Diety wyrzucam do kosza
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuZnają niemal wszystkie diety, wiele przetestowały na własnym organizmie. I żadna nie przyniosła efektów, może poza efektem jo-jo. Mają dość męczarni i mówią: do diabła z odchudzaniem, czas polubić swoje kilogramy. Wszystko jest OK, pod warunkiem jednak, że otyłość nie jest tak duża, że zagraża zdrowiu.
Renata (33 lata, nauczycielka z Lublina):
— Przez ostatnie 15 lat nie było dnia, żebym nie myślała o tym, co mam zjeść, czego zjadłam za dużo, a czego za mało. A mimo to moja waga ciągle rosła. Powinnam schudnąć z 17 kilogramów. Próbowałam. Jeszcze dwa lata temu mój dzień wyglądał mniej więcej tak: rano jadłam zdrowe śniadanie, grahamkę i chudy twarożek. Ale już w pracy kusiły mnie ciasteczka i bułeczki, które koleżanki kupowały sobie do porannej kawy. Byłam z siebie dumna, jak dotrwałam do obiadu – zupka, mięsko z warzywkami, bez ziemniaków. Ale czasami skusiłam się na bułeczkę i przegrywałam walkę. Obiecałam sobie, że na kolację zjem sałatę i bilans będzie dobry. Ale wieczór był najgorszy. Czasami miałam taką ochotę na coś smacznego, że gdyby zamknąć lodówkę na kłódkę, to bym ją wyłamała, wywierciła dziurę w drzwiczkach. Najadałam się na noc - znowu wyrzuty sumienia. I tak kilkanaście lat.
Znam chyba wszystkie diety świata. Skutek przyniosła tylko Dukana, bo prosta, lubię mięso i nabiał. Ale wypadały mi po niej włosy, mogłam spać na stojąco. Przeczytałam, że zatruwa organizm i tak też się czułam.
W pewnym momencie miałam dość ciągłego myślenia o diecie. Pomyślałam, że chcę mieć choć jeden tydzień bez zastanawiania się, co zjem, a potem a dlaczego tak dużo zjadłam i nie to co trzeba. Powiedziałam: odpuszczam na tydzień, a potem już pójdę do dietetyczki, do psychologa, a choćby do samego Pana Boga. Ten tydzień był cudowny, beztroski, błogi. Pomyślałam, po co się katuję, zabieram sobie radość życia.
Mój mąż mówi, że kochanego ciała nigdy dość. Przytyłam jeszcze dwa kilo w rok. Więcej by mi przybyło, gdybym się „odchudzała”. Ale mogę cieszyć się ciastkiem, jak tylko mam ochotę. I paradoksalnie, jak już mogę jeść, co chcę, to częściej chcę sałatę. Nie wyglądam jak modelka, ale komfortu psychicznego, jaki daje niemyślenie o dietach, nie da się porównać z niczym.
Jola (29 lat, dziennikarka z Warszawy):
— Paradoksalnie przytyłam, kiedy zaczęłam stosować diety. Urodziłam dziecko, przybyło mi 5 kilogramów. Całe nic, ale czułam, jak uciskają mnie spodnie. Pomyślałam, że zacznę się odchudzać i szybko zrzucę tę fałdkę na brzuchu. Nie planowałam żadnej konkretnej diety, ale zmniejszenie posiłków. Wytrzymywałam do południa, potem czułam się taka głodna, że rzucałam się na jedzenie. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Ciągle czegoś sobie odmawiałam, a więc wciąż na coś miałam wilczy apetyt. Pamiętam, jak zjadłam cały wielki jogurt i paczkę ciastek na jeden raz. Myślałam matko, co się ze mną dzieje. Efekt diety – 10 kilogramów więcej, potem jeszcze 10. Na mnie dieta działała tak, że jak wszystkiego sobie odmawiałam, to na wszystko miałam ochotę.
Nigdy nie zaakceptowałam swojej tuszy. Byłam szczupłym dzieckiem, potem zgrabną kobietą. Przeszłam wszystkie diety: od kapuścianej, przez kopenhaską, po Dukana. Chudłam, tyłam, chudłam i tyłam. Męczarnia, jeden wielki wyrzut sumienia. Już wiedziałam, że tak się nie da. Poszłam do dietetyczki i razem uczyłyśmy się tak układać jadłospis, żeby jeść smacznie, ale nie tyć. Jak mam ochotę na czekoladę, to sięgam po mały kawałek, albo dwa, mały jogurt, małą kanapkę. Nie jestem na diecie, zmieniłam przyzwyczajenia na resztę życia. Chudnę wolno, 5 kilo w 3 miesiące, ale dla mnie to jedyna droga.
Karolina (42 lata, kasjerka z Białegostoku):
— Nie jestem szczupła. Ważę za dużo. Tak z 25 kilogramów. Kiedyś rozpaczałam z tego powodu. Marzyłam, żeby być jak modelka. Nienawidzę liczenia kalorii, chodzenia głodna cały dzień, myślenia o dietach. Dziś mówię – lubię jeść, więc jem. Nic nikomu do tego. Chodzi tylko o moje zdrowie. Ciężko mi chodzić, mam problemy ze stawami. I to jest dylemat. Reszta to kwestia samoakceptacji. Chude dziewczyny wcale siebie nie lubią, chociaż noszą rozmiar zero. Staram się polubić siebie.
Kiedy zmieniłam moje podejście, może nie schudłam, ale też nie przytyłam. Mam jeden problem mniej do zajadania, bo nie mam frustracji z powodu tuszy. Czasami przykro mi jest, jak ludzie pozwalają sobie na chamskie komentarze typu: tyłek ma jak szafa. Kiedyś bym pochlipała sobie w kąciku, dziś odpowiadam, że jego głowa jest jak pusta szafa.
Staram się nie jeść bez umiaru, ale to na co mam ochotę. I basta. Nikt mnie na dietę nie namówi. Ostatnio zaczęłam chodzić na aerobik. Fajne dziewczyny, lepiej się czuję, jak się poruszam. I zawsze zrzucę kilka kilogramów. Dla zdrowia. Zawsze mam fajny ciuch w szafie, dbam o siebie, bez makijażu nie wychodzę z domu. Mój mąż mówi, że jestem laska i to mi wystarcza. Mam fajne dzieciaki, nie będą zatruwała sobie życia odchudzaniem. Śledzę wchodzenie na salony Grycanek i trzymam za nie kciuki. Odważne dziewczyny. Kobieta przy kości jest piękna, jak jest zadbana.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze