Jestem piękna dzięki operacji
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuOperacje plastyczne stają się coraz bardziej popularne – nie tylko wśród celebrytów. Powiększanie ust, biustów i kształtowanie nosów stało się dziś tak powszechne jak depilacja. Lekarze ustawiają maleńkie jak u Michaela Jacksona noski, instalują wielkie biusty. Kto i dlaczego decyduje się na poważne zabiegi upiększające? Czy poddałybyście się takim operacjom?
Agnieszka (33 lata, ekonomistka z Wrocławia):
— Zoperowałam się w liceum. Miałam ogromne, paskudne uszy. Nie dość, że wyglądałam jak słonica – mam na myśli wielkość uszu, a nie moją tuszę – to jeszcze uszy były całkowicie gładkie. Wyglądały jak doczepione do mojej głowy, jakby ulepiło je dziecko z żółtego wosku… coś strasznego. Włosy mam rzadkie, nie udawało mi się nimi zasłaniać uszu. Zawodziły wszystkie znane mi sposoby: uszy mi wyłaziły, cokolwiek zrobiłam, ubrałam, namotałam na głowie.
Bywały dni, że nie wychodziłam z domu, tak bardzo się wstydziłam swojego wyglądu. Ilekroć ktoś na mnie popatrzył, wydawało mi się, że widzi tylko uszy. W szkole przyjaźniłam się z Kasią, która miała poważną nadwagę – czułam z nią bliskość, bo obie byłyśmy inne niż wszyscy.
Na osiemnaste urodziny zażyczyłam sobie pieniędzy na operację plastyczną. Rodzina przyjęła to ze zrozumieniem. Operacja była nieskomplikowana i szybko mogłam się przekonać, jak bardzo była mi potrzebna – wyglądałam zupełnie inaczej. Oczywiście, że znacznie lepiej. Uszy wciąż były wielkie, żółte, gładkie i jakby ulepione niewprawnymi rękami z wosku, ale przylegające do głowy. Teraz bez trudu można było ukryć je pod włosami.
Wcześniej wydawało mi się, że kiedy tylko pozbędę się odstających uszu, moje życie zmieni się całkowicie. Ale nic takiego się nie stało. Dopiero kilka lat później zrozumiałam, że wszystko bierze się z psychiki. Problem leżał w mojej głowie, a nie w uszach.
Gdybym jednak dziś miała jeszcze raz podjąć decyzję o tym, czy się zoperować, podjęłabym taką samą decyzję. Zoperowałabym się. Wszystko jest dla ludzi.
Kasia (26 lat, handlowiec, pracuje w firmie rodziców, w Łodzi):
— Zoperowałam się na studiach. Czekałam na tę chwilę kilka, a może nawet kilkanaście ładnych lat. Wcześniej nie mogłam tego zrobić. Lekarze mówili, że moje kości jeszcze nie urosły i dlatego trzeba czekać, aż w moim organizmie zakończy się proces wzrostu.
Zmieniłam żuchwę. Od kiedy pamiętam miałam ogromne, olbrzymie i wstrętne przodożuchwie. Moja żuchwa była zawsze bardzo mocno wysunięta do przodu, a zęby łączyły się ze sobą tylko w niewielkim odcinku. Trudno mi opisać, jak wielkim obciążeniem psychicznym był mój wygląd zewnętrzny. Przepłakałam wiele nocy… Nie chodziłam na dyskoteki, nie prowadziłam życia towarzyskiego, nie wspomnę o umawianiu się z chłopakami. Na samą myśl, że miałabym się z kimkolwiek całować, robiło mi się słabo. Nie wspomnę o szminkach, błyszczykach do ust i konturówkach, czyli tych wszystkich rzeczach, które służą do ozdabiania ust. Dla mnie moja twarz od nosa w dół nie istniała. Nosiłam golfy, podniesione kołnierze lub okręcałam szyję szalem, żeby nie było widać żuchwy. Bywały takie chwile, że nienawidziłam siebie do tego stopnia, że myślałam o samobójstwie.
Od zawsze wiedziałam, że zoperuję sobie znienawidzoną część swojej twarzy. Zrobiłam to, kiedy byłam po trzecim roku studiów. Na szczęście miałam trzy miesiące wakacji, zdążyłam. Nie chcę opowiadać, jak straszna była operacja i czas po niej – ważne, że wszystko się udało. Jak dziś pamiętam uczucie, które towarzyszyło mi, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam swoją nową twarz. Mimo opuchlizny i siności, poczułam, że jestem piękna! Z niedowierzaniem dotykałam nowej części twarzy i miałam dziwne uczucie, że moje zęby stykają się ze sobą na dużej powierzchni. Musiałam pytać mamę czy to normalne, czy tak ma być? Czułam się tak, jakby ktoś dał mi nowe życie. Inaczej nie umiem tego opisać, nazwać.
Nie muszę chyba mówić, że od czasu, kiedy w lustrze zaczęłam widywać swoją nową „ja”, moje życie zmieniło się diametralnie – z paskudnej (i zołzowato wyglądającej, bo taki wyraz nadaje twarzy przodożuchwie) zmieniłam się dosłownie w księżniczkę. Serio, operacja zmieniła całkowicie mój sposób postrzegania siebie. Nabrałam nieznanej mi wcześniej pewności siebie. Zaczęłam umawiać się z chłopakami (i mężczyznami). Z nową twarzą w ciągu roku, może dwóch, czując ogromny głód życia i doznań, nadrabiałam zaległości dotychczasowego życia. Żyłam intensywnie, jakbym urodziła się wczoraj. Niesamowite.
Poznałam Michała i poczułam, że już mam dość imprezowania i randkowania. Od niedawna jest on moim mężem. Dziś mogę z całą pewnością powiedzieć: jestem innym człowiekiem – dzięki operacji. Uważam, że jeśli komuś może pomóc, tak jak mi pomogła, niech się zoperuje. Jakość życia ulega całkowitej zmianie.
Maria (32 lata, pracuje w agencji modelek, w Warszawie):
— W branży pracuję od kilku lat i widzę, co się dzieje. A dzieje się coś strasznego. Dziewczyny wierzą, że jak sobie zoperują jakąś część twarzy czy ciała, będą wyglądały lepiej. Znam mnóstwo osób, będących ofiarami zachłannych chirurgów plastycznych. O, nie dalej jak wczoraj przyszła do naszej agencji ładna dziewczyna i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie powiększyła sobie ust… Wargi miała wzorowane chyba na Angelinie Jolie, nabrzmiałe, pełne – i w ogóle niepasujące do reszty twarzy. Wyglądała, jakby była na coś chora, jakby kilka pszczół naraz użądliło ją w obie wargi. Rozmawiając z nią nie mogłam oderwać wzroku od tych dziwacznych ust. Miałam wrażenie, że należą do kogoś innego.
Coraz częściej odnoszę wrażenie, że powiększanie ust, biustów i kształtowanie nosów stało się dziś popularne jak, czy ja wiem – golenie nóg? Może przesadzam, ale chwilami ten trend przybiera naprawdę karykaturalne oblicza. Lekarze ustawiają maleńkie jak u Michaela Jacksona noski na nalanych twarzach; powiększają usta osobom, którym te usta wcale nie pasują; instalują wielkie biusty rachitycznym anorektyczkom… Nie wiem, czy to dobry pomysł. Rozumiem, że operacje plastyczne są potrzebne osobom, które mają jakieś defekty, ale już upodabnianie się do osób znanych z kina czy telewizji trochę mnie przeraża. Osobiście nie zoperowałabym się, mimo że mam mnóstwo zastrzeżeń do mojego ciała. Jestem jaka jestem i akceptuję siebie taką. Koniec, kropka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze