Czy warto być sobą?
CEGŁA • dawno temuW ostatecznym rozrachunku najbardziej opłaca się być zawsze sobą, bo tylko to gwarantuje znalezienie (czasem po wielu niepowodzeniach) osoby, która to zaakceptuje, doceni, wreszcie pokocha. Jeśli natomiast w wyniku porażki gwałcimy własną naturę, z reguły trafiamy potem na kogoś, kto wolałby właśnie… nasze dawne Ja. Ot, taka ironia losu. Na szczęście los ten możemy kształtować, dla swojego dobra prowadzimy z nim nieustanną grę.
Droga Cegło!
Z moim chłopakiem jestem niemalże na stopie towarzyskiej. Nie mieszkamy ze sobą, ja nie chciałam, zaraz wyjaśnię. Spotykamy się 3 razy w tygodniu, czasem rzadziej. Kino, knajpa, teatr, knajpa, koncert, impreza. Nie kupuję mu sweterków, on nie daje mi kwiatów.
Niedawno rozmawialiśmy na „poważne tematy” po moich urodzinach, gdy przed przyjściem całej ludożerki Jacek złożył mi raczej dziwne życzenia, w tonie „oby nie było gorzej”. Jak na niego, zwykle z luzem, humorem, to było gorzkie i niemiłe, szczerze powiem. Skomentowałam, że w tym dniu może oczekiwałabym trochę więcej zwykłego ciepła, zamiast jakichś złośliwych złotych myśli. Czego nie powiedziałam, to tego, że jeśli mu ze mną źle – droga wolna. Chyba naprawdę tak myślę w tej chwili o wszelkich związkach… Jacek mnie lekko objął i mówi: Kochanie, przecież to ty na samym początku rozdałaś karty, o co się teraz dąsasz? Zastrzelił mnie tym! Ale myśl pozostała. Czemu akurat to powiedział?
Jest prawdą, że byłam zakochana nie jeden raz. Moi panowie dostawali, co chcieli. Sama smażyłam schabowe (nie lubię kupować gotowego jedzenia), urządzałam mieszkanie, okrywałam kocykiem, jak kichnęli. Angażowałam całą siebie i jeszcze więcej. Wydawali mi się zadowoleni. Ale – odchodzili. Nigdy w życiu nie zerwałam pierwsza związku, nie doszłam nawet do etapu, że chyba coś mi nie pasuje. Byłam ślepa i głucha na sygnały, a może sygnałów nie było.
Słyszałam różne durne wytłumaczenia, z klasycznym „nie jestem ciebie wart” na czele – osobiście uważam, że to najobrzydliwsze kłamstwo, jakie można sprzedać kobiecie przy rozstaniu, tak niby, żeby poczuła się z tym lepiej… Ja się nie czułam w każdym razie. A koleżanki kładły mi do głowy, że muszę zmienić taktykę, bo przyciągam drani, leni, smutasów i egoistów, a powinnam być traktowana jak księżniczka. Takie w sumie klisze, ale też dające do myślenia.
Po ostatnim rozstaniu wzięłam się za siebie, zaczęłam czytać różne książki. Wyszło mi z nich, że to nie faceci, ale ja jestem bluszczem! Za bardzo się wiążę, kocham, dopieszczam, opiekuję. A oni biedni się ze mną duszą i muszą wreszcie zerwać się z łańcucha. OK, dobra, fajnie. Zmienię się. Będę niezależna, będę mieć własne życie. Zrobię wszystko, żeby już nikt mi nigdy nie powiedział „jesteś dla mnie za dobra”, bo wtedy nie wytrzymam i będę musiała dać mu w mordę.
Kiedy poznałam Jacka, stąpałam ostrożnie. Był inny niż moi faceci. Smakosz, znał się na winach, mieszkanie urządzał z projektantem… Przywiązywał wagę do wartości i urody przedmiotów, co ja odkrywam dopiero od niedawna. Nazywa to „jakością życia”. Trochę może zbyt poukładany, ale bardzo mądry i dobry w sumie. Potem powiedział, że zrobił to (mieszkanie) dla mnie i chciałby, żebym się wprowadziła. Wtedy głowa natychmiast mi napuchła od wizji stosu schabowych i uprasowanych koszul, i powiedziałam — nie. Po jakimś czasie zrozumiał i skończył temat. Ułożyliśmy sobie fajne stosunki na bezpieczną dla mnie odległość. I znowu – wydawało mi się, że Jackowi też to pasuje, ma swój duży margines swobody, ja również.
W ostatnich rozmowach pojawił się jednak motyw pewnego nieporozumienia. Oboje chyba oczekujemy czegoś innego, ale nigdy tego po sobie nie pokazaliśmy.
Jacek nie wie jeszcze o jednej rzeczy, to taki mój „niewinny” sekret. Kontaktuję się praktycznie ze wszystkimi byłymi, chociaż nie nazwałabym tego przyjaźnią – na pewno nie obustronną. Jednemu załatwiłam pracę, drugiemu pożyczyłam kasę. Nie wiem, dlaczego to robię. Nie mam wobec nich zobowiązań ani poczucia winy. Sentymentu też nie czuję. Zwyczajnie, nie umiem odmówić pomocy. A Jacek nigdy o nic mnie nie prosi. Może jednak nie zmieniłam się wcale i gdzieś muszę wyładować te swoje chore instynkty macierzyńskie?
Vesna
***
Droga Vesno! (co za piękne imię w środku zimy:))
Napisałaś jedno bardzo ważne zdanie na koniec: może jednak nie zmieniłam się wcale? To dobry trop. PRÓBOWAŁAŚ się zmienić, ba, zrobić woltę o 180 stopni, która jednak rzadko się udaje, a jeszcze rzadziej prowadzi do sukcesu w sprawach uczuciowych.
Prawda jest taka, że w ostatecznym rozrachunku najbardziej „opłaca się” być zawsze sobą, bo tylko to gwarantuje znalezienie – czasem po wielu niepowodzeniach – osoby, która to zaakceptuje, doceni, wreszcie — pokocha. Jeśli natomiast w wyniku porażki próbujesz gwałcić własną naturę, z reguły trafiasz potem na kogoś, kto wolałby właśnie… dawną Ciebie. Ot, taka ironia losu. Na szczęście los ten możemy kształtować, dla swojego dobra prowadzimy z nim nieustanną grę.
Ty też to robisz. I jesteś moim zdaniem blisko konkluzji. Odkrycia, kim naprawdę jesteś, czego chcesz i co masz do zaofiarowania w zamian. Ponieważ związek to zawsze wymiana dóbr - w tej chwili mówię o tych niematerialnych, rzecz jasna. Nie obawiaj się powrotu do tamtej ciepłej, opiekuńczej, spolegliwej dziewczyny, która poczuła się odrzucona. To powrót czysto formalny – nie przestałaś przecież nią być, prawda? Związek z Jackiem „na przychodne” wcale Ci nie pasuje ani nie daje „przewagi”, na którą być może liczyłaś. On także czuje niedosyt, mimo że stara się akceptować sytuację. Chyba nie do końca poznaliście się na sobie. Oceniliście się naskórkowo i stąd dysonanse, które zaczynają się ujawniać. Jacek jest na pewno kimś więcej niż wyluzowanym snobem, tak jak i Ty nie jesteś wcale tylko zimną panną po przejściach, która nie chce się angażować…
Wiem, że boisz się ponownego wdepnięcia w model, który przyniósł Ci sporo bólu. Pamiętaj jednak, że tamte sytuacje są nie do powtórzenia z tym konkretnym człowiekiem. Założę się, że on nie lubi schabowych, a koszule oddaje do pralni:). Chodzi o temperaturę związku, okazywanie sobie bliskości i emocji, poleganie na sobie. Randki 3 razy w tygodniu nie zapewnią Wam tego, zresztą widać jasno, że obojgu Wam przestało to wystarczać.
Pora skończyć z rozdawaniem kart i po prostu je odkryć. Pierwotne granice, które wytyczyłaś (lub wytyczyliście), nie są przecież ustalone raz na zawsze, można je dowolnie przesunąć. Od Was teraz zależy, w którą stronę. Jeśli dostrzegacie w sobie potencjał na zacieśnienie więzi, nie powstrzymujcie się przed tym. Przede wszystkim Ty, Vesno, nie broń się tak zaciekle przed odsłonięciem swoich czułych miejsc. Piszesz, że Jacek jest mądry i dobry. Zaufaj sobie i Jemu, nie zakładaj, że On także Cię zrani. Związek oparty na takich obawach raczej się nie uda. A wtedy znów zapytasz: „Czemu mnie to spotkało, przecież się zmieniłam!”. Nie życzę Ci tego. Zrób więc ten kolejny wysiłek i przestań udawać kogoś, kim nie jesteś. Zaryzykuj. Pamiętaj, że czasem lepiej „kochać za bardzo”, niż nie kochać wcale. Masz dar – czy warto go ukrywać?
Twoje stosunki z poprzednimi partnerami to zasadniczo Twoja osobista sprawa. Jeśli oczywiście nie są zbyt absorbujące i nie cierpi na tym związek z Jackiem. Nie ma nic złego w tym, że od czasu do czasu komuś pomożesz, tym bardziej, jeśli nie kosztuje Cię to nic w sensie emocjonalnym. Warto jednak zastanowić się, czy Jacek rzeczywiście niczego od Ciebie nie potrzebuje. Może tylko nie wysyła takich komunikatów? Postaraj się dowiedzieć, czy na pewno nie mogłabyś części swoich instynktów zaspokoić w relacji z Nim, zamiast realizować się poza związkiem w roli „starej przyjaciółki”. Byłoby to prostsze i bardziej naturalne rozwiązanie. Dzięki temu dowartościowałabyś się i doświadczyłabyś wreszcie tego, co zwie się pełnią. Daj sobie szansę na bycie z kimś bez zbędnych barier, po prostu.
Pozdrawiam Cię mocno.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze