoś zrezygnować. A z drugiej strony chciałabym mieć rodzinę, czyli mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko. Wiem, że to niemożliwe, więc wybieram życie w pojedynkę.
Marta (37 lat, historyczka sztuki z Warszawy):
— Związek dwojga dorosłych ludzi, którzy mają ukształtowany system wartości, to wieczna wojna o swoje przyzwyczajenia, prawa i obowiązki. Facetom wydaje się, że kobieta ma cztery ręce do pracy, że posprząta, ugotuje, upierze i jeszcze w seksownej bieliźnie będzie czekała na swojego ukochanego. Nic z tego. Dużo pracuję, czasami też chciałabym, żeby ktoś zrobił mi obiad, żebym wróciła do domu, a tam był porządek.
Kilka lat mieszkałam w Berlinie, byłam z chłopakiem ze Szwajcarii. Oboje w ciągłych rozjazdach. Nigdy nie musieliśmy się zmierzyć z codziennością, podziałem obowiązków domowych, swoimi wadami, zaletami i przyzwyczajeniami. Jak się spotykaliśmy, to pomieszkiwaliśmy razem kilka dni, najdłużej miesiąc. Zawsze to było święto, a potem każde wracało do swojego życia. Dzwoniliśmy do siebie, tęskniliśmy. Rozstaliśmy się, kiedy on postanowił przenieść się do Berlina. Pierwszy miesiąc był cudowny. Potem czułam, jak rośnie we mnie złość, że muszę sprzątać po dorosłym facecie, chociaż mam wiele ciekawszych rzeczy do robienia. Jak wychodziłam sama, to musiałam zameldować się o północy w domu, albo zadzwonić i prosić o dyspensę. Ciągle coś musiałam. Wróciłam do Polski, jego tu nie zaprosiłam.
Katarzyna (42 lata, pracownica administracji z Częstochowy):
— Nie chcę być sama. Daleko mi to wielkomiejskich singielek. Nie chcę chodzić na imprezy, ani podrywać ciągle nowych facetów. Nie mam na to siły. Marzę o spokojnym życiu i rodzinie. Tylko tę rodzinę tak bardzo trudno stworzyć. Jestem rozwódką z 13 – letnim synem. Mam własne mieszkanie, nieźle zarabiam, a na dziecko dostaję dość wysokie alimenty, jestem więc kobietą samodzielną. Dla mężczyzny chcę być partnerką.
Sama z synem mieszkam od 8 lat, rozstałam się z jego ojcem. Dwa razy podejmowałam próby wprowadzenia kogoś do naszego życia. Nie udało się. Wyobrażam sobie, że mój partner płynnie wpasuje się w naszą rodzinę, a za każdym razem była rewolucja zakończona wyprowadzką. Z pierwszym ciągle się kłóciliśmy. Był strasznym bałaganiarzem. Nie miał zamiaru iść na żadne kompromisy. Wszystko wokół siebie rozwalał. Wstyd mi było, jak moje 10 — letnie dziecko zbierało z podłogi ciuchy dorosłego faceta i zanosiło do łazienki. Zrobił śmietnik z naszego domu. Wytrzymałam z nim niecałe pół roku.
Ostatni związek był trudny, bo bardzo mi na nim zależało, chociaż nie pasowaliśmy do siebie. Uwielbiamy z synem jeździć do naszego domku za miastem. On się tam nudził, ciągle chciał wyruszać a to do Tunezji, a to do Grecji. A ja marzyłam, żeby położyć się z książką na hamaku i nigdzie nie lecieć. W końcu oddzielnie spędzaliśmy wakacje. Oddzielnie też spędzaliśmy weekendy, on wychodził do pubu, wracał pijany nad ranem, ja wolałam zaprosić znajomych na kolację do domu. Knajpy mnie męczą. Zorientowaliśmy się, że ani nie umiemy razem spędzać wolnego czasu, ani żadne z nas nie chce rezygnować ze swoich utartych już przyzwyczajeń. Tak się nie da. Może do trzech razy sztuka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze