Kiedy dzieci mają dzieci
MARGOLA&KAZA • dawno temuKtóregoś dnia dziecko dorasta. Wychodzi z domu. Ten proces trwa dość długo, czasami nigdy się nie kończy, ale te przypadki pominę litościwym milczeniem. Albo nie, albo właśnie nimi powinnam zająć się ze szczególną troską. Wiesz, jak to bywa. Tak często dziecko, jeszcze zanim się urodzi - ba! zanim się pocznie! - obarczone zostaje oczekiwaniami rodziców.
A to, że będzie ułożone i grzeczne, a to że będzie genialne, a to że nareszcie załatwi sprawy między rodzicami i od jego narodzin życie małżeńskie znienacka ułoży się jak czerwony dywan pod stopy… Najczęściej jednak – że nareszcie będzie ktoś do kochania. Ktoś, kogo można kochać, ale także, co może nawet ważniejsze, kto absolutnie bezwzględnie będzie kochał nas. No, może nawet niech nie kocha, ale z pewnością podziwia. W ostateczności – niech po prostu będzie wdzięczne. Za to, że powołało się je na świat, wykarmiło, poświęciło mu czas i uwagę, a w zasadzie całe życie. Znasz takie przypadki, Kaza, prawda? Rodzi się zatem dziecko i rusza cała machina rodzicielskich zakazów, nakazów, napomnień. Na miłość nie starcza już miejsca, zresztą miłość najlepiej wyrazić przez nieustanne powątpiewanie w zdolności dziecka, po to, aby je zdopingować do lepszego działania. Nikt tak przecież nie wyłapie naszych wad, jak ci, którym zawdzięczamy wychowanie. Zawdzięczamy im także to, że wady te następnie natychmiast nam wytkną, rozłożą na czynniki pierwsze i uprzedzą, że z nimi nie zajdziemy donikąd, utkniemy w niskich partiach drabiny społecznej i po prostu do niczego nie będziemy się nadawać. Od pierwszych dni zatem jesteśmy pod czujnym okiem stroskanych rodziców. A Jaś od sąsiadów już mówi mama? Co za tępak nam się trafił. Może on jest opóźniony? Może głuchy? A Zbysio nigdy się nie brudzi, a ten nasz, no mówię wam, co za flejtuch. W nic nie można go ubrać, wszystko natychmiast ufajdane, zdarte, zapiaszczone.
Rodzice są po to, by pomóc dziecku w samodoskonaleniu. Jak jednak pomagać dziecku, gdy nie wiemy, czym się aktualnie zajmuje? Jest na to sposób: drobiazgowa kontrola. Najpierw pytanie: co tam w szkole? Następne: co masz zadane? „Nic!” – odpowiada radośnie szczerbaty pierwszoklasista. Nie pamięta, ma do tego prawo, w końcu ma siedem lat, a nie siedemnaście. Rodzice nie są jednak od tego, żeby siadać z dziećmi i sprawdzać z wesołym uśmiechem, co też dziś pani kazała zrobić w domu – rodzice mają pełne prawo, a nawet obowiązek egzekwować. Wymagać. Sprawdzać. Tępić kłamstwo w zarodku. „Jak to nic???” – mówi tryumfalnie taki rodzic. „A TO co jest???” I można łapać za pasek. Wstawić do kąta. Pozbawić dobranocki. Bo obdarzony niewątpliwie złą wolą dzieciak próbował perfidnie oszukać rodzica. A rodzic się nie dał i musi się teraz stać sprawiedliwość. Dziecko rośnie, rośnie zatem jego zła wola i wrodzone nieuctwo, złe skłonności i możliwość wpadnięcia w złe towarzystwo. Jedyne wyjście: izolować. Aha, na aerobik. Do d… pójdziesz, a nie na aerobik. Już ja wiem, co ty zamierzasz. W takich spodniach ciasnych nie będziesz mi fikała nogami. Aha, harcerstwo. Pod namioty na wakacje? W życiu. Jakich kolegów, jakie urodziny? Żebyście mi tu wódkę pili?I system: gdzie byłeś, co robiłeś, o której ze szkoły, o której autobus, korek? No to sprawdzimy! Telefon do MZK, aha, nieplanowe odjazdy, aha, wzmożony ruch, a to przepraszam, do widzenia. No, gówniarzu, zapamiętaj sobie na drugi raz, wszystko jest do sprawdzenia.
Albo inaczej rozegrajmy tą partię. A dlaczego ty się nie uczysz, chcesz żeby mamie serce pękło? Nie zazięb się, mamusi jest tak przykro, jak wychodzisz bez czapki, chyba zaraz będzie płakała. Synu, ja cię tak bardzo proszę, zadzwoń zaraz jak dojedziesz. Będę umierać z niepokoju. A czy ty naprawdę musisz zostawać tam do późna? A koniecznie musisz jechać? Jest ciemno, zimno, mgła, szaro…. Poza tym boli mnie serce i nie chcę zostawać sama w domu. I tak dalej, do późnych lat można wynajdować coraz to nowe preteksty, żeby młodzieniec nas nie opuszczał i troszczył się o nas. A później – ten mój Adaś chyba się nigdy nie ożeni. Taki jakiś dziki, w ogóle nie wychodzi z domu.A jak już taki delikwent założy rodzinę (przy czym może się zdarzyć, że uczyni to bardzo młodo, a jego parcie do małżeństwa będzie jako żywo pochodną naszej chęci zatrzymania go w domu), często sam zostaje rodzicem. I patrzymy sobie tak na to nasze dziecko ożenione bądź też zamążposzłe i uśmiechamy się krzepiąco: nie martw się, kochanie! Ja czuwam! Za lekko je ubierasz, trzeba włożyć czapeczkę. No właśnie tym bardziej dlatego, że jest upał, bo przewieje mu uszy! Jak to się spoci, co ty opowiadasz, trójkę was miałam i żadne się nie pociło w czapeczce. A marchwi to ty mu dajesz? Bo taki bledziutki jakiś… On w ogólne nic nie je! A czemu jeszcze nie robi na nocnik? Fe, wnusiu, takie duże dziewczynki to już nie sikają do pieluszki! A on to powinien już spać o tej porze! Jak nie będzie spał, to nie będzie rósł! Będzie kurdupel, mniejszy od wszystkich! No to co, że jest 5 cm większy od rówieśników, to później dopiero wyjdzie! Boże, jak wy to dziecko chowacie, my was chyba do sądu podamy, żeby wam prawa rodzicielskie odebrali. Chodź, słoneczko, ja się tobą zajmę, babcia i dziadzio cię zabiorą, będziesz się z nami chowała. No i czego się tak maże, beksalala! Bek-sa-la-la! Ho-ho ! Bek-sa ! No dobra, masz tu już czekoladkę, tylko się nie wysmaruj. Soczek masz, tylko się nie polej, bo masz takie maślane łapy.
Drodzy rodzice, któregoś dnia dziecko dorasta. Wychodzi z domu. Ten proces trwa długo, a zaczyna się z chwilą, kiedy odcina się pępowinę. Nie wychowujemy dzieci dla siebie. Wychowujemy dla świata. Warto o tym pamiętać, kiedy pod drobną roślinkę jego osobowości podrzucamy ziarenka emocjonalnego nawozu. Dbajmy o to, by dobrej był jakości. Nie skąpmy go i nie zagłuszajmy nim ledwo zielonego kiełka. Dobra miłość – to mądra miłość. Mądra miłość pozwala odejść, kiedy czas po temu.
Margola
* * *
Rodzisz się. Radośnie zaróżowiona, machasz nóżkami, rączkami i wpadasz w sam środek oczekującej Cię rodziny. Wszyscy są przyjaźni i serdeczni. Czule pochylają się nad wózkiem, biorą na ręce, przytulają, cmokają. Przyglądasz się im z lekkim niepokojem: „Hmm… dadzą sobie radę? Tak, wyglądają przecież na wyedukowanych w kwestii wychowania. Mają wannę z gąbką, żebym się nie poślizgnęła, i pieluszki z rzepami, i gryzaki z nietoksycznego plastiku. Nad łóżkiem wisi pozytywka ze zwierzątkami. Będzie dobrze” - myślisz i zasypiasz. Tymczasem wszyscy ustawiają się na z góry upatrzonych pozycjach: siostra na drugi plan, babcia do pomocy, dziadek do tarmoszenia, mama na każde zawołanie, a tata na zmianę. Ty w centrum.
Nadchodzą dni: jeden, drugi, trzeci, kiedy wyjmują Ci z ust smoczek, butelkę, kawałek papierka, który znalazłaś na podłodze, czy co tam jeszcze udało Ci się wepchnąć w tym radosnym okresie pochłaniania wszystkiego, co się mieści w buzi, wkładają zabawkę edukacyjną do rączki, buty z wysokimi „zapiętkami” na nogi i – zanim się obejrzysz - posyłają na poligon, to znaczy do przedszkola. Między ludzi.
Dostałaś mnóstwo miłości i ciepła, ale i usłyszałaś, że jesteś niegrzeczna, niezdara i beksa. Dowiedziałaś się, jak smakuje klaps, i jaką potęgę ma Twój donośny płacz w środku sklepu (czasem lubisz się jeszcze położyć na podłodze, to robi piorunujące wrażenie na gapiach). Znasz parę sztuczek, dzięki którym potrafisz manipulować swoimi rodzicami i wiesz, że oni znają jeszcze więcej takich sztuczek. Mają zresztą po prostu większe możliwości. Za to Ty uczysz się dużo szybciej niż oni. I uczysz się od nich. Niestety. Bo rodzina to pole bitwy. Niekończącej się walki na wszystkie rodzaje broni: od walki wręcz po wysublimowane manipulacje emocjonalne. Raz oni popuszczą trochę, raz Ty. Oni częściej. Ty jesteś tylko dzieckiem, a oni są zmęczeni. Wszystko w niebieskawym świetle telewizyjnego ekranu. A walczyć trzeba o wszystko. Od tak podstawowych rzeczy, jak lalka Barbie, firmowe spodnie, komputer — po sprawy życia i śmierci — jak to, żeby się starzy nie pakowali do Twojego pokoju, kiedy im przyjdzie na to ochota, jakby to był ich własny dom. I jeszcze żeby Cię szanowali, bo masz prawo do własnej prywatności, własnego zdania, własnego pokoju… masz prawo do WSZYSTKIEGO!
Czas leci. Poznajesz swoją połówkę, potem swoją drugą połówkę, potem może już tylko ćwiartkę (połówki podobno są tylko dwie). Aż w końcu, pewnego dnia, pojawia się w Twoim życiu radośnie zaróżowiony mały człowieczek. Macha nóżkami i rączkami. Jest śliczny. Najpiękniejszy na świecie. Patrzy, jakby miał jakieś wątpliwości… ? Ale nie. Niemożliwe. Przecież przeczytałaś wszystkie książki o wychowaniu i prenumerujesz pięć czasopism o niemowlętach. A wanienka, karuzela i gryzak z nietoksycznego materiału są najlepszej włoskiej/francuskiej/niemieckiej firmy i kosztowały mnóstwo pieniędzy (ale na dziecku nie można oszczędzać). Na pewno dasz sobie radę. Człowieczek zasypia, a Ty tymczasem ustawiasz się na z góry upatrzonych pozycjach…
Kaza
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze